Każdy jest innym i nikt sobą samym.


Paplać byle co dla podtrzymania rozmowy, pani de Renal wspomniała, że mąż przybył z Verrieres,
ponieważ zamówił u jednego z dzierżawców kukurydzaną słomę (w tych stronach używa się
kukurydzanej słomy do wypychania sienników).
- Mąż nie wróci - dodała - zajęty jest z ogrodnikiem i służącym zmienianiem słomy w siennikach w
całym domu. Rano załatwili się z pierwszym piętrem, teraz poszli na drugie. Julian zbladł, spojrzał
znacząco na panią de Renal i przyśpieszając kroku odciągnął ją na stronę. Pani Derville puściła ich przodem.
- Ratuj mnie, pani! - wykrzyknął. - Pani jedna to może. Wie pani, że lokaj nienawidzi mnie śmiertelnie.
Muszę się przyznać: w sienniku w moim łóżku schowany jest portret. Na te słowa pobladła z kolei pani de Renal.
- Pani jedna może w tej chwili wejść do mego pokoju; niech pani sięgnie tak, aby nikt nie widział, do siennika w rogu blisko okna, znajdzie tam pani czarne puzderko.
- W nim portret... - rzekła pani de Renal, ledwie mogąc utrzymać się na nogach. Julian spostrzegł jej wzruszenie i skorzystał z niego w lot.
- Mam panią prosić o drugą łaskę: błagam, aby pani nie oglądała portretu, to moja tajemnica.
- Tajemnica! - powtórzyła pani de Renal gasnącym głosem.
Ale mimo iż wzrosła między ludźmi dumnymi z majątku i wrażliwymi jedynie na pieniądz, dusza jej
wyszlachetniała już przez miłość. Okrutnie zraniona, pani de Renal zdobyła się wszelako na akcent
szczerego poświęcenia, zadając Julianowi parę niezbędnych pytań.
- Zatem - rzekła odchodząc - okrągłe pudełko z czarnego kartonu?
- Tak, pani - odrzekł Julian z owym twardym wejrzeniem, jaki przybierają mężczyźni w chwilach
niebezpieczeństwa.
Weszła na drugie piętro, blada, jak gdyby szła na śmierć. Na domiar nieszczęścia czuła, iż bliska jest omdlenia, ale chęć ratowania Juliana dodała jej siły.
- Muszę mieć to pudełko - rzekła przyśpieszając kroku.
Usłyszała, jak mąż mówił coś do służącego - byli w pokoju Juliana; szczęściem przeszli do pokoju dzieci. Podniosła materac i zanurzyła rękę w sienniku tak gwałtownie, że sobie podrapała palce. Ale mimo że bardzo wrażliwa na ból, nie czuła zgoła nic, gdyż w tej chwili zmacała pudełko. Chwyciła je i wyszła.
Ledwie znalazła się poza niebezpieczeństwem, zrobiło się jej słabo. Julian zakochany! To portret
kobiety, którą kocha!
Osunąwszy się na krzesło w przedpokoju, pani de Renal przechodziła wszystkie męki zazdrości. Znowu
naiwność przyszła jej z pomocą: zdumienie paraliżowało ból. Julian wszedł, chwycił pudełko nie
dziękując, bez słowa; pobiegł do swego pokoju, rozniecił ogień i spalił je w jednej chwili. Był blady, bez tchu; przesadzał rozmiar minionego niebezpieczeństwa.
- Portret Napoleona - mówił potrząsając głową - u człowieka, który popisuje się taką nienawiścią do u z u r p a t o r a ! Gdyby go dostał w ręce pan de Renal, taki klerykał i taki wściekły na mnie! W dodatku z odwrotnej strony kilka wierszy kreślonych moją ręką, nie zostawiających żadnej wątpliwości co do
bezmiaru mego uwielbienia! I każdy z tych wybuchów miłości nosi datę! Ostatni z przedwczoraj.
Cała moja reputacja obalona, obrócona wniwecz w jednej chwili! - powtarzał Julian patrząc na płonące pudełko. - A moja reputacja to cale moje mienie, żyję tylko nią... a i to jeszcze co za życie, wielki Boże!
W godzinę później znużenie i litość dla samego siebie nastroiły go tkliwie. Spotkał panią de Renal, ujął
jej rękę i ucałował szczerzej niż kiedykolwiek. Zarumieniła się ze szczęścia i prawie w tej samej chwili odepchnęła Juliana w paroksyzmie gniewu i zazdrości. Duma Juliana, tak świeżo zraniona, sprawiła, że postąpił jak głupiec. Widział w pani de Renal jedynie bogaczkę; puścił jej rękę ze wzgardą i oddalił się.
Zadumany, przechadzał się po ogrodzie; niebawem gorzki uśmiech wykwitł na jego wargach.
- Przechadzam się tutaj spokojnie, jak człowiek rozrządzający swoim czasem! Nie zajmuję się dziećmi!
Narażam się na słuszne zniewagi pana de Renal.
Poszedł do chłopców. Pieszczoty najmłodszego, którego bardzo lubił, ukoiły nieco piekący ból.
- Ten nie pogardza mną jeszcze - myślał Julian. Ale niebawem zaczął sobie wyrzucać to roztkliwienie, nowy objaw słabości. - Te dzieci pieszczą mnie tak, jakby pieściły młodego psa, którego mają od
wczoraj.
X. WIELKIE SERCE I MAŁA DOLA
But passion most dissembles, yet betrays,
Even by its darkness; as the blackest sky
Foretells the heaviest tempest.
Don Juan, I, 75
Pan de Renal obszedłszy wszystkie pokoje wrócił do sypialni dzieci ze służbą, która odnosiła sienniki.
Widok jego był dla Juliana kroplą wody, która przelała naczynie. Ponury, bledszy niż zwyczajnie, rzucił
się ku niemu. Pan de Renal zatrzymał się, spojrzał na służących.
- Panie - rzekł Julian - czy pan przypuszcza, że z każdym nauczycielem dzieci zrobiłyby takie postępy?
A jeżeli nie - ciągnął nie pozwalając panu de Renal dojść do słowa - jak pan śmie wyrzucać mi, że je zaniedbuję?
Pan de Renal, ochłonąwszy z przestrachu, wywnioskował z dziwnego tonu młodego korepetytora, że ma
w kieszeni korzystniejszą propozycję i że go opuści. Gniew Juliana wzrastał, w miarę jak mówił.
- Dam sobie radę bez pana - dodał.
- Doprawdy bardzo mi przykro, że pan się tak przejmuje - odparł pan de Renal zająkując się nieco.
(Służący słali łóżko tuż koło nich.)
- To mi nie wystarcza, proszę pana - ciągnął Julian niemal bezprzytomny - proszę sobie przypomnieć,
w jaki ohydny sposób odzywał się pan do mnie, i to wobec kobiet! Pan de Renal rozumiał aż nadto dobrze, czego żąda Julian, i ciężka walka toczyła się w jego duszy. Przypadkowo Julian, w istocie
oszalały z gniewu, wykrzyknął:
- Wiem, dokąd się udać, skoro opuszczę pański dom.

Tematy