— Wszystko? Bardzo duże to wszystko. Ale nie, to nie wszystko. Są jeszcze
inne rzeczy.
— Nauczysz mnie?
— W odpowiednim czasie. Nie ma potrzeby, żebyś już teraz się popisywała.
— Popisywała? Przed kim?
Babcia zerknęła niespokojnie na cienie w kątach izby.
— Niech cię to nie obchodzi.
Wkrótce ostatnie resztki śniegu zniknęły i wiosenne wichury zawyły wśród
gór. Powietrze w lesie pachniało gnijącymi liśćmi i terpentyną. Kilka wczesnych kwiatów rzuciło wyzwanie nocnym przymrozkom i pojawiły się pierwsze pszczo-
ły.
— O widzisz, pszczoły — powiedziała Babcia Weatherwax. — To jest praw-
dziwa magia.
Ostrożnie uniosła dach pierwszego ula.
— Pszczoły — mówiła dalej — to miód, wosk, kit pszczeli. Pszczoła to cu-
downe stworzenie. I rządzi nimi królowa — dodała tonem aprobaty.
30
— Nie żądlą cię?
Esk cofnęła się o krok. Pszczoły wylały się na drewniane ścianki ula.
— Prawie nigdy. Chciałaś czarów. Patrz.
Przysunęła dłoń do masy owadów i z głębi krtani wydała ostry, cichy pisk.
Wśród masy ciał wszczął się jakiś ruch, a po chwili duża pszczoła, dłuższa i grub-sza od pozostałych, wpełzła Babci na palec. Podążało za nią kilka robotnic; gładziły ją i ogólnie usługiwały.
— Jak to zrobiłaś? — zdziwiła się Esk.
— Aha. . . Chciałabyś wiedzieć, co?
— Tak. Chciałabym. Dlatego pytałam, Babciu — odparła stanowczo Esk.
— Sądzisz, że użyłam czarów?
Esk przyjrzała się królowej pszczół. Potem czarownicy.
— Nie — orzekła. — Myślę, że dużo wiesz o pszczołach. Babcia uśmiechnęła
się.
— Otóż to. To jedna z form magii, naturalnie.
— Co? Wiedzieć o czymś?
— Wiedzieć o tym, o czym inni nie wiedzą — wyjaśniła Babcia. Delikatnie
opuściła królową pszczół między poddanych i zamknęła ul.
— I myślę, że nadszedł czas, abyś poznała kilka sekretów — dodała.
Nareszcie, pomyślała Esk.
— Ale najpierw musimy złożyć wyraz szacunku Ulowi — oświadczyła Bab-
cia. Udało jej się wymówić duże „U”.
Esk dygnęła bez namysłu. Dłoń czarownicy chwyciła ją mocno za kark.
— Pokłon. Mówiłam ci przecież — przypomniała bez gniewu. — Czarownice
się kłaniają.
Zademonstrowała.
— Ale dlaczego? — nie rozumiała Esk.
— Ponieważ czarownice muszą się wyróżniać. To część tajemnicy. Usiadły na
pobielałej ławie przy krawędziowej ścianie domu. Przed nimi Zioła wyrosły już na stopę w górę: grządka złowieszczo bladozielonych liści.
— Do rzeczy. — Babcia usadowiła się wygodnie. — Wiesz, gdzie wisi mój
kapelusz? Na haku koło drzwi? Przynieś go.
Esk posłusznie weszła do środka i zdjęła z haka kapelusz. Był wysoki, szpi-
czasty i oczywiście czarny.
Babcia obróciła go w dłoniach i przyjrzała się z uwagą.
— W tym kapeluszu — oznajmiła — tkwi jedna z tajemnic czarownictwa.
Jeśli nie potrafisz mi powiedzieć, na czym ona polega, to mogę cię więcej nie uczyć. Dla kogoś, kto poznał sekret kapelusza, nie ma już odwrotu. Powiedz mi, co o nim wiesz.
