Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Zalana metropolia oznacza, że Emiko zawsze ma w pobliżu wodę, choćby była zastała jak w wannie i cuchnąca odchodami milionów. Znajduje sobie małą łódeczkę i pływa nią po miejskiej dżungli. Deszcz leje całymi dniami, a ona kąpie się w nim, pozwala mu zmyć z siebie wszystko, co stało się przedtem.
Żywi się tym, co znajdzie lub upoluje. Je cheshire’y, gołymi rękami łapie ryby. Jest bardzo szybka. Palce błyskają i łapią karpie, gdy tylko przyjdzie jej na to ochota. Je do syta, dobrze śpi, i otoczona zewsząd wodą, już się tak nie boi płonącego w środku żaru. Może to nie jest miejsce dla Nowych Ludzi, jakie sobie kiedyś wyobrażała, ale na pewno dobra nisza.
Urządza sobie mieszkanie. Przepływa szerokie ujście rzeki Chao Phraya, by rozejrzeć się po fabryce Mishimoto, gdzie kiedyś pracowała. Jest zniszczona, ale udaje jej się znaleźć parę pamiątek z przeszłości. Zabiera je. Rozdarte i porzucone arkusze kaligrafii, miseczki raku do herbaty.
Parę razy spotyka ludzi. Większość jest zbyt zajęta własnym przetrwaniem, by interesować się istotą o dziwnych, szarpanych ruchach, która gdzieś im tylko mignęła. Niektórzy jednak chcieliby wykorzystać bezbronną samotną dziewczynę. Emiko radzi sobie z nimi błyskawicznie i tak miłosiernie, jak tylko umie.
Mijają dni. Urządza się dobrze w swoim świecie wody i padliny. Czuje się tu tak bezpiecznie, że kiedy znajdują ją gaijin i dziewczyna, gdy pierze na balkonie pierwszego piętra, całkiem udaje im się ją zaskoczyć.
– A kto to?
Emiko cofa się, spłoszona i omal nie spada z balustrady. Zeskakuje i pędzi z chlupotem w bezpieczny półmrok mieszkań. Łódka gaijina przybija do szczebelków.
– Sawatdi khrap?! – woła mężczyzna. – Halo?
Jest stary, ma plamistą cerę i jasne, bystre oczy. Dziewczyna jest gibka i śniada, ma łagodny uśmiech. Wychylają się przez poręcz balkonu, zaglądają z łódki do środka.
– Nie uciekaj, moja mała – mówi starzec. – Jesteśmy niegroźni. Ja nie mogę chodzić, a Kip nie skrzywdzi nawet muchy.
Emiko czeka. Ale nie poddają się. Cały czas zaglądają.
– Proszę! – woła dziewczyna.
Wbrew rozsądkowi, Emiko wychodzi, brodząc po kostki w wodzie. Dawno z nikim nie rozmawiała.
– Trzęsiłapa – sapie dziewczyna.
Stary gaijin uśmiecha się na te słowa.
– Oni mówią na siebie Nowi Ludzie. – Nie widzi potępienia w jego oczach. Unosi parę martwych cheshire’ów. – Czy zje pani z nami kolację, młoda damo?
Emiko wskazuje balustradę, gdzie tuż pod powierzchnią wody przywiązała własny połów.
– Nie potrzebuję pomocy.
Mężczyzna zerka na linkę z rybami, potem wraca do niej wzrokiem z nowym szacunkiem.
– Chyba rzeczywiście nie. Nie, jeśli jesteś taką konstrukcją, jak myślę. – Zaprasza ją bliżej. – Mieszkasz tutaj?
Wskazuje na górę.
– Piękne lokum. A może jednak moglibyśmy zjeść z tobą kolację. Jeśli nie gustujesz w cheshire’ach, my z przyjemnością spróbujemy ryby.
Emiko wzrusza ramionami, ale czuje się samotna, a oni wyglądają na niegroźnych. Gdy zapada zmrok, rozpalają na balkonie ognisko z mebli i pieką ryby. Przez szpary w chmurach prześwitują gwiazdy. Miasto rozciąga się przed nimi ciemną plątaniną. Gdy kończą jeść, stary gaijin przysuwa swoje chore ciało bliżej do ognia, a dziewczyna pomaga mu.
– Powiedz mi, co tu robi nakręcanka?
Emiko wzrusza ramionami.
– Zostawili mnie tutaj.
– To tak samo, jak nas. – Starzec rzuca spojrzenie przyjaciółce. – Chociaż nasze wakacje chyba szybko się skończą. Wygląda na to, że wracamy do atrakcji kalorycznej izolacji i wojny genetycznej, więc chyba białe koszule znowu znajdą dla mnie zajęcie. – Parska śmiechem.
– Jesteś genhakerem? – pyta Emiko.
– Myślę, że może czymś więcej.
– Mówiłeś, że znasz moją... platformę?
Mężczyzna się uśmiecha. Przyzywa do siebie dziewczynę i machinalnie gładzi ją po nodze, przypatrując się Emiko. Emiko uświadamia sobie, że jego przyjaciółka nie jest tym, na co wygląda: jest jednocześnie chłopcem i dziewczyną. Uśmiecha się do Emiko, jakby wyczuwając jej myśli.