Każdy jest innym i nikt sobą samym.


Kora wrzasnęła. Skoczyła do przodu i klęknęła na kołdrze, łapiąc Dywinarchę za chudy nadgarstek:
- Panie! O bogowie...
Otworzył jedno oko:
- Czego, do cholery?
Objęła się. Bogowie. Bogowie. Jego oczy przypominały ol­brzymie, mleczne orbity, obrzeżone krwią. Zimno zwyciężyło. Zeskoczyła z łóżka i wepchnęła je do pokoju.
- Dywinarcho, dobrze się czujesz? - krzyknęła w auchraug.
- Umieram - zakrakał po ludzku. Nie zdziwiło go, że ona mówi jego językiem, chociaż nigdy nie słyszał, żeby go używała. Może nie zdawał sobie sprawy, że nie była jednym z auchresh. Ale musiał wiedzieć: posłał po nią. Trudno było sobie wyobrazić, że ten drżący kształt mógł się zdobyć na taki wysiłek. Podniósł się z poduszek, spojrzał na nią; jego twarz skurczyła się z wysiłku.
- Nie zamykaj drzwi - ciągle mówił po ludzku. - Lubię wiatr. Smakuje solą, a ja tęsknię za domem. Ty... ty jesteś Pokora? Irissu Miło?
- Tak - patrzyła na niego pytająco.
- Posłałem po ciebie. Jestem stary... Nie mogę ciągle na­wiedzać domów innych ludzi, w przeciwieństwie do młodych. Nie wiem za bardzo, co się dzieje, oprócz tego, co mi mówią Pli i Miło. Oczywiście, ich raporty są sprzeczne, więc dopóki Brąz i Ptak nie opowiedzą mi swojej wersji, mam mętlik w głowie. Moi firchresim... jaka szkoda, że są auchresh. Obaj są dobrymi ludźmi. - Zdania przerywało sapanie.
Kora zmarszczyła brwi:
- Dlaczego szkoda, że są auchresh, panie?
- Ach. Usiądź przy mnie śmiertelniczko.
Uważając, aby go nie przygnieść, Kora wspięła się na łóżko i usiadła po turecku na brokatowej kapie. Jego skóra odcinała się od śnieżnobiałej poduszki. Splotła palce.
- Dywinarcho? Dlaczego żałujesz, że Pli i Miło są au­chresh'?
- Ach... Nic nie wiem - sapnął. - Nie pamiętam.
- To dlaczego po mnie posłałeś? - Z zaskakującą odwagą pochyliła się w przód. - Bądźmy szczerzy: pamiętasz więcej, niż mówisz, Dywinarcho. Wiek cię wcale nie ogłupił.
Zaśmiał się. Kora jęknęła i zatkała uszy; przyzwyczaiła się do modulowanego głosu Miło.
- Ha, hę! Ha, ha, ha! Twórczyni, jestem sprytny! - W jego oczach zamglonych przez kataraktę zatańczyły iskierki humoru. - Ale powiedz mi, dlaczego miałbym ci ułatwiać zrozumienie?
- Nie wiem. - Wiatr szalał po pokoju. “Ale widzę, że nie ułatwisz mi zrozumienia niczego, co powiesz”. Chciała powie­dzieć: “Czy wybrałeś mnie na Następczynię?” Ale w ostatniej chwili stchórzyła. Zapytała: - Dywinarcho, kiedy posłałeś po Godę, sześć miesięcy temu... co jej powiedziałeś?
- Graliśmy w szachy. Moją chusteczkę, śmiertelna! Znalazła kawałek materiału sztywny od krwi i wepchnęła mu w garść. Zakaszlał w nią, unosząc się z poduszki tylko po to, aby zaraz na nią opaść. Kora skrzywiła się. Miała wrażenie, że w głębi jego płuc metal drapał o metal.
- Jesteś... inteligentnym... człowiekiem - rzekł, kiedy wreszcie przestał kaszleć. - Wiele przepowiedni wymienia two­je imię. Przysuń się... nie, obejmij mnie. Nie wzbudzam w tobie obrzydzenia, co?
Położyła się obok. Jego skóra była jak zimna gąbka i zdradzała postępy choroby.
- Nie. - A potem użyła sekretnej broni, którą kiedyś wrę­czył jej Miło: - Złota Antylopo.
- Auć! - zatrząsł się. - Od ponad stulecia nikt mnie tak nie nazywał!
- Przepraszam - spojrzała na morze. - Złota Antylopo.
Przez chwilę był cicho, ponieważ walczył o każdy oddech z flegmą i słabością. Wiatr rozwiewał zapach krwi, którą od czasu do czasu wykasływał.
- Nie byłem Złotą Antylopą od czasów młodości, w Niebio­sach Anemonowych Kanałów. - Mówił w auchraug. Nie zauważył zmiany. Ramiona Kory zadrżały. - Nazwałabyś je wio­ską. W zakolach Chromu głęboko w Kithrilindu. Byłem tam wtedy Antylopą, mainraui, dla pierwszego człowieka, jakiego spotkałem, młodzieńca zwącego się Zeniph, byłem Złotem.
Nie będę cię zanudzał historią, jak się zaprzyjaźniliśmy i jak mnie ukarano, skazując na dożycie mych dni tutaj, w Mieście Delta. Serbalim uznali, że może, gdy stanę się Dywinarchą, będę mógł naprawić wyrządzone szkody. Mylili się.
Kora nic nie mówiła. Wiatr był prawie ciepły. Może się do niego przyzwyczaiła? Przesunęła ramię i skuliła się jak dziecko u boku Złotej Antylopy. Zrzuciła buty i wsunęła się pod ciężki brokat.
- Opowiedz mi bajkę, Dywinarcho. - Obróciła się na ple­cy. - Opowiedz mi o swojej młodości. Nie o Antyproroku, o wszystkim, tylko nie o nim. Jak ty i inne Znajdy bawiliście się, zanim on wkroczył w wasze życie.
- Byliśmy głupi.
- Wszystkie dzieci są głupie.
- I dlatego beztroskie. - Dywinarcha zakasłał. A potem, powoli, zaczął opowiadać o życiu w Niebiosach Anemonowych Kanałów. - To był czas, kiedy wszyscy żyli chwilą, podziwiali swe piękno, jednocześnie czcząc życie i śmiejąc się z niego.
Kora zmuszona była przerwać:
- Bycie twórcą to zachwyt nad czyimś końcem. Myślę, że my, ludzie, nigdy nie byliśmy tak niewinni jak wy.
- O, nie. Nigdy. Widzisz, wy zawsze mieliście dzieci. Bez takiej odpowiedzialności możesz się poświęcić głupiemu egotyzmowi i czystej zabawie. Kiedy byłem młody, Niebiosa wciąż zasługiwały na swą nazwę...

Tematy