— Mogę go potrzymać?
— Proszę bardzo.
31
Esk zajrzała do wnętrza kapelusza. Był tam jakiś drut, który usztywniał materiał i nadawał mu kształt, a poza tym dwie spinki. Nic więcej.
Kapelusz niczym specjalnym się nie wyróżniał oprócz tego, że nikt we wsi
takiego nie miał. Ale przecież od tego nie stawał się magiczny. Esk przygryzła wargę; wyobraziła sobie, jak w niesławie wraca do domu.
Wydawał się zupełnie zwykły i nie miał żadnych ukrytych kieszonek. Babcia
wkładała go zawsze idąc do wioski, chociaż do lasu zakładała zwyczajny skórzany kaptur. Usiłowała sobie przypomnieć te strzępy nauk, jakie czarownica niechętnie jej wydzielała. Nie chodzi o to, co wiesz, ale o to, czego nie wiedzą inni. Magia może być czymś właściwym w niewłaściwym miejscu albo czymś niewłaściwym
we właściwym miejscu. I jeszcze. . .
Babcia zawsze wkładała kapelusz, idąc do wsi. I szeroki czarny płaszcz,
z pewnością wcale nie magiczny, skoro przez zimę służył kozom za okrycie. Babcia wyprała go na wiosnę.
Esk zaczynała wyczuwać kształt odpowiedzi i niespecjalnie jej się ona spodo-bała. Jak zresztą większość odpowiedzi Babci. Zwykła gra słów. Babcia powtarzała rzeczy, o których człowiek od dawna wiedział. Ale mówiła je w inny sposób, żeby wydawały się ważne.
— Chyba wiem — stwierdziła wreszcie Esk.
— No to, mów.
— To się składa tak jakby z dwóch części.
— No?
— To kapelusz czarownicy, ponieważ ty go nosisz. Ale i ty jesteś czarownicą, ponieważ nosisz ten kapelusz. Hm. . .
— A zatem. . . — podpowiedziała Babcia.
— A zatem ludzie widzą, że idziesz w tym kapeluszu i płaszczu, a wtedy
wiedzą, że jesteś czarownicą i dlatego twoje czary działają.
— Zgadza się — przyznała Babcia. — Nazywa się to głowologią. Popukała
się w siwe włosy, ściągnięte w ciasny kok, którym można by rozbijać skały.
— Ale to przecież nie są prawdziwe czary! — zaprotestowała Esk. — To nie
jest magia! To. . .
— Posłuchaj — przerwała jej Babcia. — Jeżeli dasz komuś butelkę syropu
na wiatry, może mu pomóc. Ale jeśli chcesz, żeby pomogło na pewno, musisz
pozwolić, żeby ich umysł zmusił lek do działania. Powiedz, że to promienie księ-
życa rozpuszczone w winie elfów czy coś w tym rodzaju. Pomamrotąj trochę.
Tak samo z klątwami.
— Klątwami? — powtórzyła słabym głosem Esk.
— Tak, klątwami, moja droga. I nie dziw się tak. Będziesz rzucać klątwy, jeśli zajdzie potrzeba. Kiedy jesteś sama i nie masz nikogo do pomocy, i. . .
Zawahała się, świadoma kłopotliwie pytającego spojrzenia Esk.
32
— . . . i kiedy ludzie nie okazują szacunku — dokończyła niepewnie. — Mów głośno, mów pokrętnie, mów co ci ślina na język przyniesie, jeśli musisz. Ale to podziała. Następnego dnia, kiedy uderzą się w palec albo spadną z drabiny, albo pies im zdechnie, wtedy sobie o tobie przypomną. Następnym razem będą
się zachowywać lepiej.
— Ale to dalej nie wygląda mi na czary — nie ustępowała Esk, rysując coś
stopą na piasku.
— Kiedyś uratowałam człowiekowi życie — powiedziała Babcia. — Specjal-