Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Był trupem. Chyba że uciekł z miasta i znajdował się już daleko, a Gwynn wątpił, by to zrobił. Marriott mógł się ukrywać, ale nie opuści miasta, w którym przebywała Tareda Forever.
Uśmiechnął się z goryczą. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek zdoła tak dokładnie zrozumieć obsesję Marriotta.
Śmierć Eleia będzie wyrokiem również dla niego. Nawet jeśli chłopak wyżyje, Elm zapewne zechce ukarać Gwynna za to, że nie dopilnował jego bezpieczeństwa. Gdyby musiał się martwić tylko o siebie, mógłby uciekać albo walczyć. W najgorszym razie zastrzeliliby go. Lepsze to niż wycieczka nad rzekę w betonowych butach.
Musiał jednak myśleć również o Beth. Nie miał pojęcia, czy jej niezwykła władza nad ludzkimi sercami ocali ją przed morderczym kaprysem Elma, gdyby miało dojść do najgorszego. Jeśli jednak zostanie w mieście i odda się w ręce szefa Rogowego Wachlarza, będzie mógł liczyć na to, że kara, jaką ten postanowi wymierzyć, spadnie wyłącznie na niego i Beth będzie bezpieczna. Wyglądało na to, że jest jednak zdolny do poświęcenia.
Wypalił całą paczkę auto-da-fé. Otoczony niedopałkami, rozejrzał się wokół. W korytarzu nie paliło się światło, ale drzwi sali operacyjnej miały szklane szyby i w bijącym przez nie świetle mógł przeczytać plakaty na tablicy wiszącej na ścianie. Wszystkie nosiły pieczęcie Kościoła oraz rozmaitych towarzystw na rzecz publicznego tego i moralnego owego. Zawierały barwne opisy chorób wenerycznych oraz tyrady przeciwko „nienaturalnym nałogom”.
Jeden atakował też tytoń. „Odrażający i Niebezpieczny Nałóg Palenia, który Obraża Nos, Znieczula Podniebienie, Powoduje Starzenie Się Skóry oraz Postępujący Uwiąd Całego Ciała”. Gwynn przesunął wzrok do ostatniej linijki: „Tytoń Zabija Cię Powoli, Ale Niezawodnie”.
Zupełnie jak czas, pomyślał. Ale jeśli chcesz wykonać robotę szybko, zawodowcy polecają kule.
***
- Gwynn.
Obudził się nagle.
Leżał na ławie. Nie pamiętał, kiedy zasnął. Raule stała obok niego. Podsunęła mu tackę, na której leżał niewielki, spłaszczony kawałek ołowiu.
- Możesz dziękować opatrzności za małe kule - stwierdziła. - Dotarła do żołądka i już tam została. Być może spowolnił ją wypełniający żołądek alkohol. Jeśli nie dojdzie do zakażenia, za parę tygodni będzie mógł wrócić do domu. Za miesiąc nie powinno zostać ani śladu.
- To nie jest tylko marzenie, prawda? - zapytał Gwynn.
- Skąd mam wiedzieć?
Spojrzał na pocisk. Pamiętał, że pomyślał, że rana jest mała. Nie mogąc dłużej ufać swym rękom, Marriott zapewne zaczął używać lekkiego pistoletu.
- Jesteś królową lekarzy - powiedział do Raule, wstając z ławy. - Ile jestem ci winien?
Machnęła lekceważąco ręką. Na moment wbiła weń spojrzenie wyrażające wiele sprzecznych uczuć. Potem wróciła do sali operacyjnej, zamykając za sobą drzwi.
Gwynn opuścił szpital i ruszył w stronę „Diamentowego Klubu”, gdzie czekał jego koń. Była już szósta rano. Zatrzymał się przy kiosku, by kupić papierosy i gazetę. Incydent w klubie opisywano na pierwszej stronie. Gwynn nie przeczytał artykułu. Wyrzucił gazetę do kosza i przygotował się na spotkanie z Elmem.
***
W ogrodzie przed willą zatrzymali go Tack i Snapper.
- Znasz zasady - oznajmił Tack.
Gwynn oddał mu broń i uniósł ręce. Snapper przeszukał go gruntownie. Gwynn skrzywił się boleśnie, gdy młodszy mężczyzna dotknął rany.
- Przepraszam - powiedział Snapper. Zabrał Gwynnowi nóż schowany w prawej cholewie, wyprostował się i skinął głową.
- W porządku. Szef jest w basenie.
Gwynn wszedł do willi, eskortowany przez bliźniaków. Prywatny apartament Elma znajdował się na górze, na drugim piętrze.
- Jeśli będziemy musieli cię zabić... - zaczął Tack, gdy szli na górę.
- ...chcemy, żebyś wiedział, że miło było cię znać, Gwynn - dokończył Snapper.
- Nawzajem, panowie - odparł serdecznie Gwynn.