Przelotnie zdziwiła się, że nikt go dotychczas u niej nie szukał, po czym ogarnęła ją troska, zmartwienie i niepokój. Co, na litość boską, miała z tym fantem zrobić. . . ?!
W zasadzie powinna może zwrócić temu komuś, do kogo należał. . . ? Kto to
był? Pomocnik jubilera twierdził, że nie świętej pamięci wicehrabia, wicehrabiego znalezisko zaskoczyło, nic o nim nie wiedział. Nie jego własność zatem. Wobec tego czyja? Ujawnić to w ogóle. . . ? Ujawnienie byłoby równoznaczne z oskarżeniem pomocnika jubilera, zabił wicehrabiego, żeby mu zabrać klejnot, pretensje pretensjami, w gruncie rzeczy, porzucając ją i uciekając, wyświadczył jej przysłu-gę, dostała w zamian Marcina, który wart jest wszystkich diamentów świata, nie ma powodu się mścić. Nikt tego skarbu nie szuka, nikt o niego nie pyta, dziwne, ale prawdziwe, więc chyba istotnie nikt o nim nie wie. . . ? Jeśli nie chce pogrą-
żyć eks-narzeczonego i może także sobie samej narobić kłopotów, powinna chyba ukrywać go nadal. O wyrzuceniu mowy nie ma, to już byłoby kretyństwo, o zu-
żytkowaniu również, jakieś to takie jak pies ogrodnika, sam nie zje i drugiemu nie da. . .
Dobrą godzinę przesiedziała przy stoliku, wpatrując się w diament, od które-
109
go ciężko było oderwać oczy. Zaczęła się do niego przywiązywać. Miło posiadać taką rzecz, nawet jeśli nie można się nią przystroić, pochwalić, pokazać komuś. . .
Najwyżej popatrzeć od czasu do czasu. No, a w razie czego jest to jakieś zabezpieczenie, nawet gdyby się sprzedało ze stratą. . .
Czas do wieczora spędziła pracowicie. Szyć umiała, palce miała zręczne, wy-
produkowany starannie przedmiot użytkowy robił doskonałe wrażenie i nikomu
by nawet nie zaświtało, że jego wnętrze wypchane jest dość nietypowo. . .
Po czym samej sobie poprzysięgła zachować znalezisko w tajemnicy nawet
przed mężem.
* * *
W rodzinie Kacperskich, gdzie po odjeździe dwóch starszych synów pozosta-
ło jeszcze pięcioro dzieci, wykształcone były nawet córki. Wszystkie trzy umiały pisać, czytać i rachować, a jedna grała na fortepianie, udostępnianym jej przez dobrą panią Przyleską. Słowo pisane cieszyło się wielkim szacunkiem i całą korespondencję od nieobecnych braci przechowywano pieczołowicie, szczególnie
ostatnie listy Marcinka, opiewające uroki francuskiej narzeczonej, a zaraz potem żony, odczytywane głośno przez najmłodszą siostrę z wypiekami na twarzy. Ojciec i młodsi bracia byli wprawdzie zdania, że Marcinek musiał w jakieś idioctwo popaść, bo nad głupotami się rozczulał, jaka to ta jego Antosia gospodarna, podu-szeczki do szpilek pilnuje niczym oka w głowie, jakieś tam jeszcze inne wariactwa wyczynia, ale matka i siostry lekturę uważały za wręcz sensacyjną i napawały się nią z lubością wielką. Z całej siły chciały poznać egzotyczną powinowatą i zapraszały młodą parę w każdym liście gorącymi słowy.
— GÅ‚upie — mamrotaÅ‚ ojciec. — Gdzie wy jÄ… tu goÅ›cić chcecie, w tej cha-
łupie? Oni tam oba spanieli, synowa tyż wielga pani, już jom tu widzę. Nosem
pokręci i w mgnienie umknie, a jeszcze nagada.
— A bobyÅ› o nowem domu pomyÅ›laÅ‚, skoro ten siÄ™ dawno wali — skarciÅ‚a go
żona, zważniaÅ‚a od bliskich kontaktów z jaÅ›nie paniÄ…. — Toć uzbieraÅ‚o siÄ™ trochÄ™ grosza, a co to my gorsze? Już panienka namawiaÅ‚a!
Córki poparły matkę z ogromną energią, nie bacząc na to, że rychło pójdą
na swoje, opuszczając rodzinny dom. Żadna za skarby świata nie przyznałaby
się do nadziei na zamążpójście, bo mogłyby jeszcze zauroczyć i zostać starymi pannami. Ojciec ugiął się pod presją i w ten sposób budowa nowego domu została postanowiona.
Obaj starsi synowie aprobatę wyrazili czynnie, przysyłając pieniądze na pod-
niesienie ogólnego poziomu rodziny. Przyjechała Justyna, zobowiązana do wizyty 110
u rodziców nadchodzącym ślubem. Wyjść za mąż bez udziału bezpośredniego oj-ca i matki było nie do pomyślenia, istniała jeszcze ponadto babcia Przyleska, któ-
ra chciała widzieć wnuczkę w panieńskim stanie, obdarować ją, popatrzeć, czy
aby na pewno szczęście sobie gotuje. Justyna, w pląsach i ze śpiewem na ustach, skłonna była uszczęśliwiać cały świat, przyjechała chętnie i przy okazji wtrąciła się do tego nowego domu Kacperskich, dokładając się finansowo. Wciąż uczciwie pamiętała, że żyje tylko dzięki poświęceniu Piórka, który skakał za nią do stawu, nałykała się wtedy mułu tyle, że ciężko było o tym zapomnieć.
Dom Kacperskich, murowany i z pięterkiem, więcej patrzył na pałac niż na
chłopską chałupę. Dwór rzetelny. Było gdzie podjąć Marcinka, choćby miał i trzy francuskie żony. Trochę jednak ta budowa potrwała i w rezultacie cudzoziemską synową rodzice poznali osobiście dopiero po czterech latach, kiedy już jeden z pozostałych w kraju dwóch synów poszedł do seminarium duchownego, a drugi ude-
rzał w konkury do bogatej kupcówny z miasta stołecznego Warszawy. Wszystkie
córki były zamężne, Marcinek z małżonką przyjechali właśnie na wesele ostatniej.
— No i patrzaj, synu — rzekÅ‚ do niego ojciec smutnie i z goryczÄ…. — Jak
nas było dziesięcioro, bo i stara babka jeszcze żyła, tośmy się gnietli na jednym przypiecku, a jak teraz miejsca a miejsca, to nie ma komu po tych komnatach
chodzić. Kto tu po mnie nastanie? Wy oba na obczyźnie, Józio na księdza poszedł, a Franek do miasta się pcha. Dziewuchy na swoim i nie powiem, grzech byłby,