Mówię wam, nikt nie był bardziej zaskoczonym, niż ja kiedy zostałem tutaj wciągnięty. Gdyby nie wy, ludzie, którzy wymordowaliście ich i przeszkodziliście w dokończeniu czarów, zostałbym tutaj uwięziony na wieki!
Na dodatek rozbiliście amulet i wywieźliście go w odległe kąty galaktyki. Wtedy pomyślałem: jestem w szambie. Talizman, który był kluczem do otworzenia Piramidy zniknął, a ja nie wiedziałem nawet, gdzie go szukać. To był dla mnie ciężki okres. Trudno w takiej sytuacji zachować pozytywne nastawienie, zwłaszcza jeśli jest się słabego zdrowia, jak na przykład ja. Wpadłem w depresję i kilka stuleci zajęło mi nawiązanie kontaktu z moimi sługami. W końcu się udało i znaleźli jeden fragment. W dalszym ciągu pozostawał jednak problem w wymyśleniu powodu, dla którego mielibyście szukać reszty.
Ragnar był już pewien, że demon bawi się ich kosztem, próbując nadwątlić ich morale. Przez cały czas dobrotliwym tonem, z humorem i swadą w głosie, opowiadał im jak wykorzystał ich naiwność, wplątując ich w swe plany. Dlaczego zatem tak stali bez ruchu, słuchając jego opowieści. Czy próbował ich zahipnotyzować? Przypomniało mu się spotkanie z Madokiem, czarnoksiężnikiem z Zakonu Tysiąca Synów Tzeentcha. Tyle, że Botchulaz był wielokrotnie potężniejszą istota od tamtego zdrajcy.
– Tak... Sam nie dałbym sobie rady. Co przypomina mi, że powinienem cię nagrodzić, mój drogi Gulu.
– Dziękuję ci, mój panie.
Komandor Gul wystąpił z ich grupy i podszedł do demona. Teraz zdawał się być jeszcze większy, jak gdyby jego ciało urosło niezauważalnie dla reszty ludzi w komnacie. Górował teraz ponad Inkwizytorem, któremu służył oraz jego towarzyszami. Uśmiechnął się szeroko, oblizując wargi rozdwojonym, pokrytym zielonkawą śliną, jęzorem.
– No, nie trzeba się tak gniewać – powiedział Botchulaz. – Potrzebowałem kogoś, kto będzie pilnował waszych postępów. Gul, był moim wiernym sługą od wielu, wielu lat, prawda?
– Tak, panie.
– Ech... Jaki ojciec, taki syn. Niedaleko pada jabłko od jabłoni, całe pokolenia jego rodziny służyły mi wiernie. Nie będę was zanudzał opowieściami o czarach i wybiegach, do jakich musieliśmy się posunąć, aby ukryć jego prawdziwą naturę przed waszymi sprawdzianami. Wiedzcie, że było ich wiele, a z większości nie zdajecie sobie nawet sprawy. Ale nie jestem jakimś tam plotkarzem i będę pozostawię niektóre tajemnice dla siebie. W każdym razie większość z rytuałów odprawili moi wyznawcy i to im należą się podziękowania. Kosztowały nas wiele czasu i energii.
– Gul, jesteś zdrajcą całej ludzkości – powiedział drżącym głosem Sternberg. Widać było, że zdrada zaufanego podwładnego wielce go dotknęła.
– A ty głupcem, który wierzy, że zna prawdę – warknął Gul.
Nienawiść zawładnęła sercem Ragnara. Gul towarzyszył im do początku ich misji, udając przyjaciela i sojusznika, a tymczasem cały czas pozostawał na służbie ich wrogów. Lars oddał życie aby ten człowiek, jeśli w ogóle zasługiwał on na takie miano, uwolnił swego demonicznego władcę.
– Spokój, spokój – zawołał Botchulaz. – Nie musimy obrzucać się przecież wyzwiskami! Wszystko dobre, co się dobrze kończy.
Słowa demona jeszcze rozpaliły furię Ragnara, który wiedział, że niekończący się potok żartów był drwiną z nich wszystkich. W głębi swej duszy Botchulaz nienawidził ich wszystkich, a teraz jedynie mścił się za wieku uwięzienia.
Uwolniwszy się z uroku roztoczonego przez demona, Ragnar uniósł pistolet do góry i wymierzyć w sylwetkę Gula. Kula trafiła dokładnie w ceł i rozerwała klatkę piersiową zdrajcy.