W większości rodzin wolą zatrudnić do
opieki nad dziećmi młodą kobietę.
— Wiem. A Selden byłby zdruzgotany. — Keffria odchrząknęła. — No tak,
a co z Rache?
— To samo — odparła krótko matka.
— Jeśli nasze finanse są rzeczywiście tak bardzo nadwerężone — zaczęła
ostrożnie Keffria — może nie musiałybyśmy jej w ogóle płacić. . .
— Nie zgadzam się z tobą — ucięła Ronica.
Córka milczała przez chwilę, patrząc na nią.
Matka pierwsza odwróciła wzrok.
— Wybacz mi. Wiem, że ostatnio postępuję z wami wszystkimi zbyt ostro. —
Starała się mówić przyjaznym tonem. — Sądzę, że Rache musi otrzymywać za-
płatę. Wydaje mi się to ważne dla całej naszej rodziny. Nie chcę z tego powodu
narażać przyszłości Malty, ale płaca dla tej byłej niewolnicy jest w mojej opinii
znacznie ważniejsza niż nowe spódniczki i wstążki do włosów.
223
— Właściwie zgadzam się z tobą — stwierdziła cicho Keffria. — Po prostu chciałam przedyskutować tę kwestię. Chodzi mi o to, czy mimo wydatków. . .
będziemy mogły zapłacić Festrewom?
Matka skinęła głową.
— Mamy złoto, córko. Odłożyłam pełną kwotę, którą jesteśmy dłużne wraz
z tym dodatkowym procentem za zwłokę. Możemy zapłacić rodzinie znad Rze-
ki. Nie zostanie nam jednak na spłatę innych wierzycieli. A przyjdzie ich kilku
z żądaniem zapłaty.
— Co zrobimy? — spytała. Po chwili uściśliła: — Jak sądzisz, co powinnyśmy
zrobić?
Ronica głęboko odetchnęła.
— Proponuję poczekać. Zobaczymy, kto przyjdzie i jak bardzo będzie nale-
gał. Niedługo powinna przypłynąć „Vivacia”. Niektórzy może zechcą poczekać na
jej powrót, inni zapewne zażądają natychmiastowej spłaty. Wtedy trzeba będzie
sprzedać którąś z posiadłości.
— Uważasz to wszakże za ostateczność?
— Tak. — Matka mówiła stanowczym tonem. — Powozy, konie, nawet biżu-
teria przychodzą i odchodzą. Nie sądzę, żebyśmy za nimi tęskniły, gdy je sprze-
damy. Och, wiem, Malta się zdenerwuje, że nie będzie miała tej zimy nowych
ubrań. Rozgniewa się, ale chyba jakoś to przeżyje. Niech się uczy oszczędności,
taka umiejętność może jej się przydać w dorosłym życiu.
Keffria ugryzła się w język. Chciała jak najrzadziej mówić o córce. Od pew-
nego czasu ten temat był dla niej bardzo bolesny.
— A ziemie? — podsunęła matce. Tę dyskusję odbyły już przedtem i Keffria
nie wiedziała, dlaczego znowu podjęła ten temat.
— Gospodarstwa rolne to inna sprawa. Odkąd do Miasta Wolnego Handlu
przyjeżdża coraz więcej osób, rośnie cena najlepszych ziem. Jeśli teraz zdecydu-
jemy się na sprzedaż, najlepsze oferty otrzymamy od nowych przybyszy. Powsta-
je dylemat. Jeśli sprzedamy im posiadłości, narazimy się pozostałym Pierwszym
Kupcom i zwiększymy władzę obcych. Jednak najgorsza jest dla mnie myśl, że
nigdy nie zdołamy odzyskać raz sprzedanych terenów. Zawsze można sobie kupić
nowy powóz czy parę kolczyków, ale ilość gruntów wokół miasta jest ograniczo-
na. To, co oddamy, nigdy już do nas nie wróci.
— Chyba masz rację. A wierzysz, że zdołamy wytrzymać do powrotu „Viva-
cii”?
— Tak. Słyszałam, że mijała się z „Vestroyem” w Cieśninie Markhama. To
znaczy, że dotarła do Jamaillii zgodnie z rozkładem. O tej porze roku najbardziej
niebezpieczna jest podróż na południe. — Ronica mówiła to, o czym obie już wie-
działy, lecz rozmowa o szczegółach uspokajała je obie. Miały jakieś irracjonalne
przekonanie, że wystarczająco częste mówienie o swoich pragnieniach pomaga
w ich spełnieniu. — Jeśli Kyle zarobi na sprzedaży niewolników tak dużo, jak
224
obiecywał, po jego powrocie mielibyśmy dość pieniędzy, by spłacić naszych ak-tualnych wierzycieli. — Ronica mówiła o niewolnikach rozmyślnie obojętnym
tonem. Nadal nie pochwalała tego procederu, Keffria zresztą również nie. Czy
miały wszakże inne wyjście?
— Gdy Kyle ze sporym zyskiem sprzeda niewolników, będziemy miały pod
dostatkiem pieniędzy, ale starczy nam tylko na bieżące wydatki? — wyraziła wąt-
pliwość. — A co dalej? Matko, jak długo zdołamy spłacać nasze długi? Jeżeli
ceny za zboże spadną jeszcze bardziej, nasze zaległości wzrosną. Co wtedy?
— Nie będziemy wówczas osamotnione w naszych problemach — oświad-
czyła Ronica złowieszczym głosem.