— Tak, tak! — odparła mała miniaturzystka. — Niech Bóg pana błogosławi za pańską szlachetność! Ale takiej niemądrej osobie jak ja wydaje się zrazu... Wiem, że nie powinnam tak mówić i że niedługo będę tego żałować... Wydaje mi się jednak, że to nie była nagroda, na jaką pan zasłużył.
— Myli się pani — powiedział Nicholas łagodnie. — Czy może być większa nagroda niż świadomość, że ostatnie jego dni były spokojne i szczęśliwe, że towarzyszyłem mu do końca i byłem wciąż przy nim, czemu nikt nie zdołał przeszkodzić, chociaż mogło się to zdarzyć tak łatwo?
— Oczywiście, oczywiście! — chlipała panna La Creevy. — To święta prawda; wiem o tym doskonale, że jestem niewdzięczna, bezbożna, grzeszna wariatka!
Z tymi słowy zacna dama zaczęła znowu płakać, a chcąc przyjść jakoś do siebie, próbowała się roześmiać. Śmiech i płacz spotkały się więc znienacka i wywiązała się walka o pierwszeństwo, która nie została rozstrzygnięta, bo panna La Creevy dostała ataku histerii.
Choć Nicholas po długiej podróży był śpiący i zmęczony, poczekał, aż damy wrócą do jakiej takiej równowagi i wówczas dopiero udał się do swego pokoju, gdzie w ubraniu padł na łóżko i twardo zasnął. Kiedy otworzył oczy, zobaczył siedzącą przy łóżku Kate, która widząc, że brat już nie śpi, nachyliła się, by go pocałować.
— Przyszłam tutaj, aby ci powiedzieć, jaka to radość dla mnie, że znowu widzę cię w domu.
— A ja nie mogę wprost wyrazić, jaka to radość dla mnie, że znowu jesteśmy razem, Kate.
— Tak wzdychałyśmy do twego powrotu — ciągnęła dziewczyna — mama i ja... i... i Madelina.
— Pisałaś w ostatnim liście, że jest już zupełnie zdrowa — powiedział spiesznie Nicholas i zaczerwienił się lekko. — Czy podczas mojej nieobecności nie było mowy o tym, w jaki sposób zacni bracia myślą zabezpieczyć jej przyszłość?
— Nie, ani słówka — odparła Kate. — Nie mogę myśleć bez żalu o rozstaniu z Madeliną, a ty, Nicholasie, też tego pewno nie pragniesz.
Młodzieniec zarumienił się znowu i siadając obok siostry na kanapce pod oknem powiedział:
— Nie, Kate, nie pragnę tego. Mogę kryć prawdziwe uczucia przed każdym, ale nie przed tobą. Tobie powiem... powiem szczerze i po prostu, że... że... Ja kocham ją, Kate.
Oczy dziewczyny zabłysły; chciała coś odpowiedzieć, lecz brat położył dłoń na jej ramieniu i mówił dalej:
— Nikt prócz ciebie nie może się o tym dowiedzieć, zwłaszcza ona.
— Kochany Nicholasie!
— Zwłaszcza ona! Nigdy, chociaż „nigdy", to bardzo długi termin. Myślę czasami, że przyjdzie może kiedyś dzień, gdy uczciwie będę jej mógł wszystko wyznać; ale dzień ten jest tak odległy, widzę go w tak dalekiej perspektywie, tak wiele musi upłynąć lat, nim nadejdzie, a gdy to się wreszcie stanie, jeżeli w ogóle ma się, stać, będę wówczas, przeżywszy już romantyczną młodość, tak niepodobny do dzisiejszego siebie... chociaż to na pewno nie wpłynie na moje uczucie do Madeliny... że nawet ja rozumiem, jak złudne są wszelkie nadzieje i wolałbym sam je zdławić i zakończyć tę mękę, niż z bolesnym rozczarowaniem przyglądać się, jak więdną. Nie, Kate! Gdy bawiłem z dala od tych szlachetnych braci, ów biedak, który odszedł spośród żyjących, wciąż był dla mnie przypomnieniem ich wspaniałej wielkoduszności. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by okazać się godnym tej wielkoduszności, a jeśli nawet chwiałem się dotychczas, teraz postanowiłem wypełnić swój najświętszy obowiązek wobec dobroczyńców i odsunąć od siebie wszelką pokusę.
— Zanim dodasz coś więcej, Nicholasie — rzekła Kate blednąc — musisz wysłuchać tego, co ja ci chcę powiedzieć. Miałam cel przychodząc tutaj, ale brakło mi odwagi. Teraz zbudziły ją we mnie twoje słowa.
Zająknęła się i wybuchnęła płaczem.