Nie znalazł także zrozumienia w rodzinie. Prości rybacy z Warowni Tillek w pewnym momencie nawet uznali, że jest opóźniony w rozwoju. Jako czternastolatek zaczął wraz z rówieśnikami uczyć się rodowego rzemiosła. Wytrzymał trzy rejsy. Choć okazał się świetnym nawigatorem, cierpiał nieustannie na morską chorobę i nigdy nie opanował „marynarskiego chodu”, nie nadawał się więc do pracy na kutrze, przynosząc tym wielki wstyd rodzinie. Chłopcem zainteresował się sam kapitan Kizan. Zaproponował, żeby wyuczyć go na nauczyciela i posłał go do Warowni Fort na okres próbny. Clisser z radością przyjął kandydata, gdyż nastrój ogromnie mu się poprawił po spotkaniu z kimś tak gorąco pragnącym wiedzy. A gdy rektor dowiedział się, w jakim tempie Jemmy przerabia nawet najtrudniejszy materiał, sam ułożył dla niego indywidualny tok studiów. Okazało się, że Jemmy, mimo absolutnego słuchu, nie ma dobrego głosu, więc zaczął nadrabiać ten brak grą na różnych instrumentach i każdy bez wyjątku opanowywał w kilka godzin.
Choć rodzina, a nawet Lord Bastom mieli nadzieję, że chłopak wróci do Tilleku jako nauczyciel, Clisser twardo obstawał przy tym, że dzieci w Warowni może uczyć każdy, niekoniecznie geniusz. Zaproponował, że dostarczy doskonale wyszkolonego kandydata, jeśli Jemmy będzie mógł dalej studiować na Uniwersytecie, z korzyścią dla całego kontynentu.
O jednej rzeczy na jego temat wspominano w uniwersyteckich kolegiach tylko w ścisłym gronie: Jemmy intuicyjnie wiedział, jak wypełnić luki w dokumentach powstałe w wyniku niestarannego przepisywania lub zniszczeń. Sporządzane przez niego notatki, krótkie i treściwe, stanowiły wzór przejrzystości. Uniwersytet z trudem by sobie radził bez jego umiejętności i inteligencji. Jemmy nie był dobrym nauczycielem, gdyż drażniły go procesy myślowe o wiele wolniejsze niż jego własne, lecz potrafił układać podręczniki i kompendia podstawowych tekstów, które przywieźli ze sobą osadnicy. To on wymyślił, by zmieniać nazwę Ziemia na Pern.
Rówieśnicy nie przepadali za jego towarzystwem, a on wolał przebywać z wykładowcami… choć prędko przewyższył ich wiedzą i umiejętnością jej zastosowania w praktyce. Ponadto wszystkim było wiadomo, choć taktownie pomijali to milczeniem, że bezgranicznie uwielbiał Bethany. Ona zaś, niezmiennie uprzejma i życzliwa, odrzucała wszystkich mężczyzn. Dawno już postanowiła, że nie zaryzykuje urodzenia zdeformowanego dziecka i zrezygnowała ze wszystkich związków, nawet tych, które gwarantowały bezdzietność.
Kiedy tak Clisser szedł u jej boku na estradę, zastanawiał się, czy Jemmy w końcu nie zburzy dziewiczego muru, który otaczał tę kobietę. Rektor doskonale zdawał sobie sprawę, że Bethany bardziej zależy na tym chłopaku z Tilleku niż na jakimkolwiek innym mężczyźnie, którego znała w ciągu tych trzydziestu lat, gdy Clisser miał możliwość obserwowania jej, najpierw jako studentki, a potem wykładowczyni. Była tak cudownie łagodna… stworzona do tego, by kochać i być kochaną. Znano różne sposoby zapobiegania ciąży, więc w tej kwestii nie miałaby powodów do niepokoju. Różnica wieku jest tu bez znaczenia, pomyślał, a Jemmy rozpaczliwie potrzebuje równowagi emocjonalnej, jaką dałoby mu poznanie pełni życia.
Obaj z Jemmym pomogli jej wejść na pozbawione balustrady schody wiodące na scenę. Potem, zgrabnie układając fałdy długiej spódnicy kryjącej ortopedyczny but, usadowiła się na krześle. Ułożyła pod ręką flety w pokrowcach, a fujarkę umieściła na stojaku nutowym. Ten zespół muzyczny nie potrzebował partytur, lecz inne nie potrafiły się bez nich obejść.
Danja przyłożyła skrzypce do podbródka, uniosła smyczek i spojrzała na Jemmy’ego, który zanucił „la”, by mogła się dostroić. Sheledon wziął cichy akord na gitarze, sprawdzając harmonię, a Lozell przebiegł palcami po strunach dużej harfy.
Jedno jedyne pianino pozostałe na kontynencie — jego ulubiony instrument — było akurat w naprawie. Coś niedobrego działo się z młoteczkami; nie udało się odtworzyć dokładnego odpowiednika oryginalnego filcu.
Clisser kiwnął głową do Jemmy’ego, ten odegrał na tamburynie werbel, by zwrócić uwagę słuchaczy, rektor podał tempo i popłynęła muzyka.
Upłynęło kilka dni, zanim Clisser znalazł czas, by porozmawiać z Jemmym o nowym projekcie.
— Od dawna zastanawiam się, dlaczego nie piszemy ballad ułatwiających naukę historii — odpowiedział Jemmy.
— Nie zamierzamy nadawać formy muzycznej historii.
— Właśnie, że tak — Jemmy zaprzeczył w zwykły, bezpośredni i niegrzeczny sposób, do którego Clisser przez długi czas nie potrafił się przyzwyczaić. — A przynajmniej tak potraktuje nasze pieśni kolejne pokolenie… i wszystkie następne.
— Racja, racja.
Jemmy coś zanucił, przerwał, podbiegł do stołu, złapał zapisaną kartkę papieru i odwrócił ją na czystą stronę. Szybkimi pociągnięciami nakreślił pięciolinię, dodał klucz i od razu zaczął zapisywać nuty. Clisser przyglądał mu się, zafascynowany.
—Ach — powiedział chłopak mimochodem, podczas gdy jego dłoń biegała w górę i w dół po pięciolinii — ta melodia męczy mnie od kilku miesięcy. To niemal ulga przelać ją na papier teraz, gdy wreszcie może mi się do czegoś przydać.
Zaznaczył następny takt. Pióro na moment zawisło nad papierem, po czym podjęło dalszą wędrówkę.
— Można z tego zrobić coś w rodzaju wzorca. Zaczyna się partią sopranu, naturalnie chłopięcego, który opisuje miejsce akcji. Potem wchodzą tenory, naturalnie jeźdźcy smoków, i barytony, czyli Lordowie Warowni, a do tego parę basów — przedstawicieli grup zawodowych… każda grupa opowiada o swoich obowiązkach wobec Weyru… a potem w końcowym refrenie, przetworzeniu pierwszej linijki, cały Pem opiewa swą wdzięczność wobec smoków. Tak, to będzie niezły kawałek.