Nie w smak szło to Kościołom, przymykały jednak oczy, bo czas krucjat minął i było z nimi dość krucho. W postępie przodowało pierwsze mocerstwo Siemi,
Lizancjum, które w powszechnym głosowaniu przerobiło sobie
skrzydlatego drapieżnika w godle państwowym na Pornopteryks - Sprośne Ptaszę. Lizańcy, nurzając się w dobrobycie, rozwiązywali wszystko, co nie było jeszcze całkiem rozwiązłe, a reszta planety naśladowała ich w tym podług miejscowych możliwości. Dewizą Lizancjum było OMNE
PERMITTENDUM, taka bowiem wszechzwoląca permisja leżała u
podstaw jego polityki. Tylko mediewalista siemiański, co się przekopał
przez nasze kroniki średniowieczne, pojmie należycie zaciekłość owych rewindykacji, był to bowiem istny odrzut zamierzchłej ascezy i dewocji.
Jakoś mało kto dostrzegał, że dalej się pilnuje liter Zakonu, tyle że do góry nogami.
Twórcy zwłaszcza, wyłażąc ze skóry, by nadrobić zaległości
wiekowe, zakładali oficyny drukarskie zwane bluźniami, kłopocząc się tym jedynie, że nikt ich już nie prześladuje za śmiałość. Hymn młodzieży idącej na czele radykałów brzmiał, o ile sobie przypominamy,
następująco:
W promiennym blasku
Miedzianych Czół
Wbijemy mamę
Na pal, na kół
A potem tatę
Spiszem na stratę
Rzucimy w dół!
Za tatą mamę
Za mamą tatę
Hej siup i w jamę
Amen!!
Życie umysłowe kwitło. Wydobyto z niepamięci dzieła niejakiego markiza de Zad, wymagające szczególnej uwagi, wpłynęły bowiem na dalszy bieg naszych dziejów. Dwa wieki wcześniej kat wyświecił go jako pisuarystę, zbrudniarza, a dzieła poszły na stos, szczęściem przezorny markiz sporządził odpisy. Ten męczennik i prekursor Nowego głosił Czar Ohydy i Cnotliwość Nicnoty, bynajmniej nie ze względów egoistycznych, lecz zasadniczych. Grzech bawi czasem, pisał, lecz grzeszyć należy, bo to niedozwolone, a nie, bo przyjemne. Jeśli jest Bóg, należy mu robić na złość, a jeśli Go nie ma - to sobie: tak czy owak zamanifestuje się pełnię wolności. Toteż w powieści Zmorjanna zalecał koprolatrię jako kult łajna, celebrowanego na złocie przy dziękczynnych chorałach, gdyby go bowiem nie było, tłumaczył, koniecznie należałoby je wynaleźć! Za nieco mniejszą zasługę poczytywał wielbienie innych odchodów. W kwestiach rodziny był pryncypialistą: należało wyciąć ją w pień, a jeszcze lepiej nakłonić do tego, żeby się sama wycięła. Nauki te, wydobyte z otchłani wieków, wzbudziły podziw i respekt. Tylko prostacy czepiali się słów, powiadając, że jednak de Zaw WOLAŁ wzmiankowaną substancję od krewnych i bliskich - co jednak, jeśli komuś milsza rodzina?
Zakłamanie tych krytyków zdemaskowali zadyści, uczniowie markiza i kontynuatorzy jego testamentu, opierając się na Teorii docenta Fronda. Duszoznawca ten wykazał, że świadomość to stek łgarstw na wierzchu duszy ze strachu przed tym, co tkwi głębiej (”Myślę, więc kłamię”). Frond doradzał wszakże kurację, sublimację i rezygnację, zadyści natomiast postulowali depaskudyzację przez użycie do przesytu.
Zakładali więc rewelatryny i nauzealne muzea, by folgować w nich sobie i bliźnim; a mając w pamięci to, co nakazywał de Zad, kultywowali tę właśnie część ciała. Jeden z wybitnych przedstawicieli ruchu, docent Incestyn Wichs, mawiał, że tylko Sempiterna Semper Fidelis - zresztą nic pewnego na tym świecie. Ponieważ mówiło się już wiele o ochronie środowiska, zadyści zanieczyszczali je na potęgę. Poza koprozofią pasjonowała umysły futuromancja. Na schyłku minionego wieku
upowszechniło się czarnowidztwo, teraz wyśmiewane, boż za jedno miejsce pracy, tracone wskutek robotyzacji, zyskiwało się dwadzieścia nowych. Powstawały wszak nie znane dziejom fachy, choćby orgianisty, deranżera - podręcznika (co umiał podręczyć na sto ładów), trzeciaka -
trianglisty (ten dramatyzował na obstalunek życie familijne, tworząc tam trójkąt małżeński, gdzie go nie było), eksteriera i seksteriera (pierwszy był
po prostu byłym psem, a drugi uprawiał sodomistykę, odmianę
automistyki, czyli kunsztu takich aktów strzelistych, które się same wykonują dzięki automatyzacji). Pod naciskiem mody nawet fizycy dorabiali swym aparatom pornoprzystawki. Reformacja ta rychło wywołała kontrreformację, której rzecznicy, wszystko mając epoce za złe, dokonywali zamachów na banki spermy i brzydkiej pamięci ferrytowej.
Obok takich wysadzantów działali abnegaci, propagatorzy Powrotu do Jaskini, jak Wszaweł i Ćpaweł, zachęcający do niechlujstwa i żarcia byle czego, skoro wokół wszystko sterylne i smakowite. Co się tyczy płci pięknej, zbuntowała się totalnie. Przodownice ruchu wysunęły dwa nowe ideały kobiecości - dziwkożonę i świnksa - ażeby nawiązać po
wyzwolicielsku do prastarych mitów. Od tego wszystkiego narastał chaos, większość Siemian pokładała wszakże zaufanie w nauce, która bez tremy badała każde zjawisko - ot choćby orgianistykę, sformalizowaną dzięki wprowadzeniu jednostek zwanych orgami (w wypadku nekrofilii były to morgi), rozróżniając subtelnie pomiędzy gzikiem, gziarzem a gzicielem czy między naleśnikiem a obleśnikiem, wszystko klasyfikując i niczemu się nie dziwiąc.