Z drugiej strony, biorąc pod uwagę łatwość, z jaką Francuz zdobył łódź podwodną, można by sądzić, że korzysta z bardzo wysokich chodów we Francji. Może nawet w służbach specjalnych.
Wniosek: kto może zagwarantować, że jak wszyscy wysiądą w Tulonie z okrętu podwodnego, nie znajdą się w rękach agentów jakiejś służby, że ich nie zawiozą w ustronne miejsce i nie zlikwidują?
Harry Shulz przypomniał sobie Algierię i łatwość, z jaką francuscy agenci specjalnych służb stosowali masowe egzekucje. A wielu z nich rekrutowało się ze środowisk przestępczych. Tak jak Francois Lyończyk i ci, co za nim stali. Życie zawodowych morderców nic dla nich nie znaczy.
Tramp wynajęty u agenta morskiego na Malcie stanowił dla Harry’ego środek ucieczki.
Ileż razy taki rodzaj ostrożności ratował mu życie? Niezliczoną! Nieraz się zdarzało, że klient po wykonaniu kontraktu miał tylko jedną myśl: jak pozbyć się wykonawcy? W jakikolwiek sposób. Tutaj, istotnie, klient miał niezawodny sposób - łódź podwodną.
Szczęśliwie o wszystkim pomyślał.
Jeszcze raz wziął Sepheriadesa na stronę:
- Czy drugi oficer potrafi doprowadzić łódź podwodną do Tulonu?
- Tak.
- Dobra.
Płynęli jeszcze dobre pół godziny. Okręt był ciągle w zanurzeniu.
W pewnej chwili Sepheriades podniósł rękę.
- Wynurzenie! - rozkazał.
Harry Shulz przetłumaczył komendantowi na francuski.
- Po co? - buntował się komendant. Harry uśmiechnął się ironicznie.
- Tu was opuszczamy, komendancie. Doceniam gościnność francuskiej marynarki, ale co za dużo to niezdrowo.
- Nie wracacie z nami do Tulonu?
- Dziękuję za zaproszenie. Może innym razem... A poza tym trochę tu ciasno. Moi ludzie tego nie lubią. Wolą przestrzeń, rozumie pan?
Komendant zmarszczył brwi. Zaniepokojenie pojawiło się na jego twarzy. Spojrzał na broń, którą mocno trzymali w rękach Buck Carson i Jimmy Kodesh, i utkwił wzrok w dwóch marynarzach. Patrzyli na niego, jakby prosili o potwierdzenie.
Harry Shulz zasępił się.
Knuł jakiś zdradziecki cios?
- Wynurzenie! - rozkazał w końcu komendant sternikowi, a ten przekazał rozkaz przez głośnik do przedziału siłowni.
- Peryskop - polecił Sepheriades. Shulz znowu przetłumaczył.
Rozkazy następowały po sobie. Skinieniem głowy komendant je potwierdzał.
- W porządku - ogłosił wreszcie Sepheriades, odchodząc od okularu peryskopu. - Tramp jest zaledwie o milę.
Harry odetchnął z ulgą. Obawiał się przez chwilę, czy agent morski z La Valletta nie wystawi go do wiatru.
Stanęli na mostku lśniącym od wody w promieniach księżyca. Tramp dawał uzgodnione sygnały świetlne.
Wkrótce łódź przybiła do okrętu podwodnego. Rozegrała się wtedy błyskawiczna scena.
Pod groźbą broni Michel Corvet, Dick Van Dyck, Dan Lishka i Jack Goeppner wtłoczyli marynarzy do mesy, równocześnie Buck Carson i Jimmy Kodesh brutalnie pochwycili komendanta wrzucając go na dno łódki.
Harry Shulz zbliżył się do niego z trudem utrzymując równowagę, bo fala była potężna. - Zabieramy pana jako zakładnika - oświadczył łagodnie. - Zawsze słyszałem, że łodzie podwodne są wyposażone w wyrzutnie torpedowe. Nie chciałbym, żeby jedna z waszych torped zepsuła nam drogę powrotną. Będzie pan naszym gwarantem, że taki wypadek nie nastąpi.
- Złożę raport po powrocie do Tulonu – rzucił z wściekłością komendant. Harry Shułz zaśmiał się.
- Otóż to! Niech pan złoży raport! Ale proszę się zupełnie nie obawiać, nic złego pana nie spotka. Nie jesteśmy zbrodniarzami! - powiedział Harry wesoło. - Uwolnimy pana, damy bilet lotniczy i będzie pan mógł wrócić do Francji.
Kapitan trampa był na mostku: stary Maltańczyk, źle ogolony, o podejrzliwych oczach. Spoglądał na defilujących przed nim czternastu mężczyzn. Jego wzrok zatrzymał się na uniformie komendanta łodzi podwodnej.