Każdy jest innym i nikt sobą samym.


 
Przedpotopowa mazda z trzema deklami i mocno porysowaną przednią szybą stała zaparta przednimi kołami o krawężnik, co uniemożliwiało jej stoczenie się ze wzniesienia. Abby chwyciła klamkę, szarpnęła ją dwa razy i otworzyła drzwi. Wsiadła i przekręciła kluczyk w stacyjce. Nacisnęła sprzęgło i obróciła kierownicą, mazda potoczyła się powoli do przodu. Kiedy zaczęła nabierać szybkości, Abby wstrzymała oddech. Zwolniła sprzęgło i zagryzała wargi, dopóki przytłumione obroty silnika nie stały się regularne.
Mitch miał trzy propozycje pracy do wyboru, nowy samochód był zatem kwestią paru miesięcy. Tyle może wytrzymać. Trzy lata gnietli się w dwupokojowym mieszkaniu w miasteczku studenckim pełnym porsche i mercedesów i przez cały niemal czas starali się ignorować afronty ze strony kolegów w tym bastionie snobizmu typowego dla Wschodniego Wybrzeża. Byli kmiotkami z Kentucky i mieli niewielu przyjaciół. Ale przetrwali i w miarę gładko odnieśli sukces ku wyłącznie własnej satysfakcji.
Wolała Chicago od Nowego Jorku, godząc się nawet na mniejsze zarobki, przede wszystkim dlatego, że było dalej od Bostonu, a bliżej Kentucky. Lecz Mitch był ciągle nieprzenikniony, odpowiadał wymi­jająco i jak zawsze rozważał wszystko bardzo dokładnie, ale rezultaty swoich przemyśleń zachowywał dla siebie. Nie zaproszono jej do Nowego Jorku ani do Chicago. Niepewność bardzo ją męczyła, chciała znać odpowiedź.
Zaparkowała niezgodnie z przepisami na wzgórzu, niedaleko od domu, i wysiadła z samochodu. Ich mieszkanie było jednym z trzy­dziestu w dwupiętrowym budynku z czerwonej cegły. Abby stanęła przed drzwiami i zaczęła grzebać w torebce, szukając kluczy. Nagle drzwi otwarły się z impetem. Porwał ją, wciągnął do środka, rzucił na kanapę i zaatakował jej kark pocałunkami. Wrzasnęła i zaczęła chichotać. Całowali się, złączeni w jednym z tych długich, wilgotnych, dziesięciominutowych uścisków, pieszcząc się na oślep i jęcząc, tak jak lubili to robić jako nastolatki, kiedy całowanie się było czymś zabawnym, tajemniczym i zbliżającym.
- Mój Boże - powiedziała, kiedy wreszcie oderwali się od siebie - cóż to za okazja?
- Nic nie czujesz? - zapytał.
Rozejrzała się i wciągnęła nosem powietrze.
- Mhm... tak... Co to jest?
- Kurczak chow mein i jajka foo yung. Od Wong Boys.
- W porządku. Co to za okazja?
- Plus butelka drogiego chablis. Ma nawet korek.
- Co się stało, Mitch?
- Chodź. - Na małym kuchennym stole, wśród rozmaitych szpargałów, stała butelka wina i pudełka z chińskimi potrawami. Sprzątnęli papiery ze stołu i rozłożyli jedzenie. Mitch otworzył wino i napełnił dwa plastikowe kubki.
- Miałem dziś niesamowite spotkanie - powiedział.
- Z kim?
- Pamiętasz tę firmę z Memphis, od której dostałem list w zeszłym miesiącu?
- Tak. Nie byłeś zachwycony.
- To jest to. Jestem pod olbrzymim wrażeniem. Praca dotyczy wyłącznie podatków i zarobki są bardzo dobre.
- Ile?
Uroczyście wyjął chow mein z pojemnika i rozłożył na dwa talerze. Następnie rozerwał cienką torebkę z sosem sojowym. Czekała na odpowiedź. Otworzył kolejne pudełko i zaczął rozkładać jajka foo yung. Skosztował wina i mlasnął ze smakiem.
- Ile? - spytała ponownie.
- Więcej niż Chicago, więcej niż Wall Street.
Jej brązowe oczy zwęziły się i zapłonęły nagłym blaskiem. Ściągnęła brwi i zmarszczyła czoło.
- Ile?
- Osiemdziesiąt tysięcy za pierwszy rok plus premia, osiemdziesiąt pięć za drugi plus premia - powiedział nonszalanckim tonem, przypatrując się z uwagą kawałkom selera w chow mein.
- Osiemdziesiąt tysięcy - powtórzyła.
- Osiemdziesiąt tysięcy, maleńka. Osiemdziesiąt kawałków w Memphis, Tennessee, jest to mniej więcej tyle samo, co sto dwadzieścia kawałków w Nowym Jorku.
- Komu zależałoby na Nowym Jorku? - zapytała.
- Plus dodatkowo niski zastaw hipoteczny.
Słowo “hipoteka” od dłuższego już czasu nie było używane pod tym dachem. Właściwie w tej chwili nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio rozmawiali o domu czy o czymkolwiek, co byłoby z nim związane. Od miesięcy przywykli akceptować fakt, że będą musieli wynajmować jakiś kąt, nie wiadomo jak długo, do jakiegoś niewyobrażalnie odległego momentu w przyszłości, kiedy to zdobędą majątek i będą mogli myśleć o wysokim zastawie hipotecznym.
Odstawiła kieliszek i powiedziała oficjalnym tonem:
- Chyba nie dosłyszałam.
- Niski zastaw hipoteczny. Firma pożycza wystarczająco dużo pieniędzy, aby można było kupić dom. Dla tych facetów jest rzeczą bardzo istotną, by ich pracownicy wyglądali zamożnie, więc dadzą nam pieniądze na niższy procent.
- Czy masz na myśli prawdziwy dom, z trawnikiem i drzewami dookoła?
- Tak. Nie żadne tam mieszkanie na Manhattanie po wy­górowanej cenie, ale dom na przedmieściu z trzema sypialniami, podjazdem i garażem na dwa samochody, w którym będziemy mogli zaparkować BMW.
Milczała przez parę sekund, może dłużej, ale w końcu zapytała.

Tematy