sprzęt elektroniczny, ale zawsze odmawiał... 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Między innymi dlatego ufali mu w To-hidzie.
Wydawał się naukowcem z prawdziwego zdarzenia, którego nie interesowały osobiste
korzyści, ale wyzwania intelektualne, jakie wiązały się z pracą przy projekcie.
Restauracja Jedwabny Szlak mieściła się w hotelu Homa niedaleko centrum. Późnym popołudniem większość samochodów jechało w stronę przedmieść, ale na drodze do centrum też tworzyły się korki. Karim się nie odzywał, więc Reza włożył do odtwarzacza kasetę i włączył płytę R. Kelly'ego.
Podkręcił basy i zaczął kiwać głową w sposób, jego zdaniem, raperski. Ilekroć R. Kelly wypowiadał słowo „motherfucker", Reza powtarzał je głośno, bo uważał, że fajnie brzmi.
Za nimi jechał mały minivan mitsubishi z trzema pielgrzymami i kierowcą. Raz po raz utykał
w korku, a kierowca klął po turkmeńsku na perskich morderców za kółkami innych
samochodów. Oni też jechali do centrum, bez wątpienia do świątyń haram-e-motahhar.
???
Przed Kompleksem Badawczym Ardebil czekał trzeci pojazd. Był to czarny paykan, wynajęty na cały dzień w hotelu Iran. Kierowca na pewno zostałby rozpoznany przez pasażerów, którzy przyjechali tego ranka zielonym ekspresem z Teheranu, bo całą noc stał na warcie przed jednym z przedziałów sypialnych pierwszej klasy.
Na tylnej kanapie paykana siedzieli Al-Majnoun i Esfahani, obaj uzbrojeni. Mehdi nie lubił
milczenia, więc od czasu do czasu mówił coś do towarzysza, ale ten nie odpowiadał.
Obserwował bramę Kompleksu Badawczego Ardebil.
Kiedy dwaj irańscy naukowcy wyszli z kompleksu i wsiedli do peugeota, kazał kierowcy
włączyć silnik i jechać za nimi w bezpiecznej odległości. Mehdi popatrzył przez okno i cofnął
się gwałtownie.
- To Molavi! - wykrzyknął. - Wiedziałem, że to zdrajca. Coondeh! - Ostatnie słowo,
wypowiedziane pogardliwym tonem, oznaczało geja. - A kto to jest ten z nim?
Al-Majnoun, zamiast odpowiedzieć, wyjął z aktówki jeden z pistoletów automatycznych i
przymocował do lufy
tłumik. Zatknąwszy broń za pasek spodni, rozparł się na siedzeniu. Kierowca podążał za zwierzyną ulicą Khayyam do hotelu Homa.
???
Karim i Reza zjedli w Jedwabnym Szlaku lekką kolację. Reza chciał zamawiać kolejne dania, ale gdy Molavi powiedział, że nie jest głodny, zaproponował, żeby pojechali do niego i napili się bimbru, jak za dawnych szalonych lat. Karim, uznawszy, że przyda mu się coś, co
złagodzi ból nóg po długiej podróży przez granicę, przyjął zaproszenie. Jeden drink w willi przyjaciela na wzgórzach, a potem sobie pójdzie. Zadzwoni po taksówkę, więc Reza będzie mógł pić, ile zechce.
Kiedy wyszli z restauracji, z sąsiedniego zaułka wypadł muskularny mężczyzna. Wyglądał
jak jeden z pakistańskich robotników, którzy przenikali przez granicę niczym zbłąkane kozy.
Rzucił się ku Rezie, potrącił go i po chwili zniknął za rogiem. Reza sprawdził, czy wciąż ma portfel, i zaklął szpetnie.
- Ale boli - mruknął, rozcierając ramię w miejscu uderzenia. - Zupełnie jakby mnie dźgnął
nożem. Cholerny drań. Ten kraj nie jest już bezpieczny dla uczciwych Persów.
Karim milczał. Wiedział, że mężczyzną, który zaatakował jego przyjaciela, był Hakim.
- Chyba powinienem wezwać policję, nie sądzisz? - spytał Reza.
Karim przeczuwał, co się stało, ale nie chciał dopuścić do siebie tej myśli.
- Żadnej policji - odparł. - Jedźmy lepiej do ciebie. Nic ci nie będzie.
Wsiedli do peugeota i pojechali.
???
Reza skierował się na północ, w stronę przedmieścia za uniwersytetem. Jechał fatalnie.
Przyspieszał i hamował w niewłaściwych momentach, więc inni kierowcy ciągle na niego
trąbili. Po dwudziestu minutach powiedział, że jest mu trochę słabo, i poprosił Karima, by zastąpił go za kierownicą.
Gdy dotarli do willi na wzgórzach - kolejnej nagrody za zaangażowanie w program nuklearny
- obaj wysiedli z peugeota. Karim musiał podtrzymywać przyjaciela, który nie był w stanie iść o własnych siłach.
- Musisz się położyć - powiedział.