Rozumiesz?
- Tak - powiedział Molavi.
- Powtórz, żebym miała pewność.
- Autobus do Sari. Hotel Asram. Pan Saleh.
- Niedługo będziesz bezpieczny, mój przyjacielu. Karim chciał zapytać, dokąd się udadzą, ale połączenie
zostało przerwane. Schował telefon do kieszeni, a plastikowy kamień wrzucił do stawu na skraju parku. Chwilę unosił się na wodzie, ale potem, dzięki Bogu, zatonął. Kiedy Molavi ruszył ku jaskrawo oświetlonej Vali Asr, czuł, że ogarniają go mdłości.
???
Następnego ranka wszedł jak zwykle do bezimiennego białego budynku, w którym pracował.
W czarnej skórzanej aktówce miał dwie pary slipek na zmianę, szczoteczkę do zębów i
dezodorant w sztyfcie. Kiedy minął drzwi i pierwszą z kilku kamer nadzoru, ukłonił się lekko recepcjonistce i ochroniarzowi. Być może widzi ich dziś po raz ostatni.
Szedł wolno, niemal powłócząc nogami, jak ktoś, kogo rozbiera fatalne przeziębienie. Mijając recepcję, zakasłał głośno - pusty dźwięk, niemal jak kichnięcie.
- Afiyat bashe - powiedziała recepcjonistka. Na zdrowie. Zapytała, czy dobrze się czuje.
- Zaif - odparł - Larz daram. Jest słaby i ma dreszcze.
Kobieta popatrzyła na niego ze szczerą troską. Biedny chłopiec, powiedziała. Dla starszych pracowników wciąż był chłopcem - zdolnym młodym fizykiem, który trzyma się na uboczu.
Molavi zatrzymał się przed gabinetem doktora Bazargana i zakaszlał ponownie, zanim wszedł
do środka. Przeprosił, że nie podaje dyrektorowi ręki, ale nie chce go zarazić. Bazargan pokiwał głową ze współczuciem. Udawał, że jest zajęty, ale miał niewiele do roboty. Tak naprawdę był strażnikiem, a nie prawdziwym szefem. Zapytał Mokwiego, jak idą mu badania, a on odparł, że dobrze, chociaż - o czym dyrektor doskonale wiedział - ostatnio spędzał
większość czasu na czytaniu pism naukowych. W tym miesiącu nie dali mu nic nowego do
roboty. Gdy Molavi znowu zaniósł się kaszlem, dyrektor zasugerował, że powinien iść do domu i poczekać, aż poczuje się lepiej.
- Może później - odparł Molavi, kręcąc głową nad nieszczęściami świata i swoimi. - Sarma khordan. - Złapałem przeziębienie.
Przesiedział za biurkiem ponad godzinę, czytając najpierw gazety, a potem pisma naukowe ze Stanów. Od czasu do czasu kasłał dla podtrzymania efektu. Czytał o ostatnich odkryciach w
amerykańskich laboratoriach i zastanawiał się, jak to możliwe, że ta gigantyczna maszyna do robienia pieniędzy martwi się małym Iranem. Może Amerykanie mu to wyjaśnią? Zamknął oczy i
wyobraził sobie że siedzi na pokładzie samolotu, który leci z Iranu do jakiegoś innego kraju.
Na przykład do Niemiec. Pomyślał o Niemce, z którą przyjaźnił się w Heidelbergu. „Trudi" -
teraz już wiedział, że to nie jest jej prawdziwe imię - miała duże piersi. Żałował, że ich nie dotknął, kiedy mu to zaproponowała. Budziła w nim jeszcze większe pożądanie, odkąd się dowiedział, że jest Żydówką.
Otworzył oczy i rozkaszlał się znowu, aż naprawdę zabolało go gardło. Jak jeszcze może zmylić trop? Zadzwonił do kuzyna Hosejna, byłego oficera Gwardii Rewolucyjnej, i
zaproponował, żeby w przyszłym tygodniu zjedli razem kolację. Kuzyn zgodził się i ustalili termin. Hosejn mówił pustym, lekko schrypniętym głosem, jakby już wypalił pierwszą fajkę opium.
- Basje? - spytał Molavi. Dobrze się czujesz? To było sprytne posunięcie. Ktokolwiek
podsłuchuje, pomyśli, że chce pocieszyć nieszczęśliwego kuzyna wyrzuconego z Pasdaranu.
???
Irański przyjaciel Jackie przyjechał do hotelu Aziz wczesnym rankiem. Zeszła na dół i witając się z nim, objęła go czule, tak że recepcjonista i portier poczuli się zażenowani. Przez kilka dni nie będzie używać pokoju, poinformowała recepcjonistę tym swoim angielskim z
twardym niemieckim akcentem. Przyjaciel zabiera ją do Isfahanu, pięknego miasta w
centralnym Iranie, które było domem jego przodków. Zostawia część bagażu w pokoju,
odbierze go, jak wróci. Wyciągnęła z torebki zwitek studolarówek, odliczyła dwa tysiące -