Tam straszny on wiecznego dekret trybuna³u,
Ze wszelkiemu rozsypaæ w proch siê trzeba cia³u,
¯e cokolwiek na ziemiê z ziemie wysz³o lotem,
W ziemiê zaœ niecofnionym pójdzie ko³owrotem.
Kiedy dziœ patrzê na ciê,mój zacny Konstanty,
Bierzesz z ¿on¹ w posagu srogie folijanty,
Acz jedne pugilares lepsze s¹ przed kilk¹
Tysiêcy ksi¹g,gdzie co chcesz mosi¹dzow¹ szpilk¹
Pisz¹,i o³owian¹,ale to Ÿle,bowiem
Lepszy do pargaminu mosi¹dz przed o³owiem;
Nie bez przyczyny,mówiê,bo gdzie mosi¹dz strugnie,
Zawszeæ to ka¿dy powie,tam siê o³ów ugnie.
Bierzesz,mówiê,tyle ksi¹g po ¿eniê posagiem,
Które lubo z Adamem bêdziesz czyta³ nagiem,
Lubo odzianym,wiêcej nie dowiesz siê,tuszê,
Tylko to,¿e z nim umrzesz i po³o¿ysz duszê;
I ci bowiem,o których ksiêgi pisz¹,i ci,
Którzy je pisywali,ju¿ ziemi¹ przykryci.
OPAK
Przyjadê do szlachcica w przyjacielskiej sprawie.
Prosi miê za stó³,a¿ w k¹cie na ³awie
Karty,szachy,warcaby,dalej widzê ksiêgê
Bez koñca,bez pocz¹tku,której gdy dosiêgê,
Ledwiem móg³ z starodawnej zrozumieæ ramoty,
¯e kiedysi œwiêtych w niej bywa³y ¿ywoty.
Mi³y Bo¿e,pomyœlê,tedy w jednej cenie
Krotofila i duszne u ludzi zbawienie?
I owszem,jeszcze w mniejszej,kiedy siê warcaby
Nie przykrz¹ na ka¿dy dzieñ,do ksiêgi chybaby
W niedzielê,i to z rana;wstawszy od obiadu,
Znowu graæ albo w siê laæ a¿e do upadu.
Ano¿ szlachcic,co wszyscy zow¹ go porz¹dnym,
Aleæ siê to da lepiej widzieæ na dniu s¹dnym,
Gdzie je¿eli wytr¹c¹ marne ¿ycia zeszcie,
W¹tpiê,¿eby siê mu co mog³o dostaæ w reszcie.
FORTEL NA NIEDYSKRETNYCH GOŒCI
Inaczej mo¿ni ¿yj¹,inaczej prywatni.
Urzêdnik ¿aden ziemski,a szlachcic dostatni -
Ale pomo¿e kata:gdzie siê goœcie wnêc¹,
Tak szlacheck¹ spi¿arniê,jako i paniêc¹
Wyszlamuj¹;jednym da,drugim bierze woda;
Có¿ jest goœæ ustawiczny?kszta³tna w domu szkoda;
A czego siê w najwiêkszej nie boisz powodzi,
Œpisz,kiedyæ bierze kopy,goœæ z niewczasem szkodzi.
I temu,o którym rzecz,chocia¿ chodzi czule
Ko³o siebie,nie sta³o w gumnie i w szkatule:
Raz tylko przez ca³y rok do stodo³y wo¿ê;
Na ka¿dy dzieñ z niej bior¹c,przebierze siê zbo¿e.
Miawszy w domu zwyczajnie kupê goœci spor¹,
Min¹³ dzieñ,drugi,trzeci;owi siê nie bior¹,
Zw³aszcza kiedy ich ludzk¹ ochot¹ sw¹ bawi³.
Rozka¿e kuchmistrzowi,¿eby stó³ zastawi³,
I wymieniwszy kilka pierwszych potraw,rzecze:
„Domyœl siê et caetera,et caetera,cz³ecze.”
Skoro ostatni¹ resztê ze spi¿arnie bierze,
Myœli kuchmistrz,co pan w tej k³adzie etceterze;
Wiêc potrawy na misy wy³atawszy ró¿ne,
Tu i ówdzie pó³miski ponakrywa³ pró¿ne.
W pó³ obiadu ka¿e pan s³udze,co sta³ bliski,
K³aœæ przed goœæmi i wierzchne zdejmywaæ pó³miski.
A¿ nie masz nic pod nimi;na kuchmistrza zatem
PojŸrawszy:„Czyœ oszala³,¿e tak b³aŸnisz œwiatem?”
Ten siê nic nie zmieszawszy,co znaæ by³o z cery:
„Teæ to s¹,któreœ Waszeæ kaza³,etcetery;
Inaczej tej potrawy nie umia³em wydaæ.”
Czego by siê drugiemu trzeba by³o wstydaæ,
Gospodarz w ¿art obróci³,a po dniu te¿ czwartem
Domyœlili siê goœcie,czego chcia³ tym ¿artem,
I rozjad¹ do domów,gdy¿by im o pi¹tku
Z takich potraw niewiele przyby³o w ¿o³¹dku.
