Każdy jest innym i nikt sobą samym.


Blask ten od węgli i iskr lecących, W tej mieszaninie świateł rażących, Nadaje jakieś barwy oddzielne,
Przez pół zbójeckie, przez pół piekielne, Najbliższym kształtom. Dalsze w półcieniu Na tle się ciemnym jurty rysują;
Jak te postaci, które w marzeniu
Nagle się jawią; a - w przebudzeniu Chwilkę się jeszcze przez pamięć snują I zaraz toną w zapomnień fali.
A ze ścian jurty - siodła i z stali Kute zbroice, jak gwiazdy nocą,
Branym z ogniska światłem migocą.

* * *
Pryska... wre... szumi... kipi... - wieczerza.
Jej zapach, co się w jurcie rozchodził, Mile o zmysły gościa uderza,
Bo gość trzy doby w stepach się głodził, Nim się czwartego dnia, przed wieczorem, Z pierwszym koczowym spotkał taborem.
Uczta gotowa - wnet przez kobiéty
Piław barani z kotła dobyty
Gospodarz stawia przed sobą - kraje...
Co tłustsze kąski bierze palcami,
Oblepia ryżem i rodzenkami
I te gościowi do ust podaje.
16
I zaraz służba do mis drewnianych Nalewa kumys z naczyń skórzanych, Który tym w stepie - czym śród uczt pańskich Sok wytłoczony z jagód szampańskich.

* * *
Gość jadł za czterech - bowiem domowi, Co na wieczerzę tłumnie przybyli,
Chętni, usłużni swemu gościowi,
Wszyscy go razem z rąk swych karmili, A gość - nie gardził gościnnym kęsem.
Znikają stosy ładowne mięsem,
Schnie w misach kumys - a w całym tłumie Igra na twarzach uśmiech radości.
Gość chcąc pokazać, że cenić umie
Dobre przyjęcie, w prawach grzeczności Ubiec się nie dał - bo gdy wieczerzę Gospodarz dzieląc wkoło rozdaje,
Gość, na stepowe baczny zwyczaje,
Najlepsze kąski sam w palce bierze I z uprzejmością, jak sąsiad bliski, Posyła do ust młodej Kirgizki,
Lecz częściej jeszcze w jej piękne lice Zatapia pełne ognia źrzenice.

* * *
Za kim tak jeździec oczyma strzela?...
Córka to Bija, śliczna Demela,
Szesnaście ledwie poczęła latek,
17
Świeża, młodziuchna jak stepu kwiatek, Kiedy się rankiem rozwinie z pączka; Jej kibić giętka - jej drobna rączka Odgarnia z czoła włos kruczy, lśniący, W siedmiu plecionkach na twarz płynący; A zza tych wąskich, ciemnych warkoczy Przełkniętych w perły - żywe jej oczy Jak czarny węgiel, gdy się rozżarzy, Siały promienie z ogniska twarzy.

* * *
Wzdłuż i wszerz przeleć całą pustynię Od ujść Sir-Darii do Ajaguzy;
Od zapadłego Urgantu w gruzy
Do siedmiu źródeł, skąd Iszym płynie I w całym bujnym stepie Iszyma
Równej w piękności Demela nié ma
Ani mieć będzie - bo blask jej lica Na wdzięki długich mrok rzuca taki, Jak w noc pogodną pełnia księżyca
Na koczujących świateł orszaki,
Bo twarz jej, której nic nie ochmurza, Sądzisz - wśród śniegów rozkwitła róża.
A gdy jej uśmiech usta rozdzieli, To ząbki błyszczą tak cudnej bieli, Że pereł sznurek zdobiący szyję
Ze wstydu między piersi się kryje.

18
* * *
Jeździec okiem w jej się oczy wkrada, Tchnieniem łowi jej dziewicze tchnienia; Rosa szczęścia z niebios zachwycenia Na płonące jego serce pada.
I dziewica spojrzeń nie odtrąca,
Lecz je biegnie uprzedzić, powitać, Ku nim zwraca się jak kwiat do słońca; Z nich jak z gwiazdek chce swą przyszłość czytać: Jak dwie wierzby skłonne sobie z młodu Gałązkami pochwycą się, splączą...
I choć strumień dzieli je u spodu, One w górze na wieki się łączą,
Kochankowie również się zbliżyli...
Ich źrzenice zbiegły się w spojrzeniu; I już odtąd jednym życiem żyli,
Dusza w duszę szła po tym promieniu.