Laura podniosła głowę i wtedy go ujrzała.
- Matthew? Nie powinieneś jeszcze wstawać.
- Nic mi nie jest. - Trochę przesadził. Był słaby jak
pisklak i bał się, że lada moment nogi odmówią mu
posłuszeństwa.
- Chodź, usiądziesz przy stole. - Zrobiła krok w jego
stronę, lecz nagle znieruchomiała, niepewna, czy podać mu
rękę. Gdy był ranny i krwawił, rozebranie go i opatrzenie
wydawało się najbardziej oczywistą rzeczą pod słońcem.
Teraz zaczęła mieć wątpliwości.
Był boso, nie miał koszuli. Zapomniała już, jak szerokie są
jego ramiona, jak płaski brzuch i wąskie biodra.
- Dziękuję. - Nawet jeśli zauważył jej wahanie, nie
zwrócił na to uwagi. Podszedł wolno do krzesła i osunął się na
nie z ulgÄ…. - CoÅ› fantastycznie pachnie.
- Piekę szarlotkę na święta, to dobry prezent dla
znajomych pań z miasteczka.
- Święta. - Matt usiłował sobie przypomnieć, kiedy po raz
ostatni świętował Boże Narodzenie. - Nie miałem pojęcia, że
to już koniec roku.
- Gwiazdka będzie za kilka dni - wyjaśniła z uśmiechem
Laura. - A ja mam mnóstwo ciast do upieczenia. Jeden z
moich uczniów przyniósł mi skrzynkę jabłek.
- Jeden z uczniów... Więc jednak zostałaś nauczycielką.
Skinęła głową, zadowolona, że pamiętał, o czym marzyła.
Postanowiła jednak rozmawiać o błahostkach, więc podniosła
pomarszczony owoc.
- Chcę je wszystkie wykorzystać, zanim całkiem
zmarnieją w spiżarni. Tata powtarzał, że kto nie marnuje, nie
musi prosić. - Spojrzała na ciasto stygnące przy oknie. - To
niezbyt wiele, ale tata mnie nauczył, że ważny jest sam fakt,
że się ofiarowuje, a nie to, jaki jest prezent. Mówił też, że
miłość nie jest nic warta, jeśli jej się nie okaże.
Matt odchrzÄ…knÄ…Å‚.
- Jak się miewa twój ojciec? Popatrzyła na niego
zdumiona.
- No tak, chyba masz prawo nie wiedzieć. Zmarł trzy lata
temu.
Odwróciła się do pieca, by nalać kawy do kubka.
- Trzy lata temu... - powtórzył i rozejrzał się po zadbanym
pokoju. - Kim jest ten szczęśliwiec, na którego się
zdecydowałaś?
- Mieszkam sama. - Postawiła przed nim kubek i odkroiła
kawałek jeszcze ciepłej szarlotki.
- Jak ci się udaje jednocześnie uczyć i prowadzić ranczo?
Zerknęła na niego z ukosa i uśmiechnęła się kącikami ust.
- Żyję według wskazówek taty. Każdego dnia pracuję od
świtu do nocy i w ten sposób ze wszystkim zdążam. -
Spojrzała na garnek bulgoczący na piecu.
- Ugotowałam zupę, naleję ci.
Matt z trudem powstrzymał śmiech. Czy Laura miała
pojęcie, jak bardzo przypomina ojca? Starszy pan był twardy
jak skała, nigdy nie zbaczał z obranego kursu. Na każdą
sytuację miał przygotowany cytat z Biblii.
- Mój ojciec nie dawał sobie rady, mimo że pomagali mu
czterej synowie - zauważył Matt.
- Mniejsza z tym. Widzę, że wciąż lubisz gotować.
- Tata zawsze mnie chwalił za dobre jedzenie. Po śmierci
mamy musiałam zająć jej miejsce.
Matt wskazał puste krzesło.
- Przyłączysz się do mnie?
Laura nalała sobie kawy i usiadła naprzeciwko Matta.
Zarumieniła się. Miał szczupłe, a zarazem muskularne ciało.
Nie przywykła do takich widoków przy stole. Postanowiła nie
odrywać oczu od kubka.
- Opowiedz mi o Bitter Creek. - Matt dostrzegł smugę
mąki na jej nosie i nagle zapragnął go pocałować. - Kto jest
teraz burmistrzem?
- Ned Harrison.
- Stary Ned. - Matt odchylił się i uśmiechnął.
- Wciąż prowadzi sklep?
Laura odwzajemniła uśmiech.
- Jak najbardziej - potwierdziła. - I nadał wykłóca się ze
starą panią Smithers o cenę każdego skrawka materiału i
szpulki nici.
- Tych dwoje będzie się sprzeczać do grobowej deski.
Czy stary Ned wciąż daje cukierki chłopcom, którzy zamiatają
mu sklep?
Uśmiechnęła się szerzej.
- Czy dlatego mu pomagałeś?
- A sądziłaś, że robię to z potrzeby serca?
- Wiedziałam, że stary Ned miał do ciebie słabość.
Matt zapatrzył się w przestrzeń.
- Traktował mnie uczciwie. Nigdy nie obarczał mnie winą
za grzechy wszystkich braci Bradenów, choć innym ludziom
często się to zdarzało. - Pospiesznie zmienił temat. - A co z
wielebnym Talbotem? Nadal jeździ co niedziela do wdowy
Conklin, by czytać z nią Biblię?
- A jakże - potwierdziła ze wzruszeniem Laura. - Chociaż
jest prawie ślepa, nadal gotuje dla niego kolację, a on głośno