Każdy jest innym i nikt sobą samym.

– Chodźmy, zszyjemy kilka rozbitych łbów.
 
Saracen siedział przy stole w szpitalnej stołówce, zastanawiając się, czy coś, co widzi przed sobą na talerzu, nadaje się do jedzenia, czy raczej należałoby tym uszczelnić podwozie samochodu. Do stołówki weszła Jill Rawlings. Usiadła obok niego i przyłączyła się do milczących rozważań nad rzeczywistą naturą potrawy, która leżała na talerzu. Wreszcie powiedziała cicho.
– Daj mi jakiś kij, a ja to zatłukę...
Saracen zmusił się do uśmiechu.
– Podejrzewam, że ktoś już tak zrobił, tyle, że bardzo dawno temu.
Odsunął talerz i potarł czoło nasadą kciuka.
– Kłopoty?
– Jeszcze jakie.
– Coś poważnego?
– Można to tak określić.
– Moja przyjaciółka Mary wyjechała na cały tydzień. Opiekuję się jej mieszkaniem. Po prostu tam mieszkam. Może wpadłbyś wieczorem? Przynieś wino, a ja przygotuję coś przyzwoitego do jedzenia.
Saracen popatrzył na nią z uśmiechem.
– To brzmi zachęcająco. Podoba mi się ta myśl.
– Świetnie. – Jill podała mu adres i umówili się na ósmą.
 
O czwartej po południu Saracen zadzwonił do Okręgowego i spytał Dave’a Mossa o stan dziewczynki z zapaleniem wątroby, przeniesionej ze Szpitala Ogólnego.
– W tej chwili jest okay. A dlaczego pytasz, James?
Saracen opowiedział o transfuzji i towarzyszących jej okolicznościach.
– No wiesz, Saracen! Ty chyba uparłeś się popełnić zawodowe samobójstwo!
– A co ty byś zrobił na moim miejscu?
– Mam nadzieję, że to samo.
– Jak sądzisz, wyjdzie z tego?
– Jeśli nic więcej się nie przyplącze, to na pewno. A jeśli rodzice spytają jak do tego doszło, powiem, że niezbadane są drogi Pana...
– Dzięki. Jestem twoim dłużnikiem.
Saracen opuścił Oddział Przypadków Nagłych o siódmej. Zaszedł po drodze do sklepu, aby kupić wino i zetknął się tam z niewesołą rzeczywistością. Zawsze uważał, że atmosfera sklepu monopolowego, zwłaszcza późnym wieczorem, jest wyjątkowo przygnębiająca. Po zlustrowaniu półek zdecydował się na litr valpolicelli i stanął w kolejce do kasy. Przed nim czekał mężczyzna w roboczym kombinezonie z paczką sześciu puszek piwa oraz drobna kobiecina okutana w gruby, czerwony płaszcz, przyciskająca do piersi pół butelki porto. Podeszła do kasy, wydłubała z zakamarków portmonetki odliczoną kwotę i zapłaciła bez słowa. Saracen musiał zdobyć się na pewien wysiłek, żeby uniknąć wyobrażenia sobie warunków życia tej kobiety. Na razie dość miał własnych kłopotów.
Niebawem poczuł się jednak znacznie lepiej. Wziął kąpiel, zmienił ubranie i postanowił zapomnieć na ten wieczór o szpitalu. Udało mu się tego dokonać, choć nie bez pewnego wysiłku. Stwierdził z przyjemnym zaskoczeniem, że cieszy go perspektywa spędzenia wieczoru z Jill i myślał o tym przez całą drogę. Co czuł w stosunku do tej kobiety? Do przyjęcia u Alana Tremaine’a nie zastanawiał się nad tym. Od tamtego jednak wieczora Jill często gościła w jego myślach. Było w niej coś, co burzyło jego wewnętrzny spokój, choć nie sprawiało mu to przykrości. Przy tym nie chodziło tylko o to, że była atrakcyjna i wyraźnie lubiła jego towarzystwo. Budziła w nim jakieś na poły zapomniane uczucie, którego określenia starał się uniknąć, ale które łączyło się samorzutnie ze wspomnieniami o Marion.
Wjechał w ulicę podaną w adresie, zwolnił i posuwając się przy samym krawężniku znalazł właściwy numer. Drzwi otworzyła Jill i zaraz przy wejściu pocałowała go w policzek. Spytała czy przyjechał samochodem, a kiedy powiedział, że tak, zganiła go surowo.
– Trzeba było go zostawić. Potrzebujesz relaksu i porządnego drinka. Zresztą, zawsze możesz wziąć taksówkę. To znaczy... jeśli zechcesz wracać do domu. Jutro rano odstawię ci wóz do szpitala.
Saracen uśmiechnął się i usadowił na kanapie.
– Nie mam nic przeciwko temu.
Jill przygotowała napoje i przysiadła się do niego.
– Domyślam się, że to sprawa Myry Archer tak cię martwi, prawda? – spytała.
Saracen skinął głową.
– Masz chęć porozmawiać na ten temat? No wiesz, podzielić się z kimś zmartwieniami... i tak dalej.
– Powiedzieć ci wszystko?
– Wszystko.
Powiedział więc. Przedstawił jej fakty, które znał oraz swoje wnioski i pomysły.
– Jesteś pewien, że przypadki Myry Archer i Leonarda Cohena jakoś się łączą?
– Najzupełniej. Tamtej nocy musiałem przeszkodzić jakimś ludziom w zabraniu ciała Myry Archer i dlatego dostałem po łbie.
Jill westchnęła i pokręciła głową.
– Pomyśl sama – mówił dalej Saracen. – Dwa przypadki zgonu przed przybyciem do szpitala, oba ciała usunięte ze szpitala najszybciej jak to było możliwe, pod tym samym pretekstem awarii urządzenia chłodniczego. Chenhui Tang zna kulisy sprawy, ale załamuje się nerwowo i ląduje w Morley Grange, naszprycowana hemineuryną. Masz inne pomysły?
– Czy ci pacjenci mieli coś ze sobą wspólnego? – spytała Jill.
– O niczym takim nie wiem. Kobieta po pięćdziesiątce, która spędziła ostatnie dwadzieścia lat w Afryce, i mężczyzna po sześćdziesiątce, który nigdy nie ruszał się z kraju. Trudno doszukiwać się jakiegoś związku.
Jill kiwnęła potakująco głową.
– A co z grupami krwi i typami tkanki? – spytała.
Saracen domyślił się, o co Jill chodzi i uśmiechnął się.
– Sugerujesz, że Garten sprzedawał ciała na części zamienne?
– Tak tylko pomyślałam... Niemożliwe, prawda?