Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Posuwając nogą po dywaniku w geometryczne wzory, przyciągnął niski stołek przykryty szarym futrem. Otworzył szkatułkę i wyjął zadymiony, prawie czarny kryształ i postawił go obok. Usado­wił się na stołku, zaczerpnął powietrza, wypuścił je i powiedział jedno słowo:
- Meliash!
Kryształ rozjaśnił się nieco i w jego głębi pojawiła się niewyraźna sylwetka Meliasha. - I jak? - zapytał.
- Twój głos jest bardzo oddalony - padła cicha, ćwierkająca odpowiedź.
- Nic na to nie poradzę. Zaklęcia ochronne gniotą nas ze wszystkich stron, jak wierzyciele na pogrzebie. Ale mów swobodnie. Cóż takiego ma zrobić Rada w sprawie Jeleraka?
- Jestem pewien, że tego ranka przejeżdżał tędy w przebraniu, a teraz próbuje przedrzeć się do zamku.
- O, cholera. To przecież jego dom. Jeśli powrót do domu jest czymś najgorszym, na co go stać, nie rozumiem gdzie...
- Nie rozumiesz. Jest teraz słabszy niż kiedykol­wiek wcześniej. Gwarantuję ci, że próbuje się tam dostać, by wykorzystać jedno ze swych najwięk­szych źródeł mocy, by odzyskać siły. Ale jego szansę są nikłe - zwłaszcza jeśli Tualua przechodzi właś­nie kolejny atak szaleństwa, typowy dla jego rodu. A tak właśnie jest. Potem...
Holrun pomachał dłonią.
- Czekaj. Wszystko to brzmi bardzo interesują­co, ale nie mam pojęcia, do czego zmierzasz. Nawet wyczerpany, może być groźnym przeciwnikiem. Przeprowadzono szereg sekretnych badań i wróżb na temat skutków, jakie mogą przynieść starcia i konflikty z tym magiem.
- Wiesz, czego są warte - zauważył Meliash. - Prędzej czy później ten człowiek zniszczy albo obali całą organizację, tak jak uczynił to z niektórymi czarownikami. Wiem, że ma wśród nas całą rzeszę popleczników. Ty też to wiesz. Wkrótce będziemy musieli się nim zająć, a uważam, że teraz jest po temu najlepsza sposobność. Sam słyszałem, jak mówiłeś, że chcesz, aby stało się to za twego życia.
- Tak, nie przeczę. Ale powiedziałem to nieofic­jalnie i prywatnie. Rada jest ciałem bardzo konser­watywnym. Dlatego przez lata prowadziła wzglę­dem niego politykę uników.
- Jest coś jeszcze - oświadczył Meliash.
- Mianowicie...
- Dziś rano przybył tu jakiś człowiek z wyraź­nym zamiarem zabicia Jeleraka.
Holrun prychnął.
- To wszystko? - zapytał. - A wiesz, ilu już próbowało? Jak niewielu zdołało się do niego zbliżyć? Nie, tak czy inaczej, ta informacja nie jest wiele warta.
- Na imię miał Dilvish i dosiadał metalowego rumaka. Niedawno dowiedziałem się, kim jest.
- Dilvish Przeklęty? On tam jest? Jesteś tego pewien? Pół-Elf? Wysoki? Jasny? W zielonych bu­tach?
- Tak. Kiedyś należał do Zakonu...
- Wiem, wiem! Dilvish! Na Boga! Nie chcę, aby zginął, będąc tak blisko celu. Był moim bohaterem z dzieciństwa Pułkownik Wschodu. A kiedy powrócił z Piekła... On go dostanie, wiesz? Gdybym sam miał wybierać zamachowca, nie szukałbym dalej. Dilvish...
- Więc pomyślałem, że jeśli Zakon chce unik­nąć bezpośredniej konfrontacji, mógłby po prostu pomóc temu człowiekowi, trzymając się z dala konfliktu.
Holrun nie patrzył na niego. Oczy jego wpat­rywały się w przestrzeń.
- Co o tym sądzisz? - spytał Meiiash.
- Opowiedz mi o tym miejscu. Jak wygląda?
- Zakłócenia ustały. Kraina wokół niego jest spokojna. Widzę z oddali zamek. W jego murach płoną pochodnie. Mapa wnętrz powinna znajdo­wać się w archiwum. Muszę to sprawdzić u Rawka. Rządcą Jeleraka w tym zamczysku jest Baran z Blackwold, nie najgorszy czarownik...
- Czy jest w tym miejscu coś osobliwego. Stare zamczyska mają swe historie.
- Historia tego zlewa się z legendą. Uważany jest za najstarszą budowlę na świecie, starszą od rodzaju ludzkiego. Podobno jest nawiedzony. Przy­puszcza się, że ma jakieś powiązania ze Starszymi Bogami.
- Jeden z tych, co? W porządku, słuchaj. Wzbu­dziłeś me zainteresowanie. Zatrzymaj to dla siebie i nie rób nic głupiego. Natychmiast przedstawię to na nadzwyczajnej sesji Rady. Spróbuję przekonać ich do zmiany polityki. Ale nie oczekuj zbyt wiele. Większość z nich nie spostrzegłaby szansy, nawet gdyby ta podeszła i ugryzła ich w siedzenie. Wrócę do ciebie, gdy czegoś się dowiem, a potem za­stanowimy się, co dalej.
Zerwał połączenie, wstał, popatrzył przez chwilę w ogień i przeszedł przez komnatę.
- Cholernie gorąco!
Pstryknął palcami i światła zgasły.
 
