Każdy jest innym i nikt sobą samym.


- Niet, poczemu? - zdziwił się może bardziej tym, że mówi płynnie w jego języku, niż samym pytaniem.
- A może wystarczyłaby wam oficyna? - spytała ciągle taka wyniosła i pańska. - W pałacu ja mieszkam.
Zgodził się od razu. Rządca z rodziną i służba przenieśli się częściowo na wieś, częściowo do zabudowań gospodarskich, a Rosjanie rozlokowali się w oficynie. Do pałacu nie zachodzili, chociaż koczowali na gazonie, niszcząc trawę i kwiaty. Byli wszystkiego trzy dni, potem się wynieśli. Ten ich komisarz przyszedł powiedzieć, że opuszczają Lechice. Susanne pożegnała go w tym samym miejscu, pośrodku hallu, wyniosła, w sukni zapiętej po samą szyję.
Nie cieszyła się, że odchodzą, bo wiedziała, dokąd prowadzi ich droga: na Warszawę. W Białymstoku czekał już rząd bolszewicki, do którego należeli Leszczyński, Marchlewski i Dzierżyński. Susanne znała tylko ostatnie nazwisko, tym bardziej było to hańbiące, że krył się za nim nie tylko Polak, ale i podobno szlachcic. Cały świat odwrócił się plecami, Polska została osamotniona, musiała pokazać, czy da sobie radę, czy też zaistniała jedynie jako “państwo sezonowe”. Warszawy bronili ochotnicy, gdy wojsko polskie biło się ze zmiennym szczęściem o Radzymin, który raz przechodził w polskie ręce, raz w rosyjskie. Podobno nawet dzieci rzucały się na wroga. Kapelan batalionu, składającego się z samej młodzieży ochotniczej, ksiądz Ignacy Skorupka prowadził swój młodociany zastęp do ataku z krzyżem w ręku. Susanne była przekonana, że “cud nad Wisłą” był możliwy dzięki męstwu Polaków. Bitwa warszawska dowiodła, że naród w chwili przełomowej stanął na wysokości zadania, ucichły kłótnie, spory. Ten bohaterski ksiądz zginął, jak mówiono, ugodzony kulą w czoło...
A potem w ostatnich dniach sierpnia Jan przywiózł Karolinę. Zabawił tylko kilka godzin, bo wracał na front.
- Jak ją znalazłeś? - spytała go Susanne. Uśmiechnął się smutno.
- W oddziałach krążyły legendy o jasnowłosej sanitariuszce... Potem spotkałem lekarza, z którym pracowała.
Była przerażona stanem Karoliny, w tej wychudzonej postaci prawie nie mogła jej rozpoznać. Miała zapadnięte policzki i jakby za dużo zębów w ustach. Ogromne oczy zajmowały niemal pół twarzy. Siostrzenica sprawiała też takie wrażenie, jakby nie orientowała się w pełni, gdzie jest. Na pytania Susanne nie odpowiadała, trzymała się tylko kurczowo Jana, który przemawiał do niej łagodnie, jak do dziecka. Gładził ją po włosach, a Karolina poddawała się temu. Tak jak kiedyś Susanne po jej powrocie z Syberii, tak teraz Jan spełniał przy niej rolę pielęgniarza. To on ją wykąpał w pałacowej łazience, umył jej włosy, a potem zaniósł do łóżka. Siedział obok trzymając za rękę, dopóki Karolina nie zasnęła.
- Co jej jest? - dopytywała się Susanne. - Czy była ranna?
- Chwała Bogu nie - odpowiedział. - Ale jest bardzo wyczerpana, potrzebuje dużo spokoju. Dbajcie o nią.
Susanne uczyniła mu krzyżyk na czole, gdy odchodził; patrzyła na tę długą postać, ledwo mieszczącą się w bryczce, z uczuciem nagłego bólu. To odjeżdżał już ktoś z rodziny. Zajrzała potem do siostrzenicy. Spała, nie zmieniwszy pozycji. Susanne podeszła bliżej, bo nagle przeraziła się, że ona nie żyje. Ale oddychała, chociaż oddech miała zajęczy. Susanne postanowiła zostać przy niej, przysunęła sobie fotel. Nie mogła rozpoznać twarzy Karoliny, ale ta twarz kogoś jej przypominała. Zastanawiała się chwilę, marszcząc z wysiłku czoło i nagle uświadomiła sobie, że w tej chwili Karolina podobna jest do swojego ojca. To odkrycie przejęło ją niemiłym dreszczem.
- Niebo jest puste - powiedziała całkiem wyraźnie Karolina.
- Co, co mówisz, kochanie moje? - pochyliła się do niej, ale to było powiedziane przez sen.
Kiedy otworzyła oczy, spytała o Jana, a na wiadomość, że wyjechał, zamknęła je z powrotem. Susanne przemawiała do niej, ale Karolina trwała w swoim uporze. Zaciskała powieki i usta, nie chciała przyjmować jedzenia. Susanne była bezradna. Jak tutaj szukać tego Janka, jest gdzieś Bóg wie gdzie, nie można nawet wysłać kogoś z wiadomością. A jeżeli on nieprędko wróci, Karolina zagłodzi się na śmierć.
- Karolinko - przemawiała do niej - proszę cię, nie zabijaj starej ciotki...
Ale Karolina była niewzruszona. Wołano lekarza, który kazał ją karmić na siłę, łyżeczka po łyżeczce. Jednakże wszystko wylewało się kącikiem ust. Susanne chodziła do pałacowej kaplicy, klękała przed figurą Matki Boskiej i błagała o pomoc. Być może została wysłuchana, bo któregoś dnia Karolina, ciągle nie otwierając oczu, poprosiła:
- Ciociu, zagraj mi “Serenadę” Schuberta, nie zamykaj drzwi, ja będę słyszała...