Każdy jest innym i nikt sobą samym.

„Ala-
ska” wykonała taki sam manewr, lecz tym razem zbaczając na lewo od „Albatrosa” w ta-
ki sposób, by przeciąć mu drogę, gdyby usiłował powrócić na południe.
Pościg stawał się coraz bardziej emocjonujący. „Alaska”, pewna kierunku, jakiego
musiał się trzymać „Albatros”, usiłowała zajść go z flanki, spychając coraz bardziej ku
barierze. Niezdecydowany, hamowany przez krę jacht co chwila zmieniał taktykę, to
zmierzając na północ, to znów rzucając się gwałtownie na zachód.
Erik wspiął się na bocianie gniazdo i bacznie obserwował każdy jego zwód, by zaraz
go udaremnić odpowiednim ruchem. Nagle spostrzegł, że jacht zatrzymał się raptow-
nie, dokonał zwrotu o 180° i ustawił się dziobem do „Alaski”. Długa biała linia, ciągnąca
się na zachodzie, tłumaczyła ów manewr. „Albatros” zapędził się w głąb zatoki utworzo-
nej przez południowy cypel pasa lodu i jak dzikie zwierzę osaczone przez sforę, zwró-
cił się przodem do wroga.
Młody kapitan „Alaski” nie zdążył jeszcze zejść na pokład, gdy nad jego głową prze-
leciał ze świstem pocisk.
A więc ,,Albatros” był uzbrojony i zamierzał się bronić!
— Wolę, że tak się stało i że to on strzelił pierwszy! — rzekł sobie Erik i wydał roz-
128
129
kaz kontrataku.
Jego strzał nie był celniejszy od strzału Tudora Browna. Pocisk chybił celu o jakieś
dwieście, trzysta metrów. Ale teraz bitwa rozgorzała na dobre i doszło do regularnej
strzelaniny. Pocisk amerykański złamał dużą reję „Alaski”, spadł na pokład i wybucha-
jąc zabił dwóch ludzi. Pocisk szwedzki trafił dokładnie w mostek kapitański ,,Albatrosa”
i dokonał tam pokaźnych zniszczeń. Kilka innych kuł trafiło — tak z jednej, jak i z dru-
giej strony — bądź w kadłub, bądź w olinowanie.
Oba statki zbliżały się do siebie coraz bardziej, wykonując nagły zwrot, by wymienić
salwy, gdy daleki pomruk zmieszał się z odgłosem dział, a załogi, uniósłszy głowy, zoba-
czyły na wschodzie całkiem czarne niebo.
Czyżby burza, zasłona z mgieł lub śniegu miała rozdzielić ,,Albatrosa” i ,,Alaskę”, po-
magając zbiec Tudorowi Brownowi? Erik za żadną cenę nie chciał do tego dopuścić. Po-
stanowił przystąpić do abordażu. Uzbroiwszy wszystkich ludzi w szable, topory i korde-
lasy, puściwszy maszynę w ruch, rzucił się pełną parą na jacht.
Tudor Brown ani myślał na niego czekać. Wycofał się i zaczął ponownie płynąć
wzdłuż pasa lodu, oddając co pięć minut strzał z działa. Ale jego pole manewru było te-
raz mocno ograniczone. Przypierany przez „Alaskę” do lądolodu zrozumiał, że nie ma
dla niego innego ratunku jak ryzykowna próba zuchwałego przebicia się na pełne mo-
rze. Odważył się na to po kilku zwodach, mających na celu zmylenie przeciwnika co do
jego rzeczywistych zamiarów.
Erik pozwolił mu działać. A potem, dokładnie w chwili, gdy pędzący pełną parą „Al-
batros” znalazł się w jego zasięgu, rzucił się nań ze swym stalowym ostrzem.
Skutek uderzenia był straszliwy. W burcie jachtu otwarła się ziejąca rana, a on sam,
naraz ociężały, zatrzymał się i przestał słuchać steru. Natomiast „Alaska” szybko odsko-
czyła w tył i szykowała się do ponowienia natarcia. Jednak rosnące wzburzenie morza
nie zostawiło jej na to czasu.
Nadciągała burza. Silny wiatr z południowego wschodu, któremu towarzyszyły tu-
many śniegu, nie tylko spowodował powstanie ogromnych fal, ale także spychał do za-
toki, gdzie znajdowały się oba statki, rosnące z każdą chwilą zwały kry. Nadciągały ze
wszystkich stron, jakby wyznaczyły tu sobie spotkanie. Erik zrozumiał, że nie ma chwi-
li do stracenia, że trzeba się bezzwłocznie wydostać z tego ślepego zaułka, by nie dać
się uwięzić — być może bez szans na ratunek. Biorąc kurs na wschód, myślał już tylko
o walce z wiatrem, śniegiem i ryczącą armią brył lodu.
Wkrótce jednak musiał uznać tę walkę za beznadziejną. Burza szalała z taką siłą, że
ani maszyna ,,Alaski”, ani jej stalowe ostrze nie mogły już wiele zdziałać. Statek nie tyl-
ko niewiele posuwał się naprzód, ale chwilami zmuszony był cofać się o kilka metrów.
Gęsty śnieg, przesłaniający niebo i oślepiający załogę, pokrywał już pokład i olinowa-
nie grubą na ponad stopę warstwą. Gromadzące się i spiętrzające lody tworzyły rosną-
130
131
cy przy każdym podmuchu nieprzebyty mur. Trzeba było wrócić do pasa lodu, by tam niemal po omacku, poszukać jakiejś przystani i cierpliwie czekać na przejaśnienie.
Amerykański jacht przepadł w zawierusze. Staranowany przez ,,Alaskę”, nie miał
szans stawić czoła nawałnicy ani też wydostać się z zatoki.
Toteż Erik nie myślał już o nim, tym bardziej że pogarszająca się z każdą chwilą sy-
tuacja była na tyle poważna, iż miał dość własnych kłopotów.
Któż by zdołał oddać okropność i grozę arktycznej burzy, gdy budzą się pierwotne
siły natury dając żeglarzom próbkę tego, czym były niegdyś kataklizmy epoki lodow-

Tematy