Później koledzy Makkede doszli do wniosku, że było to ciało ofiary mor­derstwa albo samobójcy zamieszanego w handel narkotykami... 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Sam Makkede
nie zastanawiał się nad tym. Tak się ucieszył ze swojego znaleziska, że posta­nowił od razu to uczcić. Nie zważając na leżące w pobliżu zwłoki, przygoto­wał sobie wielkiego skręta i zapalił. Po dziesięciu minutach, kiedy dołączyli do niego kumple, był już nieźle zakręcony.
Po następnych dziesięciu minutach zaczęło mu brakować powietrza. Chwy­ciły go duszności, a wargi przybrały makabrycznie blady odcień. Makkede, prze­rażony, zaczął łapczywie chwytać powietrze i szeroko otwartymi oczami patrzył błagalnie na swoich kolegów. Ci jednak nie mogli nic zrobić. Bezradnie przyglą­dali się, jak Makkede pada na ziemię. Z jego gardła dobył się chrapliwy bulgot. Po chwili na wargach chłopca pojawiła się różowa piana, a ręce zaczęły gwał­townie dygotać. Po kilku sekundach Makkede skonał.
Początkowo mówiło się, że chłopiec zginął w wyniku czarów albo że padł ofiarą thalu, czyli klątwy. Kiedy usunięto jego ciało i gnijące zwłoki, policja pobrała z miejsca ich odnalezienia wiele próbek, a w okolicy zaroiło się od śledczych. Minął prawie miesiąc, zanim ta zagadkowa sprawa została wyjaśniona, a nie udałoby się to, gdyby szczęśliwym trafem nie zaintereso­wał się nią doktor Richard Fielding.
Fielding, jeden z najbardziej znanych entomologów na świecie, wziął sobie roczny urlop z Cambridge. Był ekspertem od arachnicadea, kategorii organi­zmów obejmującej między innymi pająki. Od dłuższego czasu podróżował po Afryce Wschodniej i badał tamtejsze pajęczaki. Był z wizytą u znajomego bio­loga z Uniwersytetu w Nairobi, kiedy do tamtejszego laboratorium trafiła podej­rzana marihuana. Policja wysłała ekspertom naukowym z całej Kenii zawinięte w plastyk próbki odnalezionego narkotyku, licząc na to, że uda im się wyodręb­nić toksyczną substancję, która spowodowała śmierć Makkede. Szczęśliwym zrządzeniem losu biolog poprosił Fieldinga o pomoc przy analizie produktu.
Ale to, co odkrył Fielding, miało pozostać tajemnicą przez niemal dwa­dzieścia lat.
Brad na prośbę Jennifer skontaktował się z Morgan i powiedział jej, jaka jest sytuacja. Sprawiała wrażenie autentycznie wdzięcznej za to, że do niej zadzwonił, i nie wspomniała ani słowem o ich nieprzyjemnym rozstaniu. Podziękowała mu i zanim odłożyła słuchawkę, powiedziała, że w drodze do pracy zajrzy do szpitala.
Brad poszedł na pospiesznie zwołane zebranie, które miało się odbyć w sali konferencyjnej obok porodówki. Był przedstawicielem oddziału po­łożniczego. Zjawili się tam także członkowie personelu pediatrii, pielęgniar­ki, pracownicy administracji i oddziału chorób zakaźnych.
Kiedy wszyscy zajęli miejsca, doktor Harrington podniósł aktualne wydanie „Newsday". Na pierwszej stronie widniał nagłówek: „Niewyjaśnione zgony na oddziale intensywnej terapii". Artykuł opisywał cztery zagadkowe przypadki ze Szpitala Uniwersyteckiego. Zawierał same ogólniki, ponieważ szczegóły wciąż pozostawały nieznane. Autor, jak należało się spodziewać, uderzył w drama­tyczną nutę, przeprowadził nawet wywiady z rodzicami zmarłych dzieci. Tema­tem przewodnim artykułu były wątpliwości co do bezpieczeństwa noworodków na oddziale intensywnej terapii w Szpitalu Uniwersyteckim.
- Jak zapewne się domyślacie - powiedział Harrington - centrala jest zasypywana pytaniami dziennikarzy i zaniepokojonych rodziców. Stanowy departament zdrowia wszczął wstępne dochodzenie i możemy spodziewać się wizyty członków Połączonej Komisji Certyfikacji Szpitali. Niektórzy z pracowników pańskiego oddziału - tu spojrzał na Brada - twierdzą, że pa­cjenci proszą ich o przeniesienie. Czy to prawda?
- Trochę za wcześnie, żeby to potwierdzić - powiedział Brad. - Pra­cownicy pełnoetatowi nic o tym nie słyszeli, ale domyślam się, że lekarze prywatni są pod sporą presją.
- Dziekan poprosił mnie, żebym pomógł mu przygotować oficjalną od­powiedź na ten artykuł. Chciałbym usłyszeć wasze sugestie. Meg?
- No cóż, na razie jedyną diagnozą, jaką można postawić, to zespół na­głej śmierci niemowląt - powiedziała Meg Erhardt. - Ale z tego, co wiemy, żadne z tych dzieci nie miało objawów zaburzeń sercowych, elektrokardiogram nic nie wykazał.
- Nie wystąpiła arytmia? - spytał Harrington.
- W żadnym z tych czterech przypadków. Wszystkie dzieci były podłą­czone do monitorów i dokładnie obejrzeliśmy ich wskazania. Nic takiego nie wystąpiło.
- A kawa? - spytał Brad. - Pewne badania wskazują na istnienie związ­ku między przyjmowaniem dużych ilości kofeiny przez matkę przed poro­dem a zespołem nagłej śmierci niemowląt.
- Pytaliśmy matki o to - odparła Meg. - To fałszywy trop.
- A narkotyki albo jakieś zarazki? - spytał Harrington, zwracając się do przedstawiciela oddziału chorób zakaźnych.
- Wszystkie analizy moczu i wydzielin dały wynik negatywny, zarówno pod względem zawartości bakterii, jak i wirusów. Ślina, krew, mocz, wszyst­ko zostało dokładnie przebadane. Nie wyrosło na nich nic niezwykłego. Nic nie wskazuje na wystąpienie daleko posuniętej posocznicy, zresztą, tak czy inaczej, taką diagnozę wykluczał obraz kliniczny choroby.
- To prawda - przyznał Harrington. - Wygląda to raczej na jakiś pier­wotny proces płucny, nagłe, gwałtowne niedotlenienie, a potem zgon.
- Czy przeprowadzono sekcję zwłok któregoś z tych dzieci? - spytał Brad.
- Tylko jednego, tego, które zmarło jako drugie. Sekcja nie wykazała nic niezwykłego. - Harrington powiódł wzrokiem po twarzach zebranych. – Chyba nie muszę wam mówić, jakiej wagi jest sprawa. Umarły dzieci pozostające pod naszą opieką i lepiej dla nas, żebyśmy się dowiedzieli, jak do tego doszło.

Tematy