Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Wiele ludzkich snów potrafiło dotknąć Tel'aran'rhiod, ale tylko przelotnie. I na całe szczęście dla tych ludzi. Na tym właśnie polegała jeszcze inna właściwość Świata Snów: to, co działo się z człowiekiem tutaj, było nadal realne po przebudzeniu. Jeśli się tutaj umarło, to się człowiek już się nie budził. Dziwne zaiste było to odbicie. Tylko upał panował taki sam.
Tuż obok Siuan i Leane czekała wyraźnie zniecierpliwiona Nynaeve, odziana w białą suknię Przyjętej, ozdobioną przy rąbku kolorowymi paskami. Włożyła ponadto srebrną branso­letę, mimo iż ona nie oddziaływała stąd na świat jawy; bran­soleta nadal wprawdzie trzymała Moghedien, ale Nynaeve, przez to, że tutaj znajdowała się poza swoim ciałem, nie mogła nic przez nią poczuć. Leane była majestatycznie szczupła, acz­kolwiek zdaniem Elayne ta niemalże przezroczysta suknia we­dle mody Arad Doman, uszyta z cienkiego jedwabiu, ujmowała jej elegancji. Barwa sukni też stale się zmieniała; tak się działo dopóty, dopóki się człowiek nie nauczył, jak tutaj postępować. Siuan wyglądała lepiej. Miała na sobie prostą suknię z niebies­kiego jedwabiu, z dekoltem, który ukazywał jedynie naszyjnik ze skręconym pierścieniem. Niemniej jednak przy sukni co jakiś czas wyrastał znienacka koronkowy rąbek, a proste sre­brne ogniwa w naszyjniku zmieniały się w skomplikowane złote elementy, wysadzane rubinami, ognikami albo szmarag­dami, dopasowane od razu do kolczyków, po czym na powrót stawały się zwyczajnym naszyjnikiem.
Pierścień na szyi Siuan był oryginalny, a ona sama wyglą­dała na równie materialną jak dowolny z budynków. Elayne sama dla siebie wyglądała równie materialnie, ale wiedziała, że dla innych jawi się jakby mgliście, podobnie zresztą jak Nynaeve i Leane. Człowiek myślał niemalże, że mógłby zo­baczyć przez nie światło księżyca. Do tego właśnie prowadziło posługiwanie się kopią. Potrafiła wyczuć Prawdziwe Źródło, ale saidar sprawiał wrażenie jakby rozrzedzonego; mogła spró­bować przenieść, ale to też wyszłoby jej słabo Z pierścieniem, który nosiła Siuan, tak by nie było, ale właśnie taką cenę pła­cisz, gdy posiadasz sekrety, które poznał ktoś inny, a ty za nic nie możesz dopuścić, by one wyszły na jaw. Siuan bardziej ufała oryginałowi niż kopiom Elayne i dlatego nosiła oryginał - cza­sami też zakładała go Leane - natomiast Elayne i Nynaeve, które mogły przecież użyć saidara, musiały wystarczyć kopie.
- Gdzie one są? - spytała rozdrażnionym tonem Siuan. Jej dekolt to się podnosił, to opadał. Suknia zrobiła się nagle zielona, a naszyjnik przemienił w sznur wielkich księżycowych kamieni. - Nie dość, że próbują wtykać wiosło do mojej ro­boty i obierać taki kurs, jaki im się podoba, to jeszcze zmuszają mnie do czekania.
- Nie rozumiem, dlaczego tak się denerwujesz, że ich jeszcze nie ma - odparła Leane. - Lubisz przecież patrzeć, jak popełniają błędy. One nie wiedzą nawet połowy tego, co im się wydaje. - Na krótką chwilę faktura jej szaty otarła się niebezpiecznie o przeźroczystość; na szyi pojawił się i zaraz zniknął naszyjnik z wielkich pereł. Niczego nie zauważyła. Miała w postępowaniu z tym światem jeszcze mniej doświad­czenia niż Siuan.
- Potrzebuję trochę prawdziwego snu - mruknęła Siuan. - Bryne tak mnie pogania, jakby chciał, żebym dostała zadysz­ki. Ale ja tu muszę czekać, by sprawić przyjemność kobietom, które połowę nocy spędzają na przypominaniu sobie, na czym polega umiejętność chodzenia. Nie mówiąc już o tym, że trzeba jeszcze znosić towarzystwo tych dwóch. - Spojrzała krzywo na Elayne i Nynaeve, po czym wzniosła oczy ku niebu.

Tematy