Każdy jest innym i nikt sobą samym.

A tylko on może podać znaczenie rojących się w mózgu obrazów i widziadeł sennych. Był bardzo ostrożny, odrzucał na ogół awanse swoich niezrównoważonych pacjentek i ustępował tylko apetycznym wdówkom.
Silkis ogryzała paznokcie.
-Pokłóciłaś się z mężem?
-To przez dzieci.
-Co takiego przeskrobały?
-Kłamią. Wcale nie tak strasznie. Mąż się gniewa, ja je bronię, wychodzi z tego kłótnia.
-Bije cię?
-Trochę, ale się bronię.
-Czy jest zadowolony, że wyglądasz teraz inaczej?
-O, tak! Jada mi z ręki... czasami ustępuje mi we
wszystkim, bylebym tylko nie mieszała się do jego spraw zawodowych.
-Interesują cię?
-Ani trochę. Jesteśmy bogaci, a to najważniejsze.
-Jak się zachowałaś po ostatniej kłótni?
-Jak zwykłe. Zamknęłam się u siebie w pokoju i wrzeszczałam. Potem usnęłam.
-Długo ci się coś śniło?
-Cały czas to samo. Najpierw zobaczyłam, jak nad rzeką unosi się mgła. Coś, pewnie statek, usiłowało przebić się przez tę mgłę, aż w końcu rozproszyło ją słońce. To coś to był olbrzymi fallus, posuwał się wprost na słońce. Odwróciłam się i chciałam uciec do domu nad Nilem. To wcale nie był dom, ale kobiecy organ płciowy, pociągał mnie, ale zarazem i przerażał.
Silkis ciężko dyszała.
-Strzeż się -oznajmił tłumacz. -Według senników ujrzeć we śnie fallusa to zapowiedź kradzieży.
-A co znaczy kobiecy organ płciowy?
-Nędzę.
Dama Silkis z rozwianym włosem popędziła niezwłocznie do składu. Mąż rozmawiał z jakimiś dwoma mężczyznami, machając przy tym rękami, a minę miał zasępioną.
-Wybacz, kochany, że ci przeszkadzam, ale musimy uważać. Ktoś cię okradnie i grozi nam nędza.
-Spóźniłaś się z ostrzeżeniem. Ci kapitanowie oraz ich koledzy tłumaczą mi właśnie, że nie ma żadnego wolnego statku, więc nikt nie przewiezie moich papirusów z Delty do Memfisu. Nasz skład będzie pusty.
ROZDZIAŁ 30 
Sędzia Pazer uspokoił jakoś Bel-Trana.
-Czego ode mnie oczekujesz?
-Żebyś wystąpił przeciwko krępowaniu swobody przewozów. Napływają zamówienia, a ja niczego nie mogę dostarczyć.
-Gdy tylko znajdzie się jakiś wolny statek...
-Nie znajdzie się.
-Zła wola?
-Zbadaj sprawę, a znajdziesz dowody. Każda godzina zwłoki przybliża mnie do ruiny.
-Przyjdź jutro. Myślę, że uda mi się dotrzeć do czegoś konkretnego.
-Nie zapomnę ci tego, co robisz dla mnie.
-Nie dla ciebie, Bel-Tranie, dla sprawiedliwości.
 
Zadanie bawiło Kema, a jeszcze bardziej pawiana. Z listą przewoźników w ręku -postarał się o nią Bel-Tran - pytali każdego o przyczynę odmowy. Wykrętne tłumaczenia, ubolewania i oczywiste kłamstwa upewniły ich, że producent papirusów się nie myli. Była już pora sjesty, gdy w głębi doku Kem wypatrzył pewnego bosmana, zazwyczaj dobrze poinformowanego.
-Znasz Bel-Trana?
-Gadanie...
-Żaden statek nie może przewieźć jego papirusów?
-Na to wygląda.
-A przecież twój stoi przy nabrzeżu, i to pusty.
Pawian wprawdzie nie wrzasnął, ale otworzył pysk.
-Trzymaj tego potwora!
-Mów prawdę, a zostawimy cię w spokoju.
-Wszystkie statki w ciągu jednego tygodnia wynajął Denes.
Późnym popołudniem sędzia Pazer, z zachowaniem wszelkich form prawnych, osobiście przesłuchał armatorów i kazał im przedłożyć umowy frachtu.
Na wszystkich zleceniodawcą był Denes.
 
