- Z kilku powodów... 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Po pierwsze, lady Yardly zaczynała się niepokoić.
- Lady Yardly?
- Pojmujesz, że będąc w Kalifornii, często zostawała sama. Jej mąż bawił gdzie indziej. A pan Rolf był przystojny i było w nim coś romantycznego. Ale au fond jest bardzo przedsiębiorczy, ce monsieur! Umizgał się do lady Yardly, a potem ją szantażował. Tamtego wieczoru zobligowałem ją do powiedzenia prawdy i przyznała się. Przysięgała, że była jedynie niedyskretna, i ja jej wierzę. Ale bez wątpienia Rolf miał jej listy, a te można różnie interpretować. Przerażona groźbą rozwodu i perspektywą rozstania z dziećmi, zgodziła się na wszystko. Nie miała własnych pieniędzy, pozwoliła więc na zastąpienie prawdziwego kamienia sztucznym. Od razu uderzyła mnie zbieżność w czasie pomiędzy jej pobytem w Kalifornii a pojawieniem się Gwiazdy Zachodu. I oto wszystko przebiega pomyślnie. Lord Yardly zamierza się ustatkować, osiąść w rodowej siedzibie. I wtedy pojawia się groźba sprzedaży brylantu. Falsyfikat zostanie odkryty. Bez wątpienia lady Yardly w pośpiechu pisze do Gregory'ego Kolta, który akurat przyjechał do Anglii. Ten rozwiewa jej obawy, obiecując, że wszystko załatwi... i przygotowuje się do podwójnego rabunku. W ten sposób uspokaja lady Yardly, która mogłaby opowiedzieć o wszystkim mężowi, a to naszemu szantażyście zupełnie nie byłoby na rękę, otrzymałby bowiem pięćdziesiąt tysięcy funtów odszkodowania z ubezpieczenia (aha, zapomniałeś o tym) i nadal miałby brylant! W tym momencie wkraczam do akcji ja. Zostaje zapowiedziany przyjazd eksperta w dziedzinie brylantów. Lady Yardly, czego byłem pewien, natychmiast aranżuje napad... i robi to bardzo dobrze! Ale Herkules Poirot dostrzega jedynie fakty. Co się naprawdę dzieje? Kobieta gasi światło, zatrzaskuje drzwi, rzuca naszyjnik na podłogę i krzyczy. Wcześniej, jeszcze na piętrze, szczypcami wyrwała brylant...
- Ależ widzieliśmy ją w naszyjniku! - zaoponowałem.
- Z całym szacunkiem, przyjacielu. Ręką zasłoniła tę jego część, gdzie było puste miejsce. Wcześniejsze umieszczenie w drzwiach skrawka jedwabiu było dziecinnie proste. naturalnie, gdy tylko Rolf dowiedział się z gazet o napadzie, sam zaaranżował małą komedię. A zagrał ją wyśmienicie!
- Co mu powiedziałeś? - zapytałem żywo zaciekawiony.
Powiedziałem mu, że lady Yardly o wszystkim opowiedziała mężowi, że zostałem upoważniony do odebrania klejnotu i że gdybym go nie otrzymał, zostałyby podjęte w tej sprawie kroki prawne. I jeszcze kilka innych kłamstewek, które przyszły mi do głowy. Zmiękł od razu!
Zastanowiełem się nad całą sprawą.
- Wydaje się to nieco niesprawiedliwe wobec Mary Marvell. Straciła brylant nie z własnej winy.
- Też coś! - brutalnie skomentował Poirot. - Dzięki temu ma wspaniałą reklamę. A to wszystko, na czym jej zależy, jeżeli o nią chodzi. Co innego ta druga kobieta, ta jest inna. Bonne mere, tres femme!
- Tak - powiedziałem pełen wątpliwości, z trudem bowiem przychodziło mi podzielać punkt widzenia Poirota na temat kobiecości. - Przypuszczam, że to Rolf wysłał do lady Yardly te listy.
- Pas du tout - powiedział żywo Poirot. - Za poradą Mary Cavendish przyszła do mnie w nadziei, że pomogę rozwiązać jej dylemat. Wtedy dowiedziała się, że Mary Marvell, którą uważa za swego wroga, też tu była, i wówczas zmieniła zdanie, skwapliwie korzystając z pretekstu, który sam, mój przyjacielu, jej podsunąłeś. Zaledwie kilka pytań wystarczyło, abym się zorientował, że to ty powiedziałeś jej o listach, a nie ona tobie! Ona jedynie skorzystała z nadarzającej się sposobności, jaką jej stworzyłeś.
- Nie mogę uwierzyć! - zawołałem urażony.
- Si, si, mon ami, jaka szkoda, że nie doceniasz psychologii. Powiedziała ci, że zniszczyła listy? Och, la, la, żadna kobieta nie zniszczy listu, jeżeli nie jest to bezwzględnie konieczne. Nawet wtedy, gdy rozsądniej byłoby to uczynić.
- Świetnie - powiedziałem, czując, jak rośnie we mnie gniew. - Zrobiłeś ze mnie skończonego głupca! Od samego początku! Świetnie, że próbujesz to teraz wyjaśniać. Ale wszystko ma swoje granice!
- Sprawiało ci to taką przyjemność, że nie miałem serca pozbawiać cię złudzeń.
- To nie w porzÄ…dku. Tym razem posunÄ…Å‚eÅ› siÄ™ trochÄ™ za daleko.
- Mon Dieu! Ależ złościsz się bez powodu, mon ami!
- Mam tego dość!
Wyszedłem, trzaskając drzwiami. Poirot wystawił mnie na takie pośmiewisko. Przyda mu się nauczka. Nieprędko mu wybaczę. Zachęcał mnie, abym zrobił z siebie skończonego głupca.
Tragedia w Marsdon Manor
 
Na kilku dni wyjechałem z miasta, a po powrocie zastałem Poirota w trakcie zamykania spakowanej już walizeczki.
- A tu bonne heure, Hastings, obawiałem się, że nie wrócisz na tyle szybko, aby mi towarzyszyć.
- Zatem wyjeżdżasz w związku z jakimś śledztwem?
Tak, muszę jednak przyznać, że na pierwszy rzut oka sprawa nie wygląda obiecująco. The Northern Union Insurance Company poprosiło mnie, abym zbadał przyczynę zgonu niejakiego pana Maltraversa, który kilka tygodni wcześniej ubezpieczył się u nich na wypadek śmierci na niebagatelną sumę pięćdziesięciu tysięcy funtów.
- I? - ponagliłem niezmiernie zainteresowany.

Tematy