Sztaby są w ruchu, a linie jeszcze stoją. Nikt prawie nie telefonuje.
- W takim razie proszę mnie natychmiast połączyć z dowódcą dywizjonu zapasowego artylerii. Proszę zamówić rozmowę pilną. Albo nie - błyskawiczną. Na co pan jeszcze czeka?
- Panie pułkowniku, jeżeli...
- Jeżeli wojna znowu się tu rozpęta, mój drogi, potrzebny mi będzie nowy sprzęt. A wojna już się zaczyna ruszać - czuję to w kościach. A więc maglujmy telefonicznie tyłki naszych śpiących braci w ojczyźnie, dopóki się jeszcze da. A może uważa pan, że jestem na to za subtelny?
Adiutant zaprzeczył i oddalił się. Zjawił się ów kapral z wywiadu i zatrzymał się skromnie przy drzwiach. W pokoju obok adiutant wrzeszczał tak straszliwie, jak gdyby chciał, żeby go i bez telefonu usłyszano w ojczyźnie.
- Proszę zamknąć szczelnie drzwi - powiedział pułkownik do kaprala z wywiadu - i podejść bliżej. Na razie jeszcze nie gryzę.
Kapral zbliżył się. Wyglądał jak nauczyciel, który ma krótki wzrok. Każdy jego ruch zdradzał cywila. Wydawało się, że nosi mundur jedynie przez pomyłkę. Patrzył na Luschkego przymrużonymi oczyma, z zakłopotaniem; jak gdyby przepraszał, że w ogóle żyje.
- Skąd pan do wywiadu? - zapytał Luschke łagodnie.
- W cywilu - powiedział kapral ze skromnym uśmiechem - byłem inżynierem elektrykiem w Królewcu. Poza tym znam język rosyjski. Przed wojną montowałem z ramienia mojej firmy radiostacje w Związku Radzieckim.
- Dlaczego nie cofa się pan teraz razem ze swoją grupą?
- Teraz, panie pułkowniku - powiedział kapral uśmiechając się wyraźniej - teraz w tych godzinach panuje tu względny spokój. Większość sztabów znajduje się w drodze, co jest korzystne, bo nie muszę nikogo pomijać. A pańska obecność tutaj, panie pułkowniku, to dla mnie miła niespodzianka.
- Czy taka miła, to się dopiero okaże - powiedział Luschke. - Czy pracuje pan właściwie dla służby bezpieczeństwa gestapo, czy też dla wywiadu agenturalnego?
- Nie mam nic wspólnego z policją polityczną. I nie chcę też mieć z nią nic wspólnego - kapral spojrzał śmiało na pułkownika.
- To czyni mi pana bardziej sympatycznym.
- Wiem o tym, panie pułkowniku - powiedział kapral ze spokojem. A potem wyrecytował: - "Kominy jeszcze dymią".
- Czyżby moje rozmowy telefoniczne były podsłuchiwane? - zapytał Luschke groźnym szeptem.
- Liczne rozmowy prowadzone przez telefon są podsłuchiwane. I będzie tego coraz więcej. Rozwój wypadków zmierza jednoznacznie w tym kierunku.
- Dziękuję za informację.
- Chętnie jej udzieliłem.
Luschke przyczaił się jeszcze bardziej za swoim stołem z mapami. Ale oczy jego błyszczały jasnym blaskiem. Jego bulwiasta twarz zaczęła prowokująco lśnić.
Po chwili powiedział: - Polujemy więc na tę samą zwierzynę.
Kapral skinął głową: - Dopóki nasze kominy jeszcze dymią.
Luschke roześmiał się bezdźwięcznie. Ramiona jego drgały. Wyglądał jak ponury dziadek do orzechów. Ludzi jego pokroju było więcej, niż przypuszczał, więcej, niż miał odwagę się spodziewać. Dobrze było o tym wiedzieć.
- Czy to wszystko, panie kapralu, co mi pan miał do powiedzenia?