Z żaglowej barki marynarze wyładowywali żywność, dzbany i meble. Inny statek towarowy szykował się do odpłynięcia na południe. Żeglarzy było na nim niewielu, pokład prawie w całości zastawiony budami, w których poupychano towary. Rufowy, z wiosłem sterowniczym w ręku, był już na stanowisku, brakowało jeszcze dziobowego, który swą długą tyczką miał w regularnych odstępach czasu sondować dno. Denes stał na nabrzeżu; rozmawiał z kapitanem. Wokół panował zgiełk, marynarze śpiewali lub wymyślali sobie wzajemnie, cieśle naprawiali jeden z żaglowców, kamieniarze umacniali przystań.
-Czy mogę poprosić cię o kilka wyjaśnień? -zapytał Pazer, któremu towarzyszyli Kem i pawian.
-Z przyjemnością, ale później, statek musi odpłynąć.
-Wybacz, że nalegam, lecz sprawa jest pilna.
-Nie aż tak, żeby wstrzymywać rejs.
-Owszem, aż tak.
-A to dlaczego?
Pazer rozwinął długi na metr kawałek papirusu.
-Oto lista twoich występków: wymuszenie najmu, zastraszanie armatorów, próby zmonopolizowania transportu rzecznego, hamowanie swobodnego przewozu dóbr...
Denes przejrzał dokument. Zarzuty sformułowane były precyzyjnie i zgodnie z wymogami prawa.
-Nie zgadzam się z twoim przedstawieniem faktów. Dramatyzujesz i przesadzasz. Wynająłem tyle statków, bo mam wyjątkowo dużo do przewiezienia.
-Czego?
-Różnych rzeczy.
-Bardzo to mętne.
-W moim zawodzie należy liczyć się z niespodziankami.
-Bel-Tran stał się ofiarą twojej akcji.
-Więc o to chodzi! A uprzedzałem go, że ambicja doprowadzi go do zguby.
-Żeby przełamać faktyczne i bezsporne zmonopolizowanie transportu, zarządzam rekwizycję statku.
-Jak sobie życzysz. Zajmuj pierwszą lepszą barkę na zachodnim brzegu.
-Za odpowiedniejszy uznaję twój statek. Denes stanął przy wejściu na kładkę. -Zabraniam ci tu wchodzić!
-Wolę tego nie słyszeć. Poważnie się narażasz, sprzeciwiając się prawu.
Przewoźnik zmiękł.
-Bądźże rozsądny... na ten transport czekają Teby.
-Bel-Tran ponosi przez ciebie straty. Zgodnie z prawem jesteś mu winien odszkodowanie. Gotów jest zrezygnować z wniesienia skargi, żeby nie psuć waszych przyszłych stosunków. Przez to opóźnienie nagromadziło mu się bardzo wiele towaru, ten statek ledwie wystarczy.
Pazer w towarzystwie Kema i pawiana wszedł na pokład. Sędzia nie tylko chciał wyrównać szkodę Bel-Tranowi - intuicyjnie wyczuwał coś jeszcze.
W niektórych komórkach, które dla zapewnienia przepływu powietrza zbito z podziurkowanych desek, stały konie, woły, kozły i cielęta; jednym dano swobodę ruchów, inne uwiązano do umocowanych w pokładzie pierścieni. W kilku drewnianych zadaszonych budach pełno było stołeczków, krzeseł i stolików.
Na rufie pod wielką plandeką stało trzydzieści przenośnych pojemników ze zbożem.
Pazer przywołał Denesa.
-Skąd pochodzi to zboże?
-Ze składów.
-Kto ci je wydał?
-Zapytaj bosmana.
Bosman przedłożył oficjalny dokument z pieczęcią nie do odczytania. Dlaczego miałby zwracać uwagę na coś, co było towarem tak pospolitym? Przecież Denes przewozi zboże przez okrągły rok na potrzeby to tej, to tamtej prowincji. Dzięki zgromadzonym w państwowych spichrzach zapasom krajowi głód nie zagraża.

Tematy