Karol, który lubił wszystko imieniem znaczyć, nazwał ją sobie „Kochalką”.
Raz, jak zaczął mówić o jej doskonałościach, o jej piosence dla ucha najmilszej, to aż się ktoś
z mniej go znających zapytał: Czy daleko stąd mieszka ta młoda osoba? Młodą osobę Karol
przedstawił z największą powagą, ku największemu zdziwieniu pytającego.
- No, chłopcze - zawołał wtedy - czy chcesz się przejechać ze mną? - Ja na odpowiedź wy-
ciągnąłem ręce do góry, żeby co prędzej siodła się uchwycić, ale bez strzemienia trudno mi
było nań wskoczyć. Brat się uśmiechnął widząc moje usiłowania i gwizdnął właściwym sobie
sposobem. Na gwizdnięcie Zitta przyklękła, cienką swoją żylastą szyjkę tak wyciągnęła ku
mnie, że ją mogłem rękami objąć, a gdy objąłem, gdy się na grzbiet jej przerzuciłem, Zitta
zerwała się równymi nogami i tylko jakby na umocnienie mnie siedzącego, karkiem silnie
wstrząsnęła.
- Obwińże go dobrze burką, żeby nie zmarzł! - odezwała się przez okno patrząca matka.
- Obwinę, obwinę, bądźcie spokojni - odkrzyknął Karol i wziął mię przed siebie, do piersi
jedną ręką przycisnął, a drugą lekko uzdeczki potrząsnął. Na ten znak Zitta sunęła, sunął
Moloch i w kilka minut już dom i wioskę straciliśmy z oczu.
Dzień był prześliczny, mroźny wprawdzie, że aż śnieg skrzypiał, ale taki jasny, taki ubry-
lantowany słońcem, że aż w oczy ćmiło. Pędziliśmy z bratem - pędzili, aż na koniec i w bór
się wjechało; ja się nie mogłem nacieszyć iskierkom różnolśniącym po drzew gałęziach, po
drodze naszej rozsianym, i tej czarnej Zitcie, i temu czarnemu Molochowi wśród owej dokoła
rażącej białości. Nagle Zitta strzygnęła uszami - Moloch stanął i sierść najeżył. Bratu rozdęły
się nozdrza, cmoknął ustami, jakby chciał powietrze ucałować i konia zatrzymał.
- A to co będzie, Karolku? - spytałem.
- Cicho, cicho, to wilk.
O wilkach słyszałem tylko z powiastek Teresi; powiastki były okropne, lecz i moja cieka-
wość wielka. Brat się przechylił, popatrzył mi w oczy i tę rękę, którą mię obejmował, bardziej
na lewy bok przesunął. Spojrzeniu jego dość spokojnym odpowiedziałem spojrzeniem, jednak
ręczyć nie śmiem, czy pod ręką brata coś tam w piersiach moich silniej nie zastukało.
- Dobrze, dobrze! Wcale nieźle - poszepnął Karol sam do siebie, a potem głośniej dodał:
- Zabijemy wilka, Beniaminku!
- Jak to, czy i ja go zabiję?
- I ty, chłopcze, tylko uważaj, baczność! przytul się do mnie plecami, tak, dobrze, teraz -
wziął fuzję, wymierzył - teraz daj tu obie ręce, trzymaj, gdzie ja trzymam - i ułożył mi palce
23
na kurku i na moich dopiero swój własny położył. W czasie tych przygotowań mały punkcik
na drodze z dala czerniący, przybliżył się wolno, poważnie jak monarcha w granicach pań-
stwa swojego; - było to ogromne wilczysko. Moloch warknął, Zitta parsknęła, Karol zawołał
„psyt” i znów wszystko ucichło, a wilk szedł naprzód nieustraszony, zuchwały. Ten wilk,
dowiedzieliśmy się później, był sławny w okolicy. Dopiero na kilkanaście kroków od nas dał
ogromnego susa. Moloch także nie mógł wytrzymać - rzucił się naprzód, ale Karol głośno
zawołał znowu - leżeć! - i Moloch przyległ, skowycząc wściekle i tarzając się po śniegu jakby
z rozpaczy upokorzenia. Wilk stanął - w tej chwili brat mi palec nacisnął - strzał wypadł i
śnieg się zarumienił czerwoną farbą. Ale prędzej, niż to wszystko mogliśmy spojrzeniem ob-
jąć, zwierz skaleczony rzucił się prosto do piersi Zitty - klacz przeraźliwie zarżała i tak gwał-
townie cisnęła na bok, że ja, który się ani siodła, ani brata nie trzymałem w tej chwili, spa-
dłem jak kulka na ziemię. Kiedym się zerwał równymi nogami, pamiętam w najdrobniejszych
szczegółach obraz, który mi się przedstawił. Takich obrazów mam kilka w mej duszy - mimo
wiedzy prawie odbiły się na niej tak dokładnie, tak silnie, że czasem aż się sam wydziwić nie
mogę, skąd mi do pamięci wracają wycieniowane zupełnie jak obecność. - Z tego obrazu, na
przykład, widzę doskonale nie tylko mego brata, co z siodła zeskoczył, przede mną stanął i
obie ręce rozgarnął, by mię własnymi piersiami lepiej od wszelkiego niebezpieczeństwa za-
słonić, nie tylko Zittę, która się wspięła pod przemożnymi łapami wilka, co choć targany
przez Molocha, jej napierśnika trzymał się jeszcze, nie tylko Molocha, co w kudły przeciwni-
ka łeb zanurzył, w rozszarpane mięso tak pysk utopił, że mu go nawet już widać nie było, nie
tylko wilka owego, jak na tylnych łapach wzniesiony odwrócił się do nieprzyjaciela gwałtow-
nym karku przegięciem, ale widzę krwawo-migotliwe jego spojrzenie, buro-żółty połysk sier-
ści, widzę wszystkie zęby w rozwartej paszczęce i mógłbym je anatomowi wyrysować bez
uchybienia żadnego.
Karol po tej pierwszej chwili niespokojności usunął się z przede mnie, wziął fuzję i z naj-
zimniejszą krwią do rąk mi ją podał znowu - jednym rzutem oka wymierzył, za palec mój
pociągnął i wilczysko ani zipnęło już nawet. Brat prosto poszedł do Zitty, piersi jej trochę
okaleczone chustką przyłożył, rzemieniem tręzli obwiązał, Molocha pogłaskał, za uszy wy-
targał, w łeb szeroki pocałował, potem skoczył lekko na siodło i znów gwizdnął, żeby Zitta
przede mną uklękła. Przez całą drogę rozmawialiśmy, jakie to śliczne z tego wilka będzie
futro pod nogi dla matki, rozmawialiśmy o wielu innych rzeczach - tylko jeden wyraz żadne-
mu z nas do ust się nie przyplątał - wyraz „bojaźń”. Karol nie wspomniał go i w zapytaniu
nawet;
dał mi uczuć szczęście pierwszego zwycięstwa jako najnaturalniejszą własność, jako przy-