Powodzenie osiągali osobnicy żądni sukcesów, których nie zapewniały już tradycyjne cechy synów pustyni. Znacznie bardziej były w cenie chciwość i pragnienie zysku. Bogacze, próżni i zarozumiali, pysznili się awansem, który teraz był ich awansem osobistym, a nie awansem plemienia. Więzy krwi rozluźniały się, ustępowały miejsca ważniejszym związkom opartym na wspólnocie interesów.
Odtąd nowe wartości wypierają humanizm plemienny. Biedacy, młodzież, ludzie uczciwi mogli spokojnie cierpieć nędzę obok opływających w dostatki parweniuszy. Rodziło się niejasne uczucie, że dawny ideał plemienny, w imię którego można by potępić nowobogackich, jest przestarzały. Zaczęto zwracać się odtąd ku religiom uniwersalistycznym, religiom jednostki, tym, które zamiast dotyczyć grupy etnicznej, dążyły do zapewnienia zbawienia każdej osobie ludzkiej w jej niezwykłej niepowtarzalności. Judaizm i chrześcijaństwo, jak to widzieliśmy, były znane, często pod postaciami nie wolnymi od wynaturzeń. Były to jednak ideologie obce, związane z walczącymi o kontrolę nad Półwyspem Arabskim potęgami. Ich prestiż wynikał z tego, że pochodziły z obcych krajów, reprezentowały niezaprzeczalnie wyższy w porównaniu z religią plemienną poziom, związane były z otaczanymi poważaniem cywilizacjami. Uznanie ich oznaczało jednak zajęcie stanowiska politycznego, a był to dla arabskiej dumy krok raczej upokarzający. Niektórzy poszukiwali bezładnie nowych dróg, inspirowali się obcymi ideami, pragnąc zakwestionować potęgę niezliczonych bożków plemiennych i poprzestać na kulcie jednego tylko Allaha, tak bliskiego najwyższemu Bogu chrześcijan i Żydów.
Równocześnie Saraceni cierpieli z powodu słabości politycznej. Arabowie, jako najemnicy lub żołnierze oddziałów pomocniczych, stanowili nieodzowną podporę wielkich imperiów. Kupowano sobie ich współdziałanie, obawiano się ich buntów, posługiwano się nimi wykorzystując jedne plemiona przeciw drugim. Dlaczego nie mieliby obrócić swoich zalet na własną korzyść? Do tego potrzebne było silne państwo, które zjednoczyłoby Arabię. Mogłoby w ten sposób zapewnić ochronę zdobytych bogactw i handlu, skierować na zewnątrz chciwość beduinów - którym najgorzej się wiodło - by przestała być hamulcem dla działalności handlowej samych Arabów. Państwa Południowej Arabii, zbyt kolonizatorskie względem nomadów, zbyt oderwane od beduinów - chociaż zamieszkująca je ludność w jakimś stopniu spokrewniona była z koczownikami - nie podołały temu zadaniu.
Państwo arabskie kierujące się ideologią arabską, przystosowane do nowych warunków, a jednak stale jeszcze bliskie środowisku beduinów, które powinno wchłonąć, stanowiące potęgę traktowaną na równi z wielkimi imperiami - oto wielki wymóg epoki. Dla jednostki nieprzeciętnej, człowieka, który lepiej niż kto inny będzie umiał nań odpowiedzieć, droga była otwarta. Ten człowiek miał się narodzić.
Rozdział III
Narodziny proroka
Nikt nie wie dokładnie, kiedy urodził się Mahomet, który miał stać się prorokiem Allaha. Niegdyś sądzono, że wydarzyło się to za panowania Chosroesa Anuszirwana, a więc przed 579 r. - co nie budzi zastrzeżeń. Mówiono też, że było to w roku słonia, a więc wtedy kiedy ptaki zmusiły do odwrotu armię Abrahy pod Mekką - to zaś na pewno mija się z prawdą. Dokładne daty ustalane według bardzo wątpliwych obliczeń obejmują przedział lat 567-573. Najczęściej przyjmuje się rok 571.
Mahomet, zwany przez Arabów Muhammadem, urodził się w Mekce z ojca Abd Allaha i matki Aminy. Poprzez ojca należał do rodu Haszim z plemienia Kurajszytów. Te przekazane przez tradycję dane, choć nie wszystkie są niepodważalne, można w gruncie rzeczy traktować jako pewne.