Okręt nasz miał około czterechset ton pojemności, obity był miedzią i zbudowany w Bombaju
z malabarskiej tekhy. Wiózł ładunek wełny, bawełny i oliwy indyjskiej. Mieliśmy też na pokła-
dzie powrozy z włókien kokosowych, cukier palmowy, zapasy topionego masła, orzechy koko-
sowe i kilka skrzyń makowca. Obładowano go nieodpowiednio, toteż chylił się hurtem ku wo-
dzie.
Podaliśmy żagle prądowi wiatru i przez dni kilka trzymaliśmy się wzdłuż wschodniego brzegu
Jawy. Żaden przypadek nie przerwał monotonii naszej podróży prócz chyba kilku drobnych,
spotkanych po drodze odnóg Archipelagu, do którego granic okręt nasz dotarł.
Pewnego wieczoru, wsparty na parapecie strażnicy, postrzegłem na północozachodzie wielce
osobliwy, samotny obłok. Zwracał na się uwagę zarówno barwą, jak i tą okolicznością, że był
pierwszym obłokiem, któryśmy postrzegli od czasu naszego odjazdu z Batawii. Badałem go
uważnie aż do zachodu sÅ‚oÅ„ca. W tym okresie – rozsnuÅ‚ siÄ™ nagle od wschodu do zachodu, obsa-
czając widnokrąg szczelnym pasmem tumanów i przybierając kształt długiego pasma o nisko
zwisających pobrzeżach. Wkrótce potem uwagę moją przykuł brunatnopurpurowy brzask księży-
ca i szczególny wygląd morza. To ostatnie podlegało szybkiej zmianie i woda zdawała się bar-
dziej niż zazwyczaj przejrzyścieć.
Mogłem wyraźnie oglądać dno, chociaż zarzucony przeze mnie zgłębnik wskazał, iż znajdu-
jemy się na wysokości piętnastu sążni. Powietrze zaprawiło się nieznośnym upałem i przepełniło
się spiralnie rozedrganymi podmuchami żaru na wzór tych, które unoszą się ponad rozpalonym
50
do czerwoności żelazem. Z nadejściem nocy wszelki powiew ustał i ogarnęła nas cisza tak całko-
wita, że niedostępna zrozumieniu. Płomień świecy jarzył się na przedzie bez pochwytnego dla
oka ruchu, a dÅ‚ugi wÅ‚os – wÅ‚os ujÄ™ty wskazujÄ…cym i dużym palcem, padaÅ‚ poziomo bez najmniej-
szego drgnienia.
Wszakże, ponieważ kapitan twierdził, iż nie widzi żadnych oznak niebezpieczeństwa i ponie-
waż zboczyliśmy z drogi do lądu w kierunku poprzecznym, tedy rozkazał zwinąć żagle i zarzucić
kotwicę. Nikogo ze straży okrętowej nie postawiono na czatach, i załoga, złożona przeważnie z
Malajczyków, bez troski pokładła się na pomoście. Zszedłem do kajuty nie bez wyraźnego prze-
czucia jakiejÅ› klÄ™ski. I rzeczywiÅ›cie – wszystkie te znamiona budziÅ‚y we mnie obawy – samumu.
Zwierzyłem się z mych obaw kapitanowi, lecz nie zwrócił uwagi na moje słowa i odszedł, nie
racząc odpowiedzieć. Wszakże niepokój zakłócał mi sen i około północy wyszedłem na pokład.
Gdym postawił stopę na ostatnim szczeblu przesłoniętej brezentem drabiny, przeraził mię głu-
chy zgiełk, podobny do tego, który wytwarza bystry obrót koła młyńskiego, i zanim zdołałem
zbadać przyczynÄ™, uczuÅ‚em, że okrÄ™t dygoce od – wewnÄ…trz. W tej samej niemal chwili nawaÅ‚a
morska odrzuciła nas na bok i, rwąc ponad nami, wymiotła wszystek pokład od końca do końca.
Zapalczywy rzut wichru w sporej części przyczynił się do ocalenia okrętu. Chociaż całkowicie
pogrążony w wodzie, tak że masztami dosięgał jej powierzchni, w chwilę potem podniósł się po-
woli i, przez mgnień kilka kołysząc się pod potężną przemocą burzy, utwierdził się ostatecznie w
swych posadach. Nie mogę wytłumaczyć, jakim cudem uszedłem śmierci? Ogłuszony pociskiem
wody, znalazłem się po odzyskaniu przytomności pomiędzy tramem a sterem. Z wielkim trudem
powstałem na nogi i, obłędnie poglądając wokół, pomyślałem z przerażeniem, żeśmy wpadli na
rafy – tak dalece bowiem, ponad wszelkÄ… wyobraźniÄ™, byÅ‚ peÅ‚en grozy wir tego olbrzymiego i
spienionego morza, w którym zaprzepaściliśmy się zgoła. Po kilku chwilach doleciał mię głos
starego Szweda, który wsiadł na nasz okręt w chwili, gdyśmy opuszczali przystań. Jąłem go na-
woÅ‚ywać z caÅ‚ej mocy, aż chwiejnym krokiem przywlókÅ‚ siÄ™ do mnie – na tyÅ‚ okrÄ™tu. Zrozumieli-
śmy wkrótce, że jesteśmy jedynymi świadkami klęski. Woda, prócz nas, zmiotła z pokładu do
morza wszystko, cokolwiek się na nim znajdowało. Kapitan i marynarze zginęli w czasie snu,
ponieważ morze zatopiło kajuty. Pozbawieni pomocy, nie mogliśmy zbyt wielkiej pokładać na-
dziei w naszych ku ocaleniu okrętu wysiłkach, i zabiegi nasze paraliżowało poczucie tej pewno-
ści, że lada chwila utoniemy. Lina nasza pękła, jak szpagat, pod pierwszym naciskiem huraganu,
w przeciwnym razie morze pochłonęłoby nas natychmiast.
Mknęliśmy przodem fal z przeraźliwą szybkością i woda przysparzała nam szczerb widocz-
nych. Tylny kościec okrętu był do cna nadwerężony i pod każdym niemal względem doznaliśmy
szkód krwawych, lecz ku wielkiej radości stwierdziliśmy, iż pompy nie były zatkane mułem i że
nasz ładunek nie poniósł strat zbyt wielkich. Najsroższa wściekłość burzy minęła i mogliśmy już
nie obawiać się przemocy wichrów, lecz z przerażeniem myśleliśmy o chwili, gdy wicher zgoła
ustanie, w tym przeświadczeniu, iż po doznanych szkodach nie zdołamy oprzeć się straszliwym
rozchwiejom wodnym, które po burzy nastąpią. Wszakże chwila, gdy obawy nasze miały się
sprawdzić, była, zda się, niezbyt bliska. Przez pięć nocy i pięć dni całkowitych, w których czasie
żywiliśmy się kilkoma kawałkami cukru palmowego, z wielkim wysiłkiem dobywanego z przed-
niej na pokładzie powały, okręt nasz mknął z nieobliczalną szybkością pod naporami wichru,
które szybko następowały po sobie, a które, nie dorównywając pierwotnym szałom samumu, były
wszakże straszliwsze, niż wszelka dotychczas zaznana przeze mnie burza.
Przez pierwsze cztery dni droga nasza, pomijając bardzo nieznaczne odskoki, zdążała na połu-
dnio-wschód z uchyleniem ku południu, i w ten sposób dotarliśmy do brzegów Nowej Holandii.
Piątego dnia chłód wzmógł się do najwyższego stopnia, chociaż wiatr odwrócił się nagle ku