- Tak zwane nagłe przypadki równie dobrze mogą poczekać, aż skończysz przyjmować chorych umówionych na dany dzień. Wybór należy do ciebie, ale cokolwiek postanowisz, nie wolno ci odsyłać ich do izby przyjęć.
- Po cóż więc w ogóle ona istnieje?
- Proszę nie być przemądrzały, doktorze Wilson - odparł Kelley. - Dobrze wiesz, po co jest izba przyjęć. Kieruje się tam ludzi, których życie jest zagrożone. A właśnie, przypomniała mi się jeszcze jedna sprawa: proszę nie proponować pacjentom, by wzywali ambulans. CMV nie będzie płacić za przyjazd karetki, jeśli nie będzie to uzasadnione, a takie wypadki zdarzają się tylko wtedy, jeśli zagrożone jest ludzkie życie.
- Niektórzy pacjenci mieszkają sami - zaoponował David. - Jeśli zachorują...
- Proszę nie czynić naszej rozmowy jeszcze trudniejszą - przerwał mu Kelley. - CMV nie jest przedsiębiorstwem taksówkowym. Coś ci wytłumaczę: musisz poważnie podnieść swoją wydajność, rzadziej wydawać skierowania na badania laboratoryjne, a także drastycznie ograniczyć albo - jeszcze lepiej - zaprzestać w ogóle kierowania pacjentów na badania do specjalistów poza CMV. Nie wolno ci także wysyłać ich do izby przyjęć. I to wszystko. Proste, prawda?
Powłócząc nogami, David opuścił gabinet Kelleya. Był oszołomiony. Nigdy nie uważał się za kogoś, kto bez potrzeby szafuje skierowaniami na badania lub na konsultacje do specjalistów. Czuł się dumny z tego, że zawsze robił dla pacjenta wszystko, co było możliwe. Cała tyrada Kelleya wydała mu się, mówiąc delikatnie, niesprawiedliwa.
Wchodząc do siebie, zauważył, jak Kevin znika właśnie w pokoju badań z jednym ze swoich pacjentów. Przypomniały mu się wcześniejsze ostrzeżenia okulisty dotyczące Kelleya. Yansen miał całkowitą rację: system finansowania szpitali był demoralizujący. Wilsona martwiło również to, że Charles ani razu nie wspomniał o efektach prowadzonego przezeń leczenia; nie padło ani jedno słowo na temat tego, czy pacjenci są zadowoleni z jego usług.
- Lepiej się pośpiesz - powiedziała Susan, zobaczywszy go. - Jesteś już mocno spóźniony.
Koło południa Angela opuściła laboratorium i poszła zajrzeć do Nikki. Ku jej zadowoleniu dziewczynka czuła się bardzo dobrze. Na duchu podniósł Angelę również fakt, że córka nie dostała gorączki, a ilość śluzu w płucach znacznie się obniżyła dzięki długiemu pobytowi w jej pokoju terapeuty oddechowego. Angela raz jeszcze osłuchała płuca dziecka - szmery wydawały się znacznie cichsze i słabsze niż rano.
- Kiedy będę mogła wrócić do domu? - spytała Nikki.
- Dopiero co tu przyjechałaś - odrzekła Angela, żartobliwie mierzwiąc jej włosy. - Jeśli jednak będziesz zdrowiała równie szybko jak dotąd, jestem pewna, że doktor Pilsner nie będzie cię chciał tu trzymać zbyt długo.
Po powrocie do laboratorium Angela wstąpiła do sekcji mikrobiologicznej, by zerknąć na wymaz z gardła córki i upewnić się, że zrobiono posiew. Przy chorobie Nikki ważne było, by w jej układzie oddechowym nie pojawiły się pewne szczepy bakterii. Zapewniono ją, że wszystkie badania zostaną wykonane, wobec czego wróciła do swego gabinetu, włożyła biały fartuch i przygotowała się do odczytania serii próbek hematologicznych. Już miała zabrać się do pracy, kiedy zauważyła, że drzwi łączące jej pokój z gabinetem Wadleya są otwarte na oścież.
Podeszła do nich i zajrzała przez próg. Wadley siedział przy wyposażonym w podwójny okular, przeznaczonym do nauki mikroskopie. Zobaczywszy ją, skinął ręką, by podeszła bliżej.
- Jest tu coś, co chciałbym ci pokazać - powiedział. Angela posłusznie usiadła obok przełożonego. Ich kolana niemal zetknęły się pod stołem. Popatrzyła na leżącą na szkiełku próbkę i natychmiast rozpoznała, że jest to wycinek pobrany z płuc.
- To wyjątkowo trudny przypadek - powiedział Wadley. - Pacjent ma tylko dwadzieścia dwa lata. Musimy postawić diagnozę i nie wolno nam się przy tym pomylić. Bierz się zatem do roboty. - Chcąc podkreślić te słowa, sięgnął ręką pod stół i poklepał Angelę tuż nad kolanem. - I nie wyciągaj zbyt pochopnych wniosków - dodał. - Przyjrzyj się dokładnie wszystkim kanalikom.