Więc jej odpowiadam: „Mało
to masz innych!” A ona: “Udałeś mi się, chociażeś dzieciuch! udałeś mi się.” „Poszła precz,
basetlo!” To ona znów: „Udałeś mi się! udałeś mi się!”
– I widziałeś wróżby?
– Widziałem, słyszałem. Dymiska jakieś, syki, piski, jakieś cienie, ażem truchlał. Ona zaś
w środku stojąc, brwi czarne w kozła postawi i powtarza: „Lach przy niej! Lach przy niej!
czyłu! huku – czyłu!... Lach przy niej!” To znów pszenicy na sito nasypie i patrzy, a ziarnka to
tak chodzą jak robactwo i :”Czyłu! huku! czyłu! Lach przy niej!” – Ej! mój jegomość! Żeby to
nie taki zbój, to by żal było patrzyć na tę jego desperację po każdej wróżbie. Bywało, zblednie
jak giezło, na wznak padnie, ręce nad głową załamie i zawodzi, i skowyta, i prosi się, i prze-
prasza panienkę, że jako gwałtownik do Rozłogów przyszedł, że braci jej pobił: „Gdzie ty,
zazula? gdzie ty, jedyna? (prawi) – ja by na ręku ciebie nosił, a teraz nie żyć mnie bez cie-
bie!... Już ja cię (prawi) ręką nie tknę, twój rab będę, byle oczy na cię patrzyły.” To znów pana
Zagłobę wspomni i zgrzyta, i zębami łoże kąsa, póki go sen nie obali, ale jeszcze i przez sen
jęczy a wzdycha.
– Ale nigdy mu dobrze nie wróżyła?
– Już potem nie wiem, mój jegomość, bo on ozdrowiał, a ja się też od niego odczepiłem.
Przyjechał ksiądz Łasko, więc mnie Bohun to zrobił, że mogłem z nim do Huszczy jechać.
Oni tam, zbóje, wiedzieli, że dobra wszelakiego trochę mam, a jam też nie ukrywał, że jadę
rodzicieli wspomóc.
– I nie zrabowali cię?
– Może byliby to uczynili, ale szczęściem, Tatarów wtedy nie było, a Kozacy nie śmieli dla
strachu przed Bohunem. Zresztą już oni mnie całkiem za swojego mają. Kazał mi przecie sam
Chmielnicki słuchać a donosić, co się będzie u wojewody bracławskiego mówiło, jeśli się jacy
panowie zjadą... Niech mu tam kat świeci! Przyjechałem tedy do Huszczy, aż tu przyszły
podjazdy Krzywonosowe i ojca Łaska zabiły, a jam połowę swojego dobra zakopał, a z poło-
wą tu uciekłem zasłyszawszy, że jegomość gromi koło Zasławia. Bogu najwyższemu niech
będzie chwała, żem jegomości w dobrym zdrowiu i humorze zastał i że się jegomości weseli-
sko szykuje... To już będzie koniec wszystkiego złego. Mówiłem ja tym złodziejom, co na
księcia, naszego pana, szli, że już nie wrócą. Mają teraz! Może też i wojna się już skończy.
– Gdzie tam! Teraz się z samym Chmielnickim dopiero zacznie.
– A jegomość będzie po weselu wojował?
– Zaś myślałeś, że mnie tchórz po weselu obleci?
– Ej, nie myślałem! Wiem ja, że kogo obleci, to jegomości nie obleci, jeno tak się pytam,
bo jak rodzicielom odwiozę to, com zebrał, chciałbym też z jegomością pójść. Może też Bóg
mi dopomoże z mojej krzywdy się Bohunowi wypłacić, bo kiedy zdradą nie przystoi, to
gdzież ja jego znajdę, jeśli nie w polu. On się nie będzie chował...
– Takiś zawzięty?
246
– Każdy niech będzie przy swoim. A ja, jakom sobie obiecał, tak i do Turek bym za nim
pojechał. Już nie może inaczej być. A teraz ja z jegomością do Tarnopola pojadę, a potem na
wesele. Ale czemu to jegomość do Baru na Tarnopol jedzie? Wżdyć to nie po drodze.
– Bo muszę chorągwie odprowadzić.
– Rozumiem, mój jegomość.
– Teraz daj co zjeść – rzekł pan Skrzetuski.
– Już ja o tym myślałem. Brzuch to grunt.
– Zaraz po śniadaniu ruszymy.
– To i chwała Bogu, choć koniska mam zmizerowane okrutnie.
– Każę ci dać powodnego. Będziesz już na nim jeździł.
– Dziękuję pokornie jegomości – rzekł Rzędzian uśmiechając się z zadowoleniem na myśl,
że licząc trzosik i pas kropiasty, trzeci to już go dar spotyka.
247
ROZDZIAŁ XXXIII
Jechał więc pan Skrzetuski na czele chorągwi książęcych do Zbaraża, nie do Tarnopola, bo
przyszedł nowy ordynans, że tam ma iść, a po drodze opowiadał wiernemu pacholikowi swoje
własne przygody, jako w niewolę na Siczy był pojman, jako długo w niej przebył i ile prze-
cierpiał, zanim go Chmielnicki wypuścił. Szli wolno, bo choć wozów i ciężarów nie prowa-
dzili, wszelako droga wypadła im krajem tak zniszczonym, że o żywność dla ludzi i koni z
największym trudem trzeba się było starać. Gdzieniegdzie spotykali gromady ludzi wynędz-