Prędko jednak stało się jasne, że o ile łatwo na północy dorobić się majątku, o tyle jeszcze łatwiej - stracić życie... 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.


Do dalej na południu leżących okręgów Imperium napływać poczęły mrożące krew w żyłach wieści, często przesadzone, jakby naga prawda sama w sobie nie była dość groźna. Strumień osadników ciągnących na północ słabł coraz bardziej, w końcu ustał zupełnie. Od czasu do czasu tylko przybywały grupki straceńców, którzy w północnych ziemiach widzieli jedyną i ostatnią szansę ujścia śmierci głodowej.
Z wielu najbliżej przy granicy leżących wiosek pozostały tylko zgliszcza. Pięć północnych okręgów, które mogły dostarczyć tyle zboża, ile napływało do spichrzy z całej reszty terenów Imperium, dostarczało ledwie siódmą część wszystkich plonów.
Ale i to oznaczało - bardzo dużo.
Pobudowano zamki, pomnożono liczbę istniejących już wcześniej stanic. Po kilku walnych bitwach stoczonych przez Gwardię Armektu z bandami "wściekłych psów Aleru" zapanował spokój. Chłop odetchnął. Znów napływać poczęli osadnicy. I wtedy rozpętała się wieczna, nie mająca końca wojna podjazdowa. A tak okrutna i bezwzględna, tak krwawa, jakiej nie znały nawet pełne rozbójników Ciężkie Góry Grombelardu.
- Bitwę lubię - rzekła do idącego obok Grombelardczyka Bireneta. Oprócz wielkiej tarczy i topora na ramieniu, niosła jeszcze na plecach ciężką kuszę. Mimo to szła lekko, jakby nie czując ciężaru.-Tak bitwę lubię. Ale bieganie po tych trawach? To nudne. Tego biegania nie lubię.
- Gadanie. Toczy się, że nadążyć nie sposób - idący z tyłu Doltar, najstarszy żołnierz w stanicy, z rozmachem trzasnął tarczą ogromny, pokryty żelazem zad dziewczyny. Zadzwoniła kolczuga. Żart się spodobał, pośród rechotliwych śmiechów zaczęto się grzmocić tarczami po pancerzach i hełmach. Ktoś się zatoczył, z lekka zamroczony, śmiech stał się ogólny.
- A ty, Drwalu, co? - Bireneta zarżała kobylim śmiechem. - Odął się, funkcja mu do łba uderzyła...
- Idź precz, kruszyno. Rąbać cię mogę... ale nie tarczą i nie podczas marszu...
Znów zarechotano.
Rawat nie przerywał swawoli, zwłaszcza że tempo marszu od nich nie cierpiało. Owszem, zadowolony był, że żołnierzom dopisuje humor. Byli czasem jak dzieci; trudno uwierzyłby w to człowiek widzący, jak prują flaki w bitwie i strącają z ramion strzępy mózgu.
Z kolei, starym zwyczajem, zaczęto docinać łucznikom i jezdnym. W szeregach Gwardii panowała dziwna zażyłość między różnymi rodzajami broni, tradycyjnie jednak ciężkozbrojni okazywali lekceważenie "świstakom" i "lekkozmykającym".
- Naświszcze się taki tych patyków, naświszcze - perorował Doltar - wtem: masz - trafił i zabił.
Parsknięto śmiechem. Śmiali się na równi, kpiący i wykpiwani.
- A ja mówię: nie ma to jak topór i tarcza, synkowie - kontynuował stary żołnierz. - Jak mur: idziesz, cios i dwóch leży, krok, zamach, i znowu krok, ci skaczą, obijają się o ciebie jak o dąb...
- ... z jednej strony, z drugiej strony - podjął głośno któryś z łuczników. - A ty jak dąb: obeszczać cię mogą, zanim się odwrócisz.
Po raz kolejny śmiech poszedł po stepie.
- Ja już takiego mocarza ustrzeliłam - powiedziała Agatra, niechybna łuczniczka - co to niby topór, a jak później, to dzidę miał za krótką...
Doltar zaklął, ale śmiech zagłuszył przekleństwo.
 
***
Na nocny biwak rozłożyli się w malutkim zagajniku. Niewielkie ognisko posłużyło do zagotowania zupy z mięsa i fasoli, potem je zgaszono. Rawat wystawił czaty i zarządził odpoczynek nocny. Już wkrótce dobiegały zewsząd głębokie oddechy i chrapania śpiących. Starzy żołnierze umieli w każdej chwili przywołać sen; teraz wysypiali się na zapas.
Kapitan leżał z otwartymi oczami i myślał.
Włóczęga po lasach i stepach była stratą czasu. Wiedział, że na pewno nie odnajdzie zgrai w ten sposób. Starym sposobem należało raczej przyczaić się w którejś z wiosek i czekać, aż alerczycy sami przyjdą. Ale w tym miejscu zaczynał się hazard, należało bowiem wytypować wieś... Pomyłka mogła równać się złupieniu połowy okręgu.
O świcie, najdalej przed południem, powinien wrócić Dorlot. Rawat był pewien, że kot zdążył obiec szmat terenu. Może znalazł ślad, może jakieś wskazówki dotyczące kierunku marszu lub miejsca pobytu zgrai... Rawat bardzo na to liczył.
Postanowił, że jeśli Dorlot wróci z niczym, pójdą do Trzech Wsi. Nazwa była myląca; rzeczywiście miały tam kiedyś powstać trzy blisko siebie leżące wioski, stało się jednak inaczej. Wzniesiono jedną dużą osadę u stóp wzgórza.
Rawat nie sądził, by Alerczycy zdążyli dotrzeć do Trzech Wsi przed nim. Jednocześnie był prawie pewien, że prędzej czy później tam trafią. Trudno było bawić w tej okolicy i nie odnaleźć Trzech Wsi.
Zwinęli obóz skoro świt i w takim samym porządku jak dnia poprzedniego wyruszyli w drogę. W otwartym terenie nie trzeba było bać się zaskoczenia, Rawat rozkazał więc, by ciężką broń piechoty niosły konie juczne. Oddział mógł dzięki temu odbywać bardziej forsowne marsze.