- Niezupełnie. Ale to było chyba najważniejsze. Zadzwonił ostro telefon. Luschke podniósł słuchawkę, słuchał przez chwilę. Potem uśmiechając się do swego gościa powiedział: - Za chwilę odbędzie się rozmowa błyskawiczna z krajem. Jeżeli pan znowu chce podsłuchiwać, proszę wziąć drugą słuchawkę.
- To już niepotrzebne - odpowiedział kapral odżegnując się lekkim ruchem ręki, jak gdyby zawstydzony.
- Kto tam?! - krzyknął Luschke do aparatu. - To pan, Schulz! Nie wierzę własnym uszom! Czyżby pan został już dowódcą dywizjonu?
Pułkownik słuchał z wyraźnym zadowoleniem. W zwykle tak pewnym siebie głosie Schulza można było wyczuć zdenerwowanie. To, że ciągle jeszcze istnieje taki Luschke, było dla niego widocznie męczarnią.
- Nie do uwierzenia! - zawołał pułkownik ironicznie. - A więc dowódca pański żeni się właśnie, a pan go zastępuje. Urodzony zastępca z pana, co?
Schulz, stojący na drugim końcu przewodu, oblewał się krwawym potem. Kiedy mu zameldowano, że przy telefonie jest niejaki pułkownik Luschke, uważał to w pierwszej chwili za udany kawał kasynowy. Ale znany mu aż za dobrze głos, ostry jak brzytwa, który po chwili usłyszał, rozwiał błyskawicznie jego złudzenia. Tak, sprawa była poważna, diablo poważna!
- Poruczniku Schulz - powiedział pułkownik - zdaje się, że mnie pan gruntownie zapomniał. Bardzo mnie to boli. Ale jestem gotów odświeżyć pańską pamięć.
- Panie pułkowniku - mamrotał Schulz gorliwie, starając się ominąć niebezpieczny zakręt - co się tyczy żądania pana pułkownika, to oczywiście natychmiast...
- Panie poruczniku Schulz, gdyby pan miał tam robić trudności...
- Ależ nigdy, panie pułkowniku - zapewniał Schulz.
- Gdyby pan miał tam robić bodaj najmniejsze trudności, zażądam tu pana osobiście. Zrozumiał mnie pan?
- Tak jest - wykrztusił z siebie Schulz.
- A jeżeli zażądam pana osobiście, to pana na pewno dostanę.
- Jeszcze dzisiejszej nocy wszystko, czego pan pułkownik żąda, zostanie załadowane i wysłane. Jeszcze dzisiejszej nocy.
- Tak znowu się nie pali - powiedział pułkownik.
Tymi słowami Luschke zakończył - błogo się uśmiechając - błyskawiczną rozmowę z ojczyzną. Był bardzo zadowolony, że wystarczyło jego głosu, by z odległości kilkuset kilometrów zmusić do galopu ociężałą krajową kobyłę.
Luschke zwrócił się znowu do swego gościa, który tak jak na początku wizyty przyglądał mu się ze skromną miną. Trzymając w ręku wyciągniętą z kieszeni kartkę, czekał pokornie, aż pułkownik się odezwie.
- No, niechże pan strzela! - Luschke oparł się wygodnie o poręcz krzesła. - Mam wrażenie, że to jakaś grubsza sprawa.
- Panie pułkowniku - powiedział kapral takim tonem, jak by głęboko ubolewał, że musi to powiedzieć. - W obrębie tego odcinka frontu znajdowały się trzy radzieckie radiostacje. Podsłuchaliśmy prawie wszystko, co było nadawane, większość wiadomości rozszyfrowaliśmy, a potem wykryliśmy dwie stacje przez namierzanie.
- Mówmy więc o tej trzeciej - powiedział Luschke, który słuchał uważnie.
- Miejsca trzeciego nadajnika nie można było dotychczas określić. Dopiero dziś przed południem udało się to w przybliżeniu.
- Co pan rozumie przez "w przybliżeniu"?