Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Prawda, że łatwiej obejrzeć model niż wyobrażać sobie wszystko na podstawie wzorów?
Budowa tej części bomby zasadzała się na fakcie, że choć fale świetl­ne mają zerową masę, posiadają pęd i w tym sensie nie są bezpostacio­wym “światłem”, lecz energią (która tak czy inaczej występuje w postaci fotonów). Uderzenie energii miało rozpylić jedną po drugiej kolejne eliptyczne powierzchnie, z których każda powinna wówczas odbić drob­ną cząstkę otrzymywanego impulsu w inną stronę, potęgując dawkę, jaką miał otrzymać ładunek wtórny.
- Jaki hojny budżet energetyczny - po raz kolejny zdumiał się Hosni. Niemiec wzruszył ramionami.
- Owszem, inaczej się nie da. Kiedy nie sposób przeprowadzić prób, trzeba projektować z zapasem. Pierwszą bombę amerykańską, a właści­wie drugą, tę zrzuconą na Hiroszimę, także zbudowano z zapasem, bez testów. Marnowało się w niej mnóstwo materiału, bomba miała koszmar­nie niską sprawność, ale zadziałała, dzięki zapasowi mocy. Gdybyśmy mogli przeprowadzić serię prób...
Gdyby Fromm mógł przeprowadzić serię prób, poznałby skutki dzia­łania swojej konstrukcji, mógłby więc dokładnie określić ilość energii niezbędną do wybuchu, pokierować nim, sprawdzić niezawodność po­szczególnych części, ulepszyć co trzeba i zmniejszyć wymiary niepo­trzebnie masywnych elementów. Amerykanie, Rosjanie, Brytyjczycy i Francuzi zajmowali się tym wszystkim od długich dziesięcioleci, wciąż ulepszając swoje modele, zwiększając ich niezawodność i sprawność, a tym samym miniaturyzując je i zmniejszając koszt każdej bomby. Fromm uważał tę dziedzinę za szczyt sztuki inżynierskiej i był niezmier­nie wdzięczny losowi, że po długich latach mógł sam popróbować w niej szczęścia. Jego model był prymitywny i ciężki, a projekt pozostawiał wiele do życzenia. Bomba będzie działać, tego Fromm był najzupełniej pewien, lecz gdyby mieć więcej czasu, można by obmyślić wszystko o wiele lepiej...
- Rozumiem, oczywiście, że ktoś o twoim talencie mógłby z czasem zmniejszyć mechanizm, powiedzmy, do rozmiarów wiadra.
Nie był to mały komplement.
- Pochlebiasz mi, Ibrahimie. Może nie aż do takich rozmiarów, ale na pewno na tyle, żeby zmieścić bombę w przedniej części rakiety.
- Gdyby nasi iraccy bracia zaczekali jeszcze trochę...
- Izrael zniknąłby z powierzchni ziemi. Ale Irakijczycy okazali się za głupi, i tyle.
- Najwyżej niecierpliwi - sprostował Hosni, w myślach przeklinając zapaleńców z Bagdadu.
- W tych sprawach trzeba kalkulować na zimno. Musimy się kierować logiką, a nie emocjami.
- Słusznie.
 
Ahmed czuł się coraz gorzej. Nie ukrywał tego przed kolegami, pręd­ko też zwolnił się i poszedł szukać pomocy u osobistego lekarza komen­danta. Tak polecił mu sam Kati. Ahmed unikał dotąd medyków jak zarazy. W walce nieraz przyszło mu oglądać śmierć i rany, lecz sam wychodził zawsze cało. Wolałby jednak ranę postrzałową od tej dziwnej niemocy. Dziura od pocisku czy odłamku to nic niezwykłego, lecz jak nazwać tę nagłą i tajemniczą chorobę, która bez ostrzeżenia zamieszkała w ciele?
Lekarz wysłuchał Ahmeda, zadał parę pytań, rzeczywiście nawet niegłupich i uczepił się faktu, że pacjent pali papierosy. Bojownik po­trząsnął głową i skrzywił się, dając do zrozumienia, że papierosy nie mają nic wspólnego z jego stanem. Co za bzdury! Ahmed nie dodał nawet, że codziennie biega sześć kilometrów, czy przynajmniej biegał, do nie­dawna.
Doktor kazał się Ahmedowi rozebrać i osłuchał go stetoskopem. Pa­cjent zauważył natychmiast, że jego dobroczyńca przybiera nagle obojęt­ną minę, jak bojownik, który nie chce zdradzić prawdziwych uczuć.
- Wdech! - nakazał lekarz. Ahmed posłuchał. - Powoli, wydech. Stetoskop zmienił pozycję.
- Jeszcze raz, wdech! - Doktor sześciokrotnie powtórzył badanie.
- I co tam? - zapytał go wreszcie Ahmed.
- Prawdę mówiąc, nie wiem. Muszę was wysłać do specjalisty, kogoś, kto się lepiej zna na płucach.
- Ja nie mogę, nie mam czasu...
- Znajdziecie czas. To nie żarty. Jeśli trzeba, osobiście porozmawiam z komendantem.
- No, dobrze - rzekł Ahmed, powstrzymując się, by nie sypnąć prze­kleństwami.