– Jednak wybaczy pani mecenasowa – ukÅ‚oniÅ‚ siÄ™ powtórnie.
– Och nie, ja rozumiem i wcale pana nie zatrzymujÄ™. Jednak nie wÄ…tpiÄ™, że przecież siÄ™
pogodzicie. Zadzwonię do pana. Do widzenia, drogi panie Józefie.
Było już po dziesiątej, gdy wrócił do domu. W gruncie rzeczy był zadowolony z obrotu
sprawy i pogwizdywał sobie pod nosem.
– Jak siÄ™ Piotr miewa – przywitaÅ‚ wesoÅ‚o starego sÅ‚użącego.
Ten jednak zamiast wziąć od niego kapelusz i laskę, pochylił się do ucha i szepnął:
– Pani Bulkowska czeka.
– Co? – przeraziÅ‚ siÄ™ Józef – panna Bulkowska?
– Nie, paniczu, pani, ciocia panicza.
Domaszko skrzywił się:
– Nie mógÅ‚ jej Piotr poradzić, żeby jutro przyszÅ‚a?
– MówiÅ‚em, ale uparÅ‚a siÄ™, że pilna sprawa i że bÄ™dzie czekaÅ‚a choćby do północy.
Setki niepokojących myśli przebiegały mu pod czaszką, gdy wchodził do gabinetu.
W kąciku na najskromniejszym krzesełku siedziała ciotka Michalina. Stara, zniszczona,
przygnębiona, z oczyma opuchłymi od płaczu.
– Co siÄ™ staÅ‚o, kochana ciociu? – serdecznie pocaÅ‚owaÅ‚ jÄ… w rÄ™kÄ™ i przeprowadziÅ‚ do
kanapy.
– Józiu mój, Józiu– ocieraÅ‚a oczy.
– Nieszczęście jakie?
Zapłakała, a Józefowi ścisnęło się serce.
– ChÅ‚opcze kochany, nie gniewaj siÄ™, że ciÄ™ nachodzÄ™, daruj starej ciotce, ale – Bóg mi
Å›wiadkiem – musiaÅ‚am.
– Ciociu, ja bynajmniej nie gniewam siÄ™, niechże ciocia mówi.
– Tylko obiecaj mi, że Natce sÅ‚owa nie powiesz, bo by siÄ™ zabiÅ‚a ze wstydu. Ona nic nie
wie, że ja tu do ciebie po ratunek dla niej przyszłam.
– Cóż jej siÄ™ staÅ‚o? – zaniepokoiÅ‚ siÄ™.
– ZgrzeszyÅ‚a nieszczÄ™sna, zgrzeszyÅ‚a... Dziecko... Boże, co za haÅ„ba, co za upokorzenie...
panna z dzieckiem...
Józef opadł bezsilnie na fotel. Z jego twarzy uciekła ostatnia kropla krwi, przed oczyma
zamigotały iskierki.
75
– Co ciocia mówi? – zarzÄ™ziÅ‚ – Natka?
– Boże, przebacz jej.
– Ależ to można ratować! – zawoÅ‚aÅ‚ nieswoim gÅ‚osem.
– WÅ‚aÅ›nie do ciebie, mój Józiu, oÅ›mieliÅ‚am siÄ™ zakoÅ‚atać o ratunek. DÅ‚ugo wahaÅ‚am siÄ™,
długo powstrzymywałam się...
– To źle! To bardzo źle – krzyknÄ…Å‚ – należaÅ‚o przyjść wczeÅ›niej. Im wczeÅ›niej, tym lepiej!
– Mój ty kochany chÅ‚opcze! – uÅ›miechnęła siÄ™ doÅ„ rozpromieniona.
– Odkiedy ciocia zauważyÅ‚a, że ona jest w odmiennym stanie? – pytaÅ‚ gorÄ…czkowo.
Ciotka Michalina szeroko otworzyła usta:
– Natka?...
– No przecież nie królowa Bona, tylko Natka.
– Å»e niby w ciąży?
– No, sama ciotka mówiÅ‚a!
– Boże uchowaj. To już dawno skoÅ„czyÅ‚o siÄ™. Ona tylko ma dziecko.
Józef przetarÅ‚ oczy. Teraz dopiero poczuÅ‚, że caÅ‚y zlany jest zimnym potem. O, idioto! –
myÅ›laÅ‚ – przecież ona nie mogÅ‚aby tak prÄ™dko...
Ciotka Michalina chlipiąc, zaczęła opowiadać. Okazało się, że dziecko ma już ósmy rok.
Winowajcą jest żołnierz niemiecki, ale Polak, z zawodu introligator. Zły los chciał, że
podczas okupacji wyznaczono go im na kwaterę. Chłopak ładny, zgrabny i nawet porządny
rzemieślnik, inteligentny, bo to już z fachu, z książkami zawsze, a i szkołę skończył. Otóż, że
to diabeł nie śpi, między młodymi, Boże odpuść, doszło do grzechu. Obiecywał żenić się, ale
akurat go wysłali na francuski front i popadł w niewolę, a później do Ameryki...
– A cóż dziecko?
– Ano synek. Kropla w kroplÄ™ wykapany ojciec. Cezary mu na imiÄ™. Nie ojcu, a synowi.
Bo ojcu to Wojciech Cześniak, ale wiadomo syn, że nieślubny, to ze wstydem trzeba było na
nazwisko Natki zapisać.
– Ale gdzie jest ten syn?
– Gdzieżby, JózieÅ„ku, na wsi, na wychowaniu.
– I nic mi wczeÅ›niej nie powiedzieliÅ›cie! – zmarszczyÅ‚ brwi.
– Jakże byÅ‚o mówić, haÅ„ba taka.
– Ale ten CzeÅ›niak nie odezwaÅ‚ siÄ™?
– Jakże, owszem. Toż mówiÄ™. PisywaÅ‚ i z Francji i z Ameryki, a ot, teraz przysÅ‚aÅ‚ list, że
źle mu się wiedzie, że chciałby wrócić do Polski i ożenić się z Natką i synowi dać nazwisko,
tylko że z czego będzie żył? Pyta się, czy ja bym skąd nie pożyczyła na założenie
introligatorni. Boże drogi! Sama przecież ledwie żyję. Za dziecko trzeba płacić i samym jeść,
a ten złodziej Pruszkiewicz. co u niego hipotekę mam, to po teraźniejszemu prawu grosze
ledwie płaci. A Wojtek to pisze, że jak na szyfkartę wyda, to mu ledwie na parę dni pieniędzy
starczy. Ale to uczciwy człowiek. On oddałby, tylko ja nie mam od kogo pożyczyć. A tu
dziecko rośnie...
– Czemuż ciocia wczeÅ›niej nie przyszÅ‚a? Od dawna zaÅ‚atwilibyÅ›my to. Cóż to ciocia ma
mnie za obcego, czy co?