- Doskonale - odrzek³ uszczêœliwiony... 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.

- Tylko wyœlij wiadomoœæ, abyœmy mogli zgotowaæ w³aœciwe powitanie. - St³umi³a ziewniêcie, lecz zd¹¿y³ je zauwa¿yæ. - Jesteœ zmêczona - powiedzia³, podnosz¹c siê z zydla. - Pozwolê ci z³apaæ trochê snu.
- Chcia³abym przyj¹æ ciê uprzejmiej, ale jestem zbyt wyczerpana - przyzna³a, kiedy odchyla³ zas³onê namiotu. - I... dziêkujê za wszystko.
- Proszê uprzejmie, kapitanie - rzek³, zawahawszy siê jeszcze na moment.
Wci¹¿ wygl¹da³o na to, ¿e coœ j¹ drêczy³o. Nie s¹dzi³, aby to by³o zwi¹zane z minion¹ bitw¹.
- Kero - powiedzia³, stoj¹c w otwartym wejœciu do namiotu - Ja...ja nie wiem, jak delikatnie zapytaæ, a wiêc spytam wprost. Czy dzieje siê z tob¹ coœ z³ego? Czy mogê w czymœ pomóc? Czy to sprawa osobista?
Przez chwilê patrzy³a na niego œciemnia³ymi nagle oczami, jakby pragnê³a coœ powiedzieæ. Lecz nagle grupka jej ¿o³nierzy przesz³a obok namiotu, rozmawiaj¹c nieco zbyt podniesionymi g³osami, jak ludzie, którzy wypili dostatecznie du¿o, aby wierzyæ, ¿e s¹ ca³kowicie trzeŸwi. Podskoczy³a i odezwa³a siê z fa³szyw¹ weso³oœci¹.
- Uleczy mnie kilka dni wypoczynku i kilka nocy zdrowego snu - powiedzia³a i machnê³a rêk¹ na po¿egnanie. - Dziêkujê za troskê. Chcia³abym, aby wszystkich moich pracodawców tak bardzo obchodzi³o moje dobro.
Wzruszy³ ramionami, uœmiechn¹³ siê i puœci³ klapê namiotu. Dosiad³ konia, którego wci¹¿ trzyma³ na uwiêzi cierpliwy wartownik, i skierowa³ pysk rumaka w stronê w³asnego obozu.
"To zabawne. Ró¿nimy siê w tylu drobiazgach, w których zwykle siê zgadzaliœmy. Ale o rzeczach istotnych, co do których nie zgadzaliœmy siê poprzednio, teraz myœlimy dok³adnie tak samo: odpowiedzialnoœæ, troska o ludzi, staranie, aby byli przyzwoicie traktowani, wiernoœæ osobistemu kodeksowi honoru. To zdumiewaj¹ce. Bardziej jesteœmy do siebie podobni ni¿ kiedykolwiek. I podejrzewam, ¿e domyœli³a siê tego, nim stopnia³a jedna marka na œwiecy od chwili naszego spotkania".
W obozie Piorunów Nieba zapanowa³ spokój. S³ysza³ ³agodne œpiewy przy jednym z ognisk i pomruk rozmowy gdzieœ niedaleko, lecz nic nie przypomina³o gwa³townego œwiêtowania, które wci¹¿ odbywa³o siê przed nim.
"Ona naprawdê zmieni³a siê pod wieloma wzglêdami. Zdaje siê, ¿e jej zupe³na samotnoœæ czyni j¹ pogodn¹, spokojn¹, nawet szczêœliw¹. Nawet jeœli wymaga od siebie zbyt wiele, próbuj¹c byæ wszystkim i wszêdzie naraz. A ja wci¹¿ czujê, ¿e gdzieœ jest ktoœ, kto mo¿e byæ moim uzupe³nieniem, partnerk¹. I tego w³aœnie pragnê. Nie chcê wielkiej damy, nie chcê nikogo na pokaz. Chcê kobiety, która by³aby dla mnie oparciem, kiedy bêdê potrzebowa³ oparcia, która walczy³aby u mojego boku, która mog³aby przytrzeæ mi nosa, kiedy tego by mi by³o trzeba i która chcia³aby, abym by³ dla niej tym samym: prawdziwym partnerem".
