miejsca, gdzie go zastrzeliłem, zatrzymałem się i spojrzałem na ziemię... 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Pokryta była
igliwiem, leżało na nim kilka szyszek. Mógłbym uklęknąć i szukać krwi, ale tego nie
zrobiłem. Stałem i odtwarzałem wszystko ponownie w myślach. Nie wierzył, że mam
prawdziwą broń. Czy to dało mi nieuczciwą przewagę? Czy powinienem był oddać
strzał ostrzegawczy w powietrze? I co wtedy? On rzuciłby broń? A ja? Czy będę się nad
tym zastanawiał do końca życia?
Nie będzie procesu, nie będę mógł usiąść na sali sądowej i posłuchać
wyjaśnień. I nigdy się nie dowiem, dlaczego wybrał właśnie mnie.
Od pięciu, sześciu miesięcy. Zdaniem policji tyle to trwało. Co mu zrobiłem?
Dlaczego miał taką obsesję na moim punkcie?
Wróciłem do półciężarówki. I się skaleczyłem. Ostry kawałek szkła przeciął mi
skórę na palcu. Wyciągnąłem go i spojrzałem na cienką strużkę krwi. Nie ma nic
równie czerwonego jak krew, nic równie zwyczajnego. Naoglądałem się jej dość w
swoim życiu.
W Glasgow Inn zamówiłem stek. Największy, jaki Jackie miał w kuchni,
średnio wysmażony, z grilowanymi cebulkami i grzybami, a do tego cztery zimne
piwa. Jackie uśmiechnął się pod nosem. Chyba zdawał sobie sprawę, że powoli
odzyskuję równowagę psychiczną. Jeszcze nie byłem do końca sobą, ale Jackie
wiedział, że to tylko kwestia czasu. Pożyczyłem od niego komórkę i zacząłem wybierać
numer do biura napraw, ale uświadomiłem sobie, że jest już za późno. Jutro
zadzwonię, żeby naprawili mi telefon. No i do jakiegoś zakładu, żeby wstawili mi
szybÄ™ w samochodzie.
Siedziałem kilka minut, stukając palcami w butelkę, po czym znów wziąłem
telefon. Odebrała po trzecim sygnale.
- Sylvia. Dzwonię tylko, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku.
- A czemu miałoby nie być w porządku? Jest tak w porządku, że aż lepiej niż
idealnie.
Coś nie podobało mi się w jej głosie.
- JesteÅ› pijana?
- Pijana w sztok. Siedzę po prostu w tym wielkim starym domu na końcu
świata, sama jak palec, kompletnie zalana.
- Mam przyjechać?
- A po co?
- Bo nie powinnaś być sama.
- Dlaczego nie powinnam być sama?
- Bo nie. Cholera, Sylvia, wczoraj wieczorem przyjechałaś do mojej chaty. Po co
to zrobiłaś?
- Dobre pytanie! Niestety nie umiem na nie odpowiedzieć. Ale to było
cudowne. Kolejny kapitalny punkt zwrotny w moim życiu. W końcu poznałam
człowieka, który zabił mojego męża. Chociaż nie, właściwie go nie poznałam.
Zobaczyłam go na ziemi z odstrzeloną połową głowy.
- Nie chciałaś być sama. Dlatego przyjechałaś do mnie, prawda? Okej. Po tym
wszystkim, co się stało, nie ma w tym nic złego.
- Owszem, jest, Alex. Jest w tym coś bardzo złego. Nie wiem co, ale jestem
pewna, że kiedy się nad tym zastanowię... Chryste, gdzie się podziała ta butelka?
- JadÄ™ do ciebie.
- Boże, pomóż mi - nagle jej głos zaczął brzmieć trzeźwo. - Jeśli tu przyjedziesz,
zabiję cię. Zabiję ciebie albo siebie. Albo nas oboje. I wierz mi, że jestem do tego
zdolna. Przyglądałam się ekspertom.
- W porządku, Sylvia. W porządku. Uspokój się.
- Nie uspokajaj mnie. Po prostu mnie zostaw. Rozumiesz? Zostaw mnie, do
cholery!
Co mógłbym jeszcze powiedzieć? Zamknąłem oczy i słuchałem jej cichego
oddechu.
- Co myśmy zrobili, Alex? - odezwała się w końcu głosem wypranym z
wszelkich emocji. - Co myśmy zrobili? - I rozłączyła się.
Siedziałem z telefonem w ręku.
Jackie przyniósł mi kolejne piwo.
Dwie godziny później wróciłem do chaty. Było ciemno. Obszedłem dom kilka
razy. Nie mogłem uwierzyć, że nikt mnie już nie obserwuje, że nikt nie czyha na moje
życie.
Rewolwer. Nie mam rewolweru. Został na posterunku. Ale to nic. Przecież już
go nie potrzebujÄ™, prawda?
Wszedłem do chaty i wziąłem do ręki książkę telefoniczną. Zacząłem w niej
szukać Raymonda Juliusa. Nie znalazłem takiego abonenta.
Pięć, sześć miesięcy. Co się stało pięć, sześć miesięcy temu?
Nie rozwikłasz tego dzisiaj, Alex. Lepiej się prześpij. Jutro musisz narąbać
drewna, posprzątać. I kupić coś do jedzenia. Na litość boską, musisz zacząć żyć jak
człowiek.
Położyłem się. Spałem dwie, trzy godziny. Nagle obudziłem się, usiadłem na
łóżku i włączyłem światło. Spojrzałem na zegarek: już po północy.
Pięć, sześć miesięcy temu.
Książka telefoniczna wciąż leżała na stole w kuchni. Kartkowałem ją, aż
znalazłem telefon Leona Prudella. Mieszkał w Kinross, małym miasteczku na
południe od Soo, niedaleko lotniska. Ubrałem się i wsiadłem do samochodu.
Popędziłem do Kinross, czując zimne powietrze wpadające przez wybite okno. Było