W Ipswich miał zdjąć z motocykla numery rejestracyjne i porzucić go w jakiejś ciemnej uliczce. To był stary motor i nikt raczej nie szukałby właściciela. A nawet jeśli ktoś ustaliłby jego związek z Digbym i odnalazł przyczepę, dysponowaliśmy jeszcze naszą koronną obroną: opowieścią o porwaniu i tragicznie zakończonym zakładzie, zaś Lily Coombs potwierdziłaby nasze zeznanie.
Udzieliłam Digby’emu zupełnie jasnych instrukcji; po pozbyciu się motocykla winien był wysłać napisany przez Maurice’a fragment tekstu o ciele dryfującym na morzu. Potem, nadal w kombinezonie, miał iść na stację i kupić peronówkę. Nie chciałam, aby konduktor zapamiętał pasażera, który wsiada w Ipswich z biletem kupionym w Londynie. Digby wmieszałby się w tłum, wsiadł do pociągu do Saxmundham, w ubikacji zdjął kombinezon, schował go w torbie i przyjechał do Saxmundham o wpół do dziewiątej. Stamtąd miał wziąć taksówkę do Seton House, gdzie czekałam nań po ciemku, aby sprawdzić, czy wszystko poszło zgodnie z planem i poinstruować go, co ma robić dalej. Jak wspomniałam, było to bardzo proste i nie oczekiwałam problemów. Ale Digby poczuł się mocny i natychmiast zrobił dwa głupstwa: po pierwsze, nie oparł się pokusie, by odłączyć przyczepę i pojeździć trochę po okolicy z pełną prędkością, przy czym od razu natknął się na Bryce’a, po drugie, poprosił Liz Marley, aby wyjechała po niego do Saxmun-dham. Pierwszy wyczyn wynikał jedynie z dziecinnej chęci popisania się, drugi jednak mógł się bardzo źle skończyć. Byłam już bardzo zmęczona fizycznie i nie potrafiłam stawić czoła takiej niesubordynacji. Gdy usłyszałam podjeżdżający pod dom samochód Liz i spojrzałam nań zza firanki, zadzwonił telefon. Teraz wiem, że to tylko Plant dzwonił, aby się czegoś dowiedzieć o panu Setonie, ale wtedy aż się wzdrygnęłam. Dwie nieprzewidziane rzeczy działy się naraz, a ja nie przygotowałam się na żadną z nich. Gdybym miała czas, aby wziąć się w garść, pewnie poradziłabym sobie lepiej, w tej sytuacji jednak strasznie pokłóciłam się z Dig-bym. Nie ma sensu cytować, co każde z nas powiedziało, ale skończyło się tym, że Digby wściekły odjechał w noc, z zamiarem, jak oznajmił, powrotu do Londynu. Nie uwierzyłam mu; stawka była zbyt wysoka, aby teraz miał zrezygnować. To był tylko kolejny, sprowokowany przez kłótnię, dziecinny gest niezależności, który miał jedynie mnie nastraszyć. Czekałam jednak aż do świtu na powrót vauxhalla, nie śmiać zapalić światła, zastanawiając się, czy jeden moment gniewu zniszczy cały, tak starannie obmyślony plan i czy można jeszcze coś uratować. Wreszcie poszłam do domu, ale rano znów wróciłam do Seton House, by stwierdzić, że vauxhalla nadal nie ma. Dopiero w czwartek wieczorem, gdy zadzwonili do Pentlands, dowiedziałam się, co się stało. Wtedy nie musiałam już udawać, że jestem wstrząśnięta. Dobrze jest wiedzieć, że Digby Seton wkrótce zapłaci za to, co przeżyłam przez te dwadzieścia cztery godziny. Trzeba przyznać, że wykazał się wielką przedsiębiorczością, a już jego opowieść o fałszywym telefonie była niezwykle sprytna. Tłumaczyła wszystko, co w malignie mógłby zdradzić na temat śmierci Maurice’a, równocześnie wzmacniając jego alibi; poza tym stwarzała mieszkańcom Monksmere dodatkowe problemy. Podziwiając jego pomysłowość i wyobraźnię, ciekawa jednak byłam, kiedy zacznie rozważać pozbycie się mnie.
Niewiele więcej mam do powiedzenia. Zwrot tasaka Jane Dalgliesh nie był trudniejszy niż jego kradzież. Kombinezon motocyklowy pocięłam na kawałki i wrzuciłam do morza. Skórę na kostkach dłoni Maurice’a wypaliłam kwasem, potem zaś Digby nadał swoją paczkę. Wszystko to było bardzo proste i zgodne z planem. A teraz czekam już tylko na ostatni rozdział. Za kilka dni podyktuję tę opowieść raz jeszcze. Nie czuję do Digby’ego szczególnej nienawiści; ucieszę się, kiedy umrze, ale nie muszę patrzeć na jego męczarnie, mogę je sobie wyobrazić; natomiast bardzo żałuję, że nie byłam przy śmierci Maurice’a Setona.
A to mi przypomina, że powinnam wyjaśnić jeszcze jedno. Dlaczego nie pozwoliłam, by jego zwłoki zostały w Londynie, by legły gdzieś w rynsztoku Paddington jak kupa mięsa i szmat? Powód jest prosty. Musieliśmy obciąć mu dłonie, te wszystko mówiące dłonie, z których zdarł sobie skórę do kości, waląc kostkami w wieko trumny”.
Głos skończył mówić. Przez chwilę taśma jeszcze się kręciła, aż wreszcie Reckless wstał i zatrzymał magnetofon. Bez słowa schylił się i wyciągnął sznur z kontaktu. Jane Dal-gliesh także wstała, mruknęła coś do Lathama i poszła do kuchni; prawie natychmiast dobiegły Dalgliesha odgłosy puszczanej wody i szczękanie pokrywki czajnika. Co ona robi, pomyślał, nastawia obiad? Przygotowuje gościom kawę? O czym myśli? Czy teraz, gdy już jest po wszystkim, nie interesuje jej nawet ta orgia nienawiści, która zniszczyła i zakłóciła życie tylu osób, nie wyłączając jej samej? Jednego mógł być pewien: jeśli kiedyś jeszcze jego ciotka wspomni o Sylvii Kedge, na pewno nie pozwoli sobie na sentymentalne żale w rodzaju: “Gdybyśmy tylko wiedzieli! Gdybyśmy jej tylko pomogli!” Dla Jane Dalgliesh ludzie byli jacy byli i próby wpłynięcia na nich uważała za równie aroganckie i niestosowne, jak litowanie się nad nimi. Nigdy jeszcze brak zaangażowania ciotki nie uderzył go z taką mocą; nigdy jeszcze nie był tak przerażający.
Latham z wolna porzucił swą sztuczną pozę przy kominku i opadł na pusty fotel.
- Biedak! - zaśmiał się z przymusem. - Zabity z powodu wyboru koszuli nocnej! A może z powodu wyboru sypialni?
Reckless nie odpowiedział, starannie zwijając kabel od magnetofonu. Wziąwszy urządzenie pod pachę ruszył ku drzwiom, ale przy drzwiach odwrócił się do Dalgliesha.
-Wyciągnęliśmy tę przyczepę. Znaleźliśmy ją dwadzieścia metrów od miejsca, które pan zaznaczył na mapie. Kolejny szczęśliwy traf, panie Dalgliesh.