Każdy jest innym i nikt sobą samym.


Cały dom rozbrzmiewał teraz nie kończącą się paplaniną, gadaniem bez sensu, bez ładu ni
składu. Przyjaciółki rozmawiały bez końca, po całych godzinach i dniach, bez względu na
miejsce czy ubiór, siedząc z grzebieniem w ręku na poręczy fotela i rozczesując włosy, przy-
stając nagle na stopniu schodów czy wreszcie rano, wychodząc w szlafroku kąpielowym z
łazienki. Rozmawiały tak zapamiętale, że zapominały o spaniu; ciotka daremnie protestowała,
pokaszliwała, stukała w sufit, one zaś, dusząc się od śmiechu, usiłowały przyciszyć głosy. Ale
już po pięciu minutach... paf! rozlegał się ponownie flecik Sylwii i słychać było okrzyki rado-
ści lub oburzenia, wydawane przez Anetkę, która zawsze dawała się wciągnąć opowiadaniom
małej spryciary. Pewnego razu ciotka zaczęła stukać z rzeczywistym już gniewem, i musiały
usłuchać, ale minął jeszcze jakiś czas, nim się rozebrały. Sypialnie sąsiadowały z sobą, drzwi
były otwarte, obie przekraczały nieustannie granice swych terytoriów i rozmawiały to w
spódnicach, to bez nich i niezawodnie wiodłyby dalej dysputę z łóżka do łóżka, gdyby całej
tej paplaninie nie kładł nagle kresu zdrowy sen młodości, który rzucał się na nie niby jastrząb
na kurczę. Padały tedy na poduszki wpół zdania, z otwartymi ustami. Anetka miała sen ciężki,
często niespokojny, burzliwy, pełen zwidzeń, miotała się po pościeli, mówiła przez sen, ale
nie budziła się. Sylwia spała lekko, z cicha chrapiąc (gdyby jej ktoś o tym powiedział, przy-
brałaby wyraz urażonej godności), budziła się, rozbawiona nadsłuchiwała mamrotania siostry,
czasem wstawała i podchodziła do jej łóżka patrząc na Anetkę, która leżała pod uniesioną
skurczonymi nogami kołdrą. Nachylona nad nią w świetle lampki nocnej (Anetka spać nie
mogła bez światła), Sylwia, zaciekawiona, śledziła grę uczuć na twarzy uśpionej, pogrążonej
w oceanie snów, siostry. Rysy jej były jakby grubsze, obrzmiała twarz dziwnie namiętna, cza-
sem tragiczna. Wydawała się Sylwii nieznana...
„Czyż to Anetka? Moja siostra?” – pytała, ogarnięta chęcią nagłego obudzenia śpiącej ob-
jęciem jej za szyję i słowami: „Wilk idzie!”
29
Zbyt jednak pewna była istnienia owego wilka, aby czynić próbę. Sylwia, mniej czysta, ale
normalniejsza od swej niebezpiecznej przyjaciółki, igrała z ogniem nie parząc się wcale.
Przyglądały się sobie wzajemnie przy ubieraniu i rozbieraniu, porównując z zaciekawie-
niem. Anetka miewała czasem napady odruchowej wstydliwości, z których śmiała się Sylwia,
swobodniejsza i zarazem znacznie prostsza w tych sprawach. Anetka często wydawała się
zimna, niemal odpychająca, niekiedy bez przyczyny wybuchała gniewem lub płaczem. Nie-
wiele zostało z owego zrównoważenia właściwego jej przodkom, lyończykom, z którego była
ongiś tak dumna; przy tym, co najważniejsze, nie żałowała tego wcale.
Zwierzały się sobie teraz z rzeczy bardzo intymnych, tak iż trudno by wszystko powtórzyć.
Kochające się dziewczęta dochodzą w rozmowach do wyznań nader śmiałych, które zacho-
wują wprawdzie w ustach każdej z nich ton półniewinny, utraciłyby go jednak powtórzone
przez kogokolwiek innego. W rozmowach ich przejawiały się różnice dwu charakterów: –
niefrasobliwy, dobroduszny, spokojny amoralizm jednej, namiętna, niepokojąca, jakby nała-
dowana elektrycznością powaga drugiej. Czasem zdarzały się starcia: Anetkę gniewała swo-
boda, łakomstwo i świadoma rozwiązłość, z którymi Sylwia mówiła o sprawach miłosnych.
Śmiała w duszy, Anetka była powściągliwa w słowach, zdawało się, że lęka się usłyszeć to,
co myśli. Czasem zamykała się niespodzianie w zaciętym milczeniu, dlaczego, sama nie poj-
mowała. Sylwia rozumiała to znacznie lepiej i przez dwa tygodnie wspólnego życia poznała
Anetkę dokładniej, niż Anetka znała siebie samą.
Sylwia umysłowo nie przekraczała jednak poziomu przeciętnej sympatycznej dziewczyny
z ludu paryskiego. Była praktyczna i rozsądna, ale nie wyciągała wszystkich korzyści z tych
zalet, gdyż najczęściej wolała iść za własną zachcianką. Na ogół nie wychodziła poza poziom
swojej sfery. Wszystko ją zajmowało, ale nic nie interesowało do głębi poza modą, głębi tej
wszak nie posiadającą. Nie sięgała poza przeciętność, nie dosięgała jej nawet często, o ile
Szło o obrazy, muzykę czy książkę. Anetkę raziły nieraz jej upodobania. Spostrzegając to
Sylwia wykrzykiwała:
– Och! Znowu strzeliłam bąka... Powiedz mi, co się nosi w świecie wyższym? (Wyrażała
się o obrazie tak jak o kapeluszu.) Powiedz mi, co trzeba podziwiać, a będę to czyniła równie
dobrze jak inni.
Niekiedy jednak nie była tak zgodna i staczała boje o jakiegoś bohatera odcinka powie-
ściowego lub broniła ckliwego romansu, uważając go za najszczytniejszy wyraz sztuki czy
uczucia. Pod jej wszakże wpływem Anetka odkryła wartość artystyczną, a raczej zapowiedź
tej wartości, w filmie, za którym Sylwia szalała, a który dotychczas Anetka, nie znając, upar-
cie potępiała.
Zdarzało się też czasem, że niezdolna odczuć piękna czytanej wspólnie książki, Sylwia
pojmowała lepiej siłę pewnych kart, których przedziwna prawda odstręczała Anetkę, a to

Tematy