Każdy jest innym i nikt sobą samym.


- Akurat na Wielkanoc będzie trzy lata. Spadłszy z etatu w magistracie, nie mogłem nig-
dzie dostać posady. Zacząłem więc przepisywać wyroki, poczciwy p. K. dawał mi ich dużo,
więc zarabiałem na siebie i dziecko. Nareszcie jednego dnia budzę się - prawa ręka zdrętwia-
ła; próbuję ruszyć, podnoszę - martwa. Córkę oddałem do siostry, która wtedy jeszcze żyła, a
8
sam poszedłem do szpitala. Leżałem w bólach dwa miesiące, nic nie pomagało, ręka została
sparaliżowana. Wróciłem do domu - co robić? Pan K. przysyła wyroki, tknąć ich nie mam
siły. Dziecko płacze z głodu, ja rękę sobie z rozpaczy gryzę - daremnie,
Siostra nas poratowała, ale i ona wiele dać nie mogła, bo mąż zabraniał. Zacząłem więc
pięknie uczyć pisać Paulinkę. Myślałem sobie: jak się wykształci w kaligrafii, będzie przepi-
sywała wyroki i zastąpi moją prawą rękę. Jakoż po upływie kilku miesięcy Paulinka jednego
dnia tak pięknie i szybko napisała cały arkusz, że uścisnąwszy ją, pobiegłem do p. K., ażeby
mi znowu dał wyroki. Opowiedziałem mu wszystko. Wysłuchał mnie i odrzekł życzliwie:
„Spóźniłeś się, panie Jakubie, bo...” Pojmuje pan dobrodziej, jakie to dla mnie było strapienie.
Żyliśmy z tego tylko, co siostra ukradkiem przysłała. Nareszcie, biedaczka, zasłabła - posyłki
ustały. Odwiedzałem ją co dzień, ale szwagier strzegł, żebym się u niego wody nie napił.
Oboje z dzieckiem przez kilkanaście dni żywiliśmy się tylko gorzką herbatą, którą nam służą-
ca z drugiego piętra dawała. Właśnie dziś trzy lata, w Wielkim Tygodniu przychodzę do sio-
stry, umarła. Mąż jej, widząc mnie strapionego, ulitował się: „Masz - rzekł - trochę wódki,
kawałek pieczeni i ciasta na święta.” Przez dwa dni zajmowaliśmy się pogrzebem, o głodzie
więc zapomniałem. Tylko Paulince ukroiłem kilka kawałków bułki i herbaty. Wreszcie przy-
szła Wielka Niedziela. Przez czterdzieści lat tego dnia coś lepszego w usta się kładło, więc
chciałem zjeść bodaj odrobinę pieczeni, tym bardziej że od kilkunastu dni kiszki sobie wodą
płukałem. Najprzód ukroiłem sporą kromkę bułki i mięsa Paulince, połknęła i stojąc przy
mnie, patrzy, jak kawałek pieczeni do gęby niosę. Wzruszony odjąłem go od swoich i włoży-
łem w jej usta. Znowu połknęła, zanim zdołałem inny dla siebie ukroić. Powtarzało się to cią-
gle. Ile razy zdawało mi się, że już syta, i chciałem zjeść kawałek mięsa lub bułki, ona takim
smutnym i łakomym wzrokiem przeprowadzała moją rękę, że nie miałem śmiałości dotknąć
wargami ani jednej kruszyny. - Niegłodna już jesteś, Paulinko? - zapytałem wreszcie. „Nie,
tatko” - odpowiedziała wesoło. Ale gdy wziąłem ze stołu ostatek mięsa, taki na twarzy jej
rozlał się smutek, że odsuwając jedzenie, rzekłem: - Schowaj to sobie na później. „A co tatko
będzie jadł?” Spojrzałem po stole, nie było na nim nic prócz flaszeczki z wódką. - Ja się na-
piję wódki - mówiłem - to dla mnie, dla ciebie wuj dał bułkę i mięso. - Nie lubiłem nigdy
trunków, teraz jednak zgłodniały, zrozpaczony, gdy nic innego nie pozostało, schwyciłem
flaszeczkę i wysączyłem ją do dna. Głodnego wódka łatwo opanowała. Poczułem kręcenie w
głowie, a nie chcąc gorszyć dziecka, wyszedłem na podworze w przekonaniu, że mnie świeże
powietrze orzeźwi. Ale zaledwie stąpiłem na bruk, zatoczyłem się kilka razy i bezprzytomny
upadłem. Co się ze mną stało, nie pamiętam, wiem tyle tylko, że obudziłem się pod pompą,
zmoczony i obłocony. Na schodkach oficyny siedział stróż z żoną i dwiema kumoszkami.
„Biednego udaje - mówił - a spija się jak nieboskie stworzenie. Toż i człowiek przecież kie-
liszkiem, nie pogardzi, ale bydlęciem nie jest. Wczoraj jego mała ledwie nie umarła z głodu,
aż dałem jej kilka kartofli. Ojciec za to hula.” Zerwałem się i pobiegłem na facjatkę. Paulinka
siedziała przy stole z piórem w ręku. „Czy tak się pisze, tatku?...” - zapytała mnie wesoło. -
Tak - odpowiedziałem - wstydząc się oczu podnieść. Od tego czasu ściga mnie, panie dobry,
hańba pijaka. Ile razy przyjdę do rządcy domu, żeby mi dał świadectwo ubóstwa, zawsze
mówi: „Pan jesteś nałogowy.” A ja mam ten chyba tylko jeden nałóg, że to dziecko pragnął-
bym wyżywić. Przepisuje ona, ale już nie wyroki, ledwie czasem studenci dadzą parę groszy
zarobić.
Słowa te wymówił z rzewnym łkaniem. Wysłuchawszy go, powiedz, czytelniku, czybyś
temu „panu” dał na bułki i mięso dla Paulinki.
Nr 134, z 17 maja 1880
Sądzę, że po wystawie tkackiej nie będzie już nikogo, kto by wątpił o potrzebie nie tylko
napisania, ale nawet ponownego wydania broszury Żydzi, Niemcy i My. A toż tam wystawili
9
się tylko sami Niemcy i Żydzi, a My - ani śladu. Tak dłużej być nie może. Pozostają dwie drogi: albo Żydom i Niemcom nadać indygenaty i przyzwoite do nazwisk końcówki, albo
wraz z p. Jeleńskim krzyknąć hinaus i weg! Pierwszy środek wymaga od nas zbyt wielkiej
ofiary i jakkolwiek niektórzy Żydzi poprzyczepiali już sobie ski, niepodobna nawet w tkac-
kim herbarzu dopuścić mieszaniny, z której na sądzie ostatecznym nie umielibyśmy się wy-
tłumaczyć. Pozostaje więc środek drugi: wygnać bergów i manów. Nikt nie zaprzeczy, że
takie „rozwiązanie kwestii” byłoby najpożądańszym i dla kraju najkorzystniejszym, trzeba
nam tylko zorientować się, co byśmy potem zrobili. Dziś, gdy chcemy okryć jakąkolwiek
część grzesznego ciała, idziemy do pierwszego lepszego sklepu i kupujemy sobie dobrego

Tematy