Każdy jest innym i nikt sobą samym.

- Coś dziwnie wygląda.
Rand rozpoznał to niezdarne, kanciaste pismo, które po­krywało przód pomnika, odcyfrował też kilka symboli wy­rytych na podstawie, każdy z nich wysokości niemalże czło­wieka. Rogata czaszka trolloków Da'vol. Żelazna pięść Dhai'mon. Trójząb Ka'bol i trąba powietrzna Ahf frait. Był tam też jastrząb, wyrzeźbiony na samym dole. Rozpostarłszy skrzydła o rozpiętości dziesięciu kroków, leżał na grzbiecie, przebity błyskawicą, a kruki wydziobywały mu oczy. Ogrom­ne skrzydła na szczycie iglicy zdawały się zatrzymywać promienie słoneczne.
Usłyszał teraz głos Loiala, który zbliżał się galopem.
- Próbowałem ci wytłumaczyć, Rand - powiedział Loial. - To kruk, nie jastrząb. Ja go wyraźnie widziałem.
Hurin zawrócił konia, nie chcąc patrzeć na iglicę ani chwili dłużej.
- Ale dlaczego? - spytał Rand. - Przecież Artur Hawking pokonał tutaj trolloki. Ingtar tak powiedział.
- Nie tutaj - wolno odparł Loial. - To jasne, że nie tutaj. "Od Kamienia do Kamienia biegną nici «jeśli», pomiędzy światami, które mogą być". Zastanawiałem się nad tym i myślę, że chyba wiem, co znaczą te "światy, które mogą być". Być może wiem. To światy, które mogłyby być naszym światem, gdyby wszystko potoczyło się inaczej. Może właśnie dlatego to wszystko ma taki... spłowiały wy­gląd. Bo to jest ,jeśli", "może". Zaledwie cień prawdziwego świata. W tym świecie, jak sądzę, trolloki wygrały. Może dlatego nie widzieliśmy żadnych wiosek ani ludzi.
Randowi ścierpła skóra. Tam, gdzie odnosiły zwycię­stwo, trolloki nie zostawiały żadnych ludzi przy życiu, chy­ba że na pożywienie. Jeśli one odniosły zwycięstwo nad całym tym światem...
- Gdyby trolloki zwyciężyły, byłyby tutaj wszędzie. Do tej pory zobaczylibyśmy ich z tysiąc. Już wczoraj byli­byśmy martwi.
- Nie wiem, Rand. Być może po tym, jak pozabijały ludzi, pozabijały również siebie nawzajem. Życie trolloków polega na zabijaniu. Tylko to robią, po to właśnie istnieją. Ja po prostu nie wiem.
- Lordzie Rand - odezwał się nagle Hurin - tam się coś poruszyło.
Rand błyskawicznie zawrócił konia, przygotowany na widok szarżujących trolloków, lecz Hurin wskazywał na drogę, którą przyjechali, a na niej nic nie było widać.
- Co ty zobaczyłeś, Hurin? Gdzie?
Węszyciel opuścił rękę.
- Dokładnie tam na skraju tych drzew, około mili stąd. Wydało mi się, że to... kobieta... i coś jeszcze, czego nie roz­poznałem, ale... - Zadrżał, a potem dokończył: - ...tak trudno rozpoznawać rzeczy, które nie wejdą człowiekowi pod sam nos. Ojojoj, od tego miejsca kłębi mi się w żołądku. Pewnie coś sobie zmyśliłem, mój panie. To miejsce jest idealne do głupich wymysłów. - Przygarbił ramiona, jak­by czuł na nich napór iglicy. - To był pewnie tylko wiatr, mój panie.
- Obawiam się, że trzeba przemyśleć coś jeszcze - ­powiedział Loial. Wyraźnie zakłopotany, wskazywał na po­łudnie. - Co tam widzicie?
Sunący z naprzeciwka krajobraz zmuszał Randa do ze­zowania.
- Taki sam teren jak ten, po którym właśnie jechali­śmy. Drzewa. Dalej jakieś wzgórza i góry. Nic innego. Co chcesz, żebym zobaczył?
- Te góry - westchnął Loial. Kępki włosów na jego uszach obwisły, a końcówki brwi sięgnęły policzków. ­To na pewno Sztylet Zabójcy Rodu, Rand. Nie może tam być innych gór, chyba że ten świat całkowicie się różni od naszego. Jednakże Sztylet Zabójcy Rodu jest położony ponad sto lig na południe od Erinin. O wiele dalej. Trudno oceniać odległości w tym miejscu, ale... Myślę, że dotrzemy doń przed zmierzchem.
Nie musiał dodawać nic więcej. Stu lig nie pokonaliby w czasie krótszym niż trzy dni.
- Może to miejsce jest podobne do Dróg - mruknął Rand bez zastanowienia.
Usłyszał jęk Hurina i natychmiast pożałował, że nie trzy­mał języka na wodzy.
Nie była to przyjemna myśl. Jeśli się weszło do jakiejś Bramy - znajdowały się tuż poza granicami stedding i w gajach Ogirów - i wędrowało przez cały dzień, wów­czas można było wyjść przez inną Bramę oddaloną o sto lig od miejsca, od którego się zaczęło wędrówkę. Drogi były w obecnych czasach ciemne i straszne, podróżowanie po nich oznaczało ryzykowanie śmiercią lub szaleństwem. Na­wet Pomory bały się podróżować Drogami.
- Jeśli to są Drogi, Rand - wolno powiedział Loial - to czy każdy błędnie postawiony krok również tutaj mo­że nas zabić? Czy są tu rzeczy, jak dotąd niewidoczne, które mogą nam zrobić coś jeszcze gorszego, niż tylko zabić?
Hurin ponownie jęknął.
Pili wodę, jechali przed siebie, nie zastanawiając się zu­pełnie nad tym światem. Beztroska była przyczyną rychłej śmierci w Drogach. Rand przełknął ślinę, z nadzieją, że jego żołądek zaraz się uspokoi.
- Za późno, żeby się przejmować tym, co za nami ­powiedział. - Od tej chwili jednak będziemy uważali na swoje kroki.
Zerknął na Hurina. Węszyciel wtulił głowę w ramiona, miotał oczami na wszystkie strony, jakby gorączkowo za­stanawiał się, co na niego skoczy i skąd. Ten człowiek tropił morderców, ale teraz zwaliło się na niego więcej, niż mógł znieść.
- Opanuj się, Hurin. Jeszcze nie zginęliśmy i nie zgi­niemy. Po prostu od tej chwili musimy być ostrożni. To wszystko.
W tym właśnie momencie usłyszeli przeraźliwy krzyk, stłumiony przez odległość.
- To kobieta! - powiedział Hurin. Nawet ta odrobi­na normalności wyraźnie go ożywiła. - Wiedziałem, że...
Znowu usłyszeli krzyk, znacznie bardziej rozpaczliwy niż poprzedni.
- Musiałaby umieć fruwać - orzekł Rand. - Ona jest na południe od nas. - Kopniakami zmusił Rudego, by już po dwóch krokach zaczął biec na złamanie karku.