Każdy jest innym i nikt sobą samym.


BOSMAN POKAZUJE PAZURY
Bosman i Tomek musieli przerwać rozmowę, gdyż z przybrzeżnych zarośli wyłoniła
się wioska murzyńska. Stożkowate, słomą kryte chatki tworzyły dość szeroki łuk, które-
go cięciwę stanowił brzeg jeziora. Nad wodą, wyciągnięte na piaszczyste wybrzeże, le-
żały długie łodzie sporządzone z wypalanych pni drzew, a obok nich suszyły się rozpię-
te na drągach sieci.
Rój zupełnie nagich mężczyzn, kobiet i dzieci wyległ na powitanie przybyszów. Ich
czekoladowe ciała błyszczały tłuszczem. Mężczyźni na powitanie potrząsali przyjaźnie
dzidami. Kobiety natomiast podnosiły ramiona do góry, potem robiły skłon w przód
dotykając palcami ziemi, a następnie prostowały się i z wyciągniętymi w górę rękami
klaskały w dłonie.
— No, no, nawet niczego nas witają — pochwalił bosman. Tomek uśmiechnął się
dyskretnie. Tymczasem Murzyni wykrzykiwali:
— Jambo masungu!36
Castanedo poprowadził podróżników do chaty naczelnika plemienia. Bosman, To-
mek z Dingiem i Mescherje postanowili zaczekać na placu na wynik pertraktacji. Mu-
rzyni z podziwem przyglądali się Tomkowi i jego psu; półgłosem dyskutowali gestyku-
lując rękoma. Rozmowy w chacie trwały już około dwóch godzin, gdy Hunter wyszedł
przed dom.
— Dobiliśmy targu — powiadomił towarzyszy. — Pomóżcie mi wnieść skrzynię do
chaty naczelnika.
— A cóż tam mówi ten pan Castanedo? — zagadnął bosman.
— Dla nas miękki jak wosk. Trzeba przyznać, że ma mir wśród tutejszych Murzynów.
Właściwie to on dyktuje im warunki.
— I za to weźmie zapewne część zapłaty — dodał bosman.
— Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że tak będzie. My również musimy dać mu
pewien haracz.
36Witaj, biały człowieku!
63
— Po jakie licho cackamy się z tym drabem? — oburzył się marynarz.
— Odniosłem wrażenie, że żaden Kawirondo nie poszedłby z nami bez jego zezwo-
lenia. Naczelnik stale spoglądał na niego i dopiero gdy Castanedo skinął głową, wyra-
żał swą zgodę.
— Chytra sztuka musi być z tego mieszańca.
Mescherje i bosman ponieśli skrzynię. Tomek razem z nimi wszedł do chaty na-
czelnika. Stary, lecz dziarski Murzyn obejrzał podarunki, potem przeliczył przedmioty
i materiały otrzymane jako należność za pięć osłów. Z kolei Smuga wypłacił sporą za-
liczkę tragarzom. Zgodnie z umową mieli się stawić w obozie podróżników nad rzeką
następnego dnia o świcie. Po zakończeniu długich targów łowcy wyszli przed chatę, aby
obejrzeć osły kupione od murzyńskiego kacyka. Tomek zaledwie spojrzał na silne, ro-
ślejsze od europejskich kłapouchy. Zamyślony stanął pod drzewem. Nie spuszczał wzro-
ku z Castaneda. Zastanawiał się, w jaki sposób mógłby pomóc biednemu Sambowi.
Tymczasem bosman, jakby całkowicie zapomniał o nieszczęsnym niewolniku, naj-
spokojniej w świecie z zainteresowaniem oglądał osły. Uprzejmie też wymieniał różne
spostrzeżenia z Castanedem, który, o ile z początku zachował się gburowato, o tyle te-
raz stał się przyjacielski i wylewny.
„Nie wiedziałem, że bosman jest taki zmienny — rozmyślał Tomek z goryczą. — Naj-
pierw nazywa Castaneda drabem, a teraz traktuje go jak przyzwoitego człowieka.”
Wątpliwości chłopca rozwiały się wtedy dopiero, gdy pożegnali mieszańca przed fak-
torią. Zaledwie dom zniknął z pola widzenia, bosman zbliżył się do Tomka i szepnął:
— Niech się zamienię w sardynkę zamkniętą w blaszance, jeżeli nie uśpiłem czujno-
ści tego handlarza żywym towarem.
— Nie rozumiem pana, przed chwilą rozmawiał pan z nim przyjacielsko, a teraz
znów mówi pan zupełnie co innego — oburzył się Tomek.
— Potrząśnij tylko olejem w łepetynie, a wszystko ci się zaraz wyjaśni — odpowie-
dział bosman z chytrym uśmiechem. — Gdybym opuścił nos na kwintę tak jak ty, to
Castanedo raz dwa by wyniuchał, że wiemy już o nim całą prawdę. Wtedy by na pewno
pchnął Murzyna nożem pod siódme żebro, żeby się nie narażać na kłopoty z Anglika-
mi. Tymczasem teraz bez cykorii pociągnie z butelki i położy się spać.
— To prawda, że Castanedo nie ma powodu do niepokoju, ale biedny Sambo nadal
jest w jego rękach i chyba jeden Bóg wie, co go czeka — westchnął ciężko Tomek.
— Ha, więc przypuszczałeś, że chcę zostawić tego biedaka jego losowi? O, brachu,
brachu! Mam już gotowy plan działania.
— Naprawdę? Co ma pan zamiar zrobić?!
— Dowiesz się wszystkiego jutro rano po przybyciu tragarzy do obozu.

Tematy