„Ratuj Aniołki" miała się znajdować w apartamencie 3B, ale drzwi były zamknięte. Zobaczyliśmy na drzwiach ślad po zdjętej tabliczce.
Najbliższe biuro zajmował dyplomowany księgowy Bruno i jego współpracownicy. Zapytaliśmy tam o organizację charytatywną z sąsiedztwa.
— Och, nie ma ich już od kilku miesięcy — powiedziała recepcjonistka. Identyfikator na jej piersi głosił „Minerva". Nie wiedziałem, czy to jej imię, czy nazwisko. — Wyprowadzili się zaraz po włamaniu.
Uniosłem brew i nachyliłem się do niej,
— Włamaniu?
Jestem mistrzem przesłuchań.
— Tak. Wynieśli się stąd. To było chyba... — Zrobiła skupioną minę. — Hej, Bob, kiedy u sąsiadów było to włamanie?
— Trzy miesiące temu.
To właściwie było wszystko, co Minerva i Bob mieli nam do powiedzenia. W telewizji detektywi pytają, czy lokator zostawił swój nowy adres. W prawdziwym życiu nigdy nie widziałem, żeby ktoś to robił. Wróciliśmy i jeszcze przez moment patrzyliśmy na drzwi, na których kiedyś była tabliczka „Ratuj Aniołki". Nie miały nam nic do powiedzenia.
— Jesteś gotowy wrócić do pracy? — spytała Esperanza. Skinąłem głową. Wyszliśmy z budynku. Zamrugałem, oślepiony słońcem, i usłyszałem głos Esperanzy.
- No cóż, witaj.
- Co?
Pokazała samochód stojący po drugiej stronie ulicy.
— Spójrz na nalepkę na tylnym zderzaku.
Znacie je. To białe owalne naklejki z czarnymi literami mówiące o tym, gdzie byliście. Ta moda przyszła chyba z Europy. Turysta wracający z Włoch nakleja sobie „ROM" na tylnym zderzaku. Teraz każde miasto ma swój skrót, ukazując w ten sposób lokalny patriotyzm lub coś takiego.
Ta nalepka głosiła „HHK".
— Ho-Ho-Kus — powiedziałem.
— Tak.
Wróciłem myślą do szyfru.
— Opal w Ho-Ho-Kus. Może cztery-siedem-dwa to numer domu?
— Opal może być nazwiskiem.
Ruszyliśmy w kierunku naszego zaparkowanego samochodu, gdzie czekała na nas kolejna niespodzianka. Za naszym wozem stał czarny cadillac escalade, blokując wyjazd. Zobaczyłem idącego ku nam krępego mężczyznę W brązowym garniturze wicedyrektora. Był ostrzyżony na jeża, miał szeroką kwadratową twarz i wyglądał jak agresywny gracz pierwszoliniowy Green Bay Packer z 1953 roku.
— Pan Bolitar?
Rozpoznałem ten glos. Słyszałem go już dwukrotnie. Raz przez telefon, kiedy dzwoniłem do Berleanda, i raz w Londynie, kilka sekund przed tym, zanim straciłem przytomność.
Esperanza wysunęła się przede mnie, jakby chciała mnie chronić. Delikatnie położyłem dłoń na jej ramieniu, dając znak, że nic mi nie jest.
— Agent specjalny Jones — powiedział.
Z escalade'a wysiedli dwaj kolejni mężczyźni, zapewne też agenci. Stali przy otwartych drzwiach, opierając się o samochód. Obaj nosili okulary przeciwsłoneczne.
— Zamierzam nalegać, żeby pojechał pan ze mną — powiedział.
— Czy jestem aresztowany?
— Jeszcze nie. Jednak naprawdę powinien pan pojechać ze mną.
— Zaczekajmy na nakaz aresztowania — powiedziałem. — I przyprowadzę mojego adwokata. Tym razem załatwimy to zgodnie z procedurą.
Jones podszedł krok bliżej.
— Wolałbym nie stawiać oficjalnych zarzutów. Jednak wiem, że popełnił pan szereg przestępstw.
— Był pan tego świadkiem, no nie?
Jones wzruszył ramionami.
— Dokąd mnie zabraliście po tym, jak straciłem przytomność?
Udał zdziwienie.
— Z całą pewnością nie mam pojęcia, o czym pan mówi. Jednak obaj nie mamy na to czasu. Przejedźmy się, dobrze?
Wyciągnął rękę, zamierzając złapać mnie za ramię.
— Specjalny agencie Jones — powiedziała Esperanza.
Spojrzał na nią.
— Ktoś chce z panem porozmawiać.
Wręczyła mu swój telefon komórkowy. Ściągnął brwi, ale go od niej wziął. Ja też ściągnąłem brwi i popatrzyłem na nią. Z jej twarzy niczego nie zdołałem wyczytać.
— Halo? — powiedział Jones.
Telefon był przełączony na tryb głośnomówiący, tak że wyraźnie słyszałem głos dzwoniącego.
— Chromowana, wojskowy styl, z logo Gucciego wygrawerowanym w dolnym lewym rogu.
Dzwonił Win.
— Co? — zdziwił się Jones.
— Widzę klamrę twojego paska przez lunetę mojego karabinu, chociaż celuję dziesięć centymetrów niżej — mówił Win. — Może w twoim przypadku odpowiedniejsze byłoby siedem centymetrów.
Spojrzałem na klamrę paska Jonesa. Rzeczywiście. Nie miałem pojęcia, co oznacza „chromowana, wojskowy styl", ale istotnie w lewym dolnym rogu było wygrawerowane logo Gucciego.
— Gucci z rządowej pensyjki? — drwił Win. — Musi być powalająca.
Nie odrywając aparatu od ucha, Jones zaczął się rozglądać.
— Zakładam, że to pan Windsor Horne Lockwood — powiedział.
— Z całą pewnością nie mam pojęcia, o czym pan mówi.
— Czego pan chce?
— To proste. Pan Bolitar nie jedzie z wami.
— Grozi pan urzędnikowi federalnemu. To poważne przestępstwo.
— Jak tylko komentuję pański gust — odrzekł Win. — A ponieważ pański pasek jest czarny, a buty brązowe, jedyną obecną tu osobą, która popełniła zbrodnię, jest pan.
Jones podniósł wzrok i spojrzał mi w oczy. Był dziwnie spokojny jak na faceta, któremu ktoś mierzy w krocze. Zerknąłem na Esperanzę. Ona nie patrzyła mi w oczy. Uświadomiłem sobie coś oczywistego. Win nie jest w Bangkoku, Okłamał mnie.
— Nie chcę tu żadnych scen — powiedział Jones. Podniósł obie ręce. — Zatem w porządku, nikt tu nikogo do niczego nie zmusza. Miłego dnia.
Odwrócił i zaczął odchodzić w stronę swojego samochodu.