ROZDZIAŁ VII
 
Dilvish słyszał ich śmiech, ich dowcip. „Pocału­nek śmierci" - te słowa przewijały się najgłośniej. Nie zwracał na nie uwagi, ale drżał cały, wisząc w kajdanach. Jego myśli pogrążone były w chaosie odrodzonych wspomnień. Ból głowy minął. Wszys­tko, co zrobiła ta kobieta, zadziałało z zaskakującą sprawnością. Ból, który mu teraz dokuczał, miał charakter psychiczny, wywołany dotknięciem de­mona. Wrócił myślami do Krainy Cierpienia i wspomnienia, które kiedyś wyrzucił z siebie na zawsze, spłynęły na niego niczym wrząca lawa.
Po jakimś czasie zrozumiał, gdzie jest i dlaczego, i miejsce bólu zajął gniew. Starał się skoncentrować swą uwagę; powiodło się. Dotarły do niego ich słowa:
- ...trzeba ratować tego łowcę demonów. Kiedy go tu wciągali, prawie wszystko starli.
- Czy zdołasz go dosięgnąć? Przez jakiś czas nie możemy na niego liczyć.
- Spróbuję.
- Odil, będziesz musiał wyciągnąć się raz jeszcze.
Przez lekko domknięte oczy Dilvish przyjrzał się współwięźniom. Nie rozpoznał żadnego z nich, ale przysłuchując się ich rozmowie i widząc wzór, który rysowali, zrozumiał, że wszyscy byli czarownikami, ich wygląd sprawiał wrażenie, iż przebywali tu jako więźniowie dosyć długo.
Całkowicie otworzył oczy. Żaden z nich tego nie zauważył; tak bardzo pochłonięci byli swą pracą. Baczniej przyjrzał się rysunkowi. Okazał się on prostą odmianą bardzo podstawowego wzoru, po­znawanego przez większość uczniów w pierwszym roku nauki. Z rozpędem wyciągnął stopę w zielonym bucie i uzupełnił brakujący motyw.
- Patrzcie! Kochaś odzyskał świadomość! - zawołał jeden z nich. Kiedy głowy zaczęły obracać się w jego stronę, dodał:
- Jestem Galt, a to Vane.
Dilvish kiwnął głową, a pozostali ciągnęli:
- ...Hodgson.
- ...Derkon - usłyszał z lewej.
- ...Lorman - padło z prawej.
- ...Odil.
- A ja jestem Dilvish - przedstawił się.
Derkon obrócił gwałtownie głowę w jego kierun­ku i spojrzał mu w oczy.
- Pułkownik Dilvish? Byłeś pod Portaroy? - spytał.
- Ten sam.
- Ja też tam byłem.
- Przykro mi, ale nie przypominam sobie...

Tematy