To tylko,czytelniku,racz wiedzieæ szlachetny:
Inszy przyjaciel,inszy goϾ jest niedyskretny.
SZKODZI TRUNEK NA FRASUNEK
Nad intratê ¿y³ szlachcic o jednej wsi szumno,
Trefunek przyniós³,¿e mu pogorza³o gumno.
Wiêc ¿eby,jako mówi¹,szkoda sz³a na po³y,
Ka¿e w hucie na szkleñce przetopiæ popio³y,
Ostatek wsi przedawszy.Znacznie siê pokrzepi³,
Bo nimi wszytkê swoje substancyj¹ przepi³.
Z pogorzelca topielec,zgorzawszy uton¹³.
Wiêc ni¿li umar³,niŸli ostatni raz zion¹³,
Ten sobie wiersz przy kuflu pisze przed kominem:
Dobrze ogieñ zalewaæ wod¹,a nie winem.
Widzicie,znalaz³o siê i w martwym popiele,
Co mi drogê do nêdze,ba,do œmierci œciele.
Chcia³em winem frasunek po swej zalaæ szkodzie,
A¿ mi przyjdzie i duszê po³o¿yæ o wodzie.
Przeto moim przyk³adem,jeœli siê kto sparza,
Pierwej siê niechaj w wodzie niŸ [li ] w winie narza.
A kto jeden frasunek chce wypêdziæ winem,
Nie wie,kiedy i jako upl¹ce siê inem.
Z WIELKIEJ CHMURY MA£Y DESZCZ
Skoro siê pod pijany wieczór o coœ zwadz¹,
Czas i miejsce,z ¿o³nierzem szlachcic,sobie dadz¹.
Nazajutrz do szlachcica œle przed s³oñca wschodem
¯o³nierz,radz¹c,¿eby siê wyspowiada³ przodem,
Nim na plac z nim wyjedzie,wiedz¹c pewnie o tem,
¯e siê od jego rêki rozstanie z ¿ywotem.
„Niedawnom siê spowiada³,ksiêdza te¿ w rêkawie
Nie noszê i szukaæ go nie chcê po Warszawie;
Szkoda tr¹biæ wygranej,Bóg fortun¹ w³ada,
Komu s³awa,komu grób ”-szlachcic odpowiada.
To¿ kiedy siê on cale nie myœli spowiadaæ,
I ¿o³nierz te¿ inaczej w pole na koñ wsiadaæ,
Nie chce dusze zabijaæ,dosyæ ma na ciele,
Zgodzili ich beze krwie sporni przyjaciele.
KATOLIK Z LUTREM
Katolikowi luter tê kwestyj¹ zada³,
Czemu przed drewnem w krzy¿u nabo¿nie upada³;
W inszej rzeczy,choæ bêdzie malowane piêknie,
Jako w sto³ku,choæ bêdzie te¿ drewno,nie klêknie.
Prêdko mu siê katolik sprawi³ w odpowiedzi:
„Jedno cia³o na gêbie i co na nim siedzi,
Czego ka¿dy i ty sam mo¿esz mi byæ œwiadek;
Czemu¿ sw¹ ¿onê w gêbê ca³ujesz,nie w zadek?
Choæ gêba bêdzie go³a,jako krzy¿ drewniany
Przy goœciñcu,a zadek czêsto malowany.”
BABA
¯e miêsa nie jem,star¹ trzymaj¹cy modê,
Babê mi tatarczan¹ upiêkszy we œrodê,
Prosi pani,¿ebym jad³,póki nie wystydnie,
Póki ciep³a,bo zimna nie ma smaku,zbrzydnie,
Choæbyœ j¹ w maœle macza³.Toæ,rzekê,prawdziwa:
I taka jest pieczona baba,jak i ¿ywa.
Ciep³ej jeszcze za¿yjesz;jak j¹ wiek wych³odzi,
Choæbyœ j¹ z³otem osu³,biesowi siê godzi.
Do tamtej mas³a trzeba,do starej niewiasty
Z³ota;choæ ciep³a,jako próchno bez omasty.
Zejdzie siê mas³o z baby do inszej polewki,
Zejd¹ czêsto pieni¹dze jej do m³odej dziewki.
PAMIÊÆ
Pamiêæ jest jako niewód;skoro go roztoczy,
Roœlejsze ryby bierze rybitw,drób przeoczy.
Tak i ja,lubo s³ucham czego,lubo czytam,
Powa¿ne sentencyje i przyk³ady chwytam;
S³owa,jak woda przez sieæ,tak przez g³owê p³yn¹,
Oraz i drobne rybki,jeœli siê nawin¹.
Kto powik³any albo w³ok ma bez obierze,
Lepiej go niech dla wróblów porznie na wiêcierze,
A miasto Liwijusa,Seneki,Tacyta,
Stary kalendarz albo SowiŸra³a czyta.