Salutuj¹c wartownikowi stoj¹cemu u wejœcia na teren jego w³asnego obozu, pozwoli³, aby jego wierzchowiec k³usowa³ zgodnie z w³asn¹ zachciank¹. "Jednak¿e nie mam pojêcia, gdzie na tej ziemi kogoœ takiego znajdê. Tutaj by³by potrzebny cud..." Raptem rozweseli³ siê. "Ale wiem przynajmniej jedno. Kimkolwiek ona jest, jeœli ktoœ taki istnieje, to Kero ni¹ nie jest!"
S³oneczne œwiat³o, tak okrutnie pra¿¹ce na polu bitwy, teraz zalewa³o Bolthaven jak z³ocisty balsam. Kero stanê³a w otwartym oknie swojej kancelarii i uœmiechnê³a siê. Piêæ lat temu, kiedy to rozkaza³a wybudowaæ now¹ wartowniê na baraku koszar, w³¹czy³a do planu kancelariê i pomieszczenia dla siebie. Stara kancelaria, z której korzysta³ Lerryn, mieœci³a siê w tym samym budynku co magazyn - niez³e to by³o miejsce, tyle ¿e trzeba by³o dotrzeæ tu równie¿ w zimowe poranki, kiedy nikt przy zdrowych zmys³ach nie wychodzi³ na zewn¹trz. Obecna kancelaria mia³a trzy podstawowe zalety: by³a wygodna, znajdowa³a siê niedaleko baraków, a z platformy roztacza³ siê piêkny widok. Ka¿dego dnia w czasie przyzwoitej pogody Kero otwiera³a okiennice wszystkich czterech okien na oœcie¿ i podziwia³a niczym nie zas³oniêt¹ panoramê jej niewielkiej dziedziny.
Za bram¹ wjazdow¹ miasteczko Bolthaven roz³o¿y³o siê w s³oñcu jak dorodny, rozleniwiony kocur, wyleguj¹cy siê na wierzcho³ku ukoronowanego fortec¹ p³askowy¿u. Powy¿ej miasta rozci¹ga³y siê na wschód pola uprawnej ziemi, przeplecione ogrodzonymi pastwiskami, zaœ akry ³¹k, naznaczone bia³ymi ³atami pas¹cych siê owiec, odchodzi³y na zachód. Tutaj, na po³udniowozachodniej granicy Rethwellanu, tak blisko Wzgórz Pelagiru, nie osiedla³ siê ¿aden rolnik, nie maj¹c w pobli¿u ochrony.
Samo miasteczko nie mia³o dziesiêciu lat, a ona nigdy nie przewidzia³a jego narodzin i rozwoju, powróciwszy na zimowe kwatery jako nowy kapitan Piorunów Nieba. Obok okupu jeszcze jedna rzecz przyczyni³a siê do ocalenia Piorunów Nieba w pierwszym roku jej dowództwa - krewni. I to nie jej brat, lecz kuzyni Shin'a'in, którzy w tajemniczy sposób us³yszeli o tym, ¿e jest w potrzebie. Na jesieni przywiedli poprzez Puszczê Pelagiru do zimowej kwatery stado koni na sprzeda¿, rozbili obóz u bram i oœwiadczyli, ¿e og³osili na œwiecie, i¿ to ona urz¹dza koñskie targi Shin'a'in, i ¿e - innymi s³owy - uczynili z niej swojego agenta.
Przygl¹dali siê z boku, pozwalaj¹c jej targowaæ siê za nich. Kiedy kurzawa opad³a i ostatni nabytek zosta³ odprowadzony, stwierdzi³a, i¿ posiada dostateczn¹ iloœæ monet, aby wystawiæ kompaniê w pe³nym rynsztunku i sile. Suma równa³a siê po³owie ró¿nicy miêdzy tym, co jej kuzyni otrzymaliby na ich zwyk³ym jarmarku w Kata'shin'a'in, a tym, co ona utargowa³a tak daleko na pó³nocy. Wtedy, jakby nie doœæ by³o tego, przywiedli konie, które przeznaczyli dla jej kompanii, wierzchowce na zmianê, na które jej ludzie nie mogliby sobie pozwoliæ.
W nastêpnym roku, kiedy zjawili siê ponownie, ma³a armia kupców zapocz¹tkowa³a osadê Bolthaven. W trzecim roku by³o to ju¿ prawdziwe miasteczko, gdzie rolnicy sprzedawali swoje produkty do warowni, pasterze dostarczali miêso i we³nê dla nowego zastêpu z gildii rzemios³. Teraz o koñskich targach w Bolthaven mówiono w ca³ym Rethwellanie; œci¹gali tu nie tylko handlarze koñmi i nie tylko jej kuzyni.