Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Część działa na wiatr, a część jest zasilana energią wody z wielkich cystern. Widziałem nawet jeden warsztat, w którym podczas odpływu
korzysta się z wody z własnych zbiorników napełnianych w porze przypływu.
Ale faktycznie jest tam dość spokojnie — przyznał. — Sporo ludzi, wszystkie
warsztaty działają, ale. . . jest spokojnie. Myślę, że gospodarka miasta opierała się głównie na tym, że dostawali surowce, przerabiali je na towar, po czym go
sprzedawali. Ale teraz nie mają żadnych surowców, a do tego zniknęła prawie
połowa ich rynków zbytu.
170
— Czy możemy kupić statek i przepłynąć ocean? — spytał Pahner.
— Nie, sir — odparł natychmiast Pinopańczyk. — Możemy kupić statek, ja-
sne. Ale nie przepłyniemy oceanu taką balią.
— Jaką więc mamy alternatywę? — skrzywił się Pahner.
— Możemy kupić statek, rozebrać go i użyć drewna do budowy nowego —
powiedział Pinopańczyk. — Ale to potrwa przynajmniej dwa razy dłużej niż bu-
dowanie od zera, a w tym czasie skończą nam się uzupełnienia.
— Czy brakuje tylko masztów? — spytał Julian.
— Nie. Z masztami jest najgorzej, ale brakuje wszystkiego. Do zbudowania
statku trzeba mieć drewno sezonowane. Można użyć świeżego, ale ono długo nie
wytrzyma. A w mieście nie ma żadnego drewna.
— I nie będzie — powiedziała ponuro O’Casey. — To klasyczny problem
wszystkich potęg morskich używających statków o drewnianych kadłubach. Kie-
dy wyrąbią już całe drewno w okolicy, stają się zależne od dostaw zza morza.
A dostawcy, z którymi współdziałała Przystań K’Vaerna, właśnie zostali znisz-
czeni przez Bomanów.
— Tak jest — zgodził się Poertena. — Na jeden statek może znajdzie się
drewno, ale na więcej na pewno nie.
— Czy pluton zmieści się na jednym statku? — spytał Julian, krzywiąc się na
wspomnienie, że tylko tyle pozostało z jego kompanii Bravo.
— Tak — odparł Pinopańczyk, zezując na kapitana. — Ale to chyba nie
wszystko, co bierzemy?
— Kapitanie Pahner! — Roger spojrzał na oficera. — Czy powinienem
o czymś wiedzieć?
— Rozmawiałem z Rastarem — powiedział cicho kapitan. — Bomani nie tyl-
ko złupili Therdan i Sheffan. Zrównali je z ziemią, a ocalałe siły Związku nie są zainteresowane ich odbudowaniem. Poza tym oddział civan przywiązał się do nas
i do pana jako dowódcy. Co więcej, Bogess wspomniał, że część jego sił nie jest
zainteresowana powrotem do Diaspry. W przypadku niektórych to chęć poznawa-
nia świata, inni po prostu są wobec nas lojalni.
— A więc myśli pan, żeby zabrać ze sobą jazdę i Diaspran? — Książę zachi-
chotał. — Mardukańscy Sipąje Jej Cesarskiej Mości?
— Nie zapewnię panu bezpieczeństwa, mając tylko trzydziestu sześciu mari-
nes, Wasza Wysokość — powiedział kapitan, patrząc Rogerowi spokojnie w oczy.
— Z trudem mi się to udawało, kiedy miałem pełną kompanię. . . Ale nie mam
już kompanii. Jak powiedział plutonowy Julian, mam tylko pluton. To po prostu
za mało.
Książę poważnie kiwnął głową.
— Nie miałem zamiaru kpić z pana, sir. Ani z poniesionych przez pana strat.
Po prostu wyobraziłem sobie reakcję mojej matki.
171
— Rzeczywiście — powiedział Pahner i wybuchnął chrapliwym mardukań-
skim śmiechem. — Już widzę nasz powrót. Jej Wysokość będzie bardzo. . . uba-
wiona.
— Jej Wysokość — rzekła O’Casey — będzie bardzo. . . zdumiona, kiedy
przeczyta raporty. Nic nie może równać się z pańską historią, kapitanie. Zapewnił
pan sobie miejsce w wojskowych podręcznikach historii.
— Pod warunkiem, że dostarczą Jej Wysokości księcia — zauważył Pahner.
— Muszę najpierw przebyć ocean i zdobyć port z trzydziestoma sześcioma mari-