Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Umieraj! Jesteś
wrogiem wszystkiego, co kocha; załam się pod brzemieniem samotności; nie czekaj, aż się
zestarzejesz; nie zostawiaj po sobie dziecka, nie utrwalaj skażonej krwi! rozwiej się jak dym,
nie odbieraj kiełkującemu ziarnu ani jednego promyka słońca!”
Domawiając tych słów, padłem na fotel; strumień łez puścił mi się z oczu. „Ach, Desge-
nais − wykrzyknąłem szlochając − nie to mi mówiłeś. Czyż nie wiedziałeś tego? a jeśli wie-
działeś, czemuś mi nie powiedział?”
Ale Desgenais siedział sam ze złożonymi rękami; blady był jak giezło, łza spływała mu po
licu.
58
Nastała chwila milczenia. Zegar zaczął bić; nagle przypomniałem sobie, iż ściśle rok temu
o tej samej godzinie, odkryłem, że kochanka mnie zdradza.
„Słyszysz ten zegar? − krzyknąłem − słyszysz? Nie wiem, co wydzwania w tej chwili; ale
to jakaś straszliwa godzina, która zaważy na mym życiu.”
Tak mówiłem w uniesieniu, niezdolny pojąć, co się we mnie dzieje. W tej samej chwili
wbiegł do pokoju służący; ujął mnie za rękę, odciągnął na bok i rzekł cicho: „Proszę pana,
przychodzę oznajmić, że ojciec pański umiera; miał atak apopleksji, lekarze nie żywią na-
dziei.”
59
Część trzecia
ROZDZIAŁ I
Ojciec mieszkał na wsi, dość daleko od Paryża. Przybywszy, spotkałem w drzwiach leka-
rza, który rzekł: ,,Spóźnił się pan; ojciec pragnął pana widzieć ostatni raz.”
Wszedłem i ujrzałem ciało. ,,Proszę − rzekłem do lekarza − każ pan, aby wszyscy wyszli i
aby mnie zostawiono samego; ojciec miał mi coś do powiedzenia i powie mi.” Służba odda-
liła się; podeszliśmy do łóżka: podniosłem łagodnie całun. Ale ledwie ujrzałem ojca, rzuciłem
się, aby go uściskać, i straciłem przytomność.
Kiedy przyszedłem do siebie, usłyszałem, jak ktoś mówi: „Jeśli zażąda, odmówcie pod ja-
kim bądź pozorem.” Zrozumiałem, iż chcą mnie oddalić od mar; udałem, że nie słyszę. Wi-
dząc, że jestem spokojny, zostawiono mnie. Zaczekałem, aż wszyscy ułożą się do snu, i
wziąwszy świecznik udałem się do pokoju ojca. Zastałem tam młodego księdza, który sam
siedział przy łożu. „Księże − rzekłem − wydzierać sierocie ostatnią noc przy łożu ojca to
śmiałe przedsięwzięcie: nie wiem, kto mógł je panu zlecić. Niech ksiądz zostanie w przyle-
głym pokoju; biorę wszystko na siebie.”
Ksiądz wyszedł. Jedyny świecznik stojący na siole oświecał łóżko; siadłem na miejscu du-
chownego i odsłoniłem jeszcze raz twarz, której nigdy już nie miałem oglądać. „Co chciałeś
mi rzec, ojcze? − spytałem − jaka była twoja ostatnia myśl, kiedyś oczyma szukał swego
dziecka?”
Ojciec pisywał dziennik, gdzie miał zwyczaj notować dzień po dniu wszystko, co robił.
Dziennik ten leżał na stole; zbliżyłem się doń i uklękłem; na otwartej stronie widniały tylko te
słowa: „Bądź zdrów, synu; kocham cię i umieram.”
Nie wylałem ani jednej łzy, żaden szloch nie wyszedł z mych warg; gardło mi się ścisnęło,
usta były jak zapieczętowane; patrzałem na ojca bez ruchu.
Znał moje życie; wybryki moje niejeden raz dały mu przyczynę do skargi lub nagany. Za
każdym widzeniem mówił mi o przyszłości, o młodości mej i szaleństwach. Rady jego ocaliły
mnie nieraz w krytycznej chwili; a miały wielką moc, ponieważ życie jego było, od początku
do końca, wzorem cnoty, spokoju i dobroci. Domyślałem się, iż przed śmiercią pragnął mnie
widzieć, aby próbować jeszcze raz odwrócić mnie od drogi, na którą zabrnąłem, ale zgon
przyszedł zbyt szybko. Uczuł nagle, iż ma zaledwie czas na powiedzenie jednego słowa, i
powiedział, że mnie kocha.
60
ROZDZIAŁ II
Skromna drewniana krata okalała grób ojca. W myśl jego stanowczej i od dawna wyrażo-
nej woli pochowano go na wiejskim cmentarzu. Bywałem tam co dzień i spędzałem po kilka
godzin na ławeczce wewnątrz grobowca. Poza tym żyłem samotnie w domu, gdzie ojciec
umarł; zatrzymałem tylko jednego służącego.
Mimo wszystkich mąk, jakie niosą ze sobą namiętności, nie można porównywać utrapień
życia z grozą śmierci. Pierwsza rzecz, jaką uczułem siadając przy łóżku ojca, było to, że je-
stem dzieckiem, które nic nie wie i nie zna; mogę rzec nawet, iż serce moje odczuło jego
śmierć jako ból fizyczny; giąłem się niekiedy pod tym bólem wyłamując ręce niby zbudzony
ze snu terminator.
Przez pierwsze miesiące pobytu na wsi nie postało mi w głowie myśleć o przeszłości ani o
przyszłości. Nie miałem uczucia, abym to ja żył dotąd; to, czego doświadczałem, to nie była
rozpacz; nie było to w niczym podobne do wściekłych bólów, które przeszedłem; była to tyl-
ko jakaś omdlałość, ogólne znużenie i obojętność, ale połączone z trawiącą mnie wewnątrz
ostrą goryczą. Miałem cały dzień książkę w ręku, ale czytałem niewiele lub, mówiąc ściślej,