chêciæ pana odpowiedni¹ sum¹, ¿eby przetransportowa³ pan tam kil- koro pasa¿erów? – Przykro mi, ch³opaki, ale nie wybieramy siê do J¹dra –... 

Każdy jest innym i nikt sobą samym.


Rynowie wymienili zaniepokojone spojrzenia.
– Chcielibyœmy panu coœ wyt³umaczyæ – powiedzia³ Cisgat. –
Widzi pan, to dla nas bardzo wa¿ne, a czasu mamy coraz mniej.
Mieliœmy siê tu spotkaæ z innymi cz³onkami naszej licznej rodziny,
ale musia³o wydarzyæ siê coœ nieprzewidzianego, poniewa¿ siê nie
zjawili.
– Na wypadek, gdyby nie mogli siê spotkaæ z nami tutaj, umó-
wiliœmy siê z nimi na Rhinnalu – podj¹³ niemal natychmiast jego
towarzysz. – Niestety, podobnie jak wielu innych w „Kole”, nie
dysponujemy ¿adnym œrodkiem transportu. Koñcz¹ siê nam pieni¹-
dze i w³aœciwie straciliœmy nadziejê, ¿e jeszcze kiedykolwiek zoba-
czymy siê z krewnymi.
– Obawiamy siê, ¿e cz³onkowie naszej rodziny odlec¹ z Rhin-
nala, nie wiedz¹c, co siê z nami sta³o – doda³ Cisgat.
Han zaplót³ rêce na piersi.
– Przykro mi, ¿e wasza rodzina siê rozproszy³a, ale jak powie-
dzia³em...
– Dobrze zap³acimy – wpad³ mu w s³owo Cisgat.
– I nie sprawimy ¿adnych k³opotów – uzupe³ni³ jego towarzysz.
137
– Chwileczkê – odezwa³ siê ostro Han. – Powiedzia³em, ¿e jest mi przykro. Od pewnego czasu nie zajmujê siê ratowaniem niczyjej
skóry. Rozumiecie?
Przybysze zamilkli i d³u¿szy czas siê nie odzywali.
– Nam te¿ jest bardzo przykro – odezwa³ siê w koñcu Cisgat.
Widz¹c, ¿e Rynowie odwracaj¹ siê i odchodz¹, rozdra¿niony
Han wypi³ jednym haustem resztkê piwa. Zaledwie odstawi³ kufel
na blat stolika, obok niego wyrós³ jak spod ziemi Roa.
– Czego chcieli? – zapyta³.
– ¯eby zabraæ ich na Rhinnal.
By³y przemytnik zmarszczy³ brwi i usiad³.
– Jak powiedzia³em, wszyscy staraj¹ siê st¹d odlecieæ.
– Dowiedzia³eœ siê czegoœ? – zainteresowa³ siê Solo.
Roa kiwn¹³ g³ow¹ wysokiemu i szczup³emu rudow³osemu mê¿-
czyŸnie, który trzyma³ wysoko nad g³ow¹ kufel piwa i torowa³ sobie
drogê do ich stolika. By³ ubrany w podniszczony kombinezon wete-
rana gwiezdnych szlaków. Kiedy usiad³, Roa spojrza³ na Hana.
– To jest Roaky Laamu, a to Fasgo – oznajmi³. Kiedy zobaczy³,
¿e nieznajomy wyci¹ga rêkê, szybko doda³, uœmiechaj¹c siê do Hana:
– Tylko nie zapomnij policzyæ palców, kiedy skoñczysz siê z nim
witaæ.Fasgo wyszczerzy³ w uœmiechu poplamione zêby. Wypi³ spory
³yk piwa, za które z pewnoœci¹ zap³aci³ towarzysz Hana.
– Fasgo by³ kiedyœ jednym z moich najlepszych poborców po-
datkowych i celników – ci¹gn¹³ Roa. – Zapytaj go, to ci sam powie.
Potem, kiedy przesta³em mu p³aciæ, mia³ okazjê wspó³pracowaæ
z Reckiem Deshem.
Han zauwa¿y³, ¿e uœmiech powoli znika z twarzy rudzielca.
– Nie wiesz przypadkiem, gdzie moglibyœmy znaleŸæ Recka?
– zapyta³ Roa nieobowi¹zuj¹cym tonem.
Fasgo z wysi³kiem prze³kn¹³ œlinê.
– Pos³uchaj, Roa – zacz¹³ niepewnie. – Dziêkujê ci za piwo,
ale...– Roaky i ja wiemy wszystko na temat nowych pracodawców
Recka – przerwa³ mu ostro by³y przemytnik. – Nie musisz nas baje-
rowaæ.
Fasgo przesun¹³ jêzykiem po wargach i nerwowo siê rozeœmia³.
– Znasz Recka, Roa – odpar³. – Zawsze s³u¿y temu, kto najle-
piej p³aci.
Han opar³ ³okcie na blacie sto³u.
138
– Je¿eli tak mu dobrze p³ac¹, dlaczego nie jesteœ z nim? – zapyta³.– Nie w moim stylu – odrzek³ rudow³osy mê¿czyzna, krêc¹c
g³ow¹. – Nie jestem zdrajc¹.
Han i Roa wymienili spojrzenia.
– A co z Reckiem? – nie dawa³ za wygran¹ Roa.
Fasgo ponownie pokrêci³ g³ow¹.
– Nie mam pojêcia, gdzie mo¿e teraz siê podziewaæ – odpar³
ponuro. Widz¹c pow¹tpiewanie w oczach Hana, doda³: – Jestem
z wami szczery, ch³opaki. Po prostu nie wiem. – Powiód³ spojrze-
niem po zat³oczonej sali, pochyli³ siê nad blatem sto³u i ci¹gn¹³, tym
razem o wiele ciszej: – Na tej stacji jest jednak ktoœ, kto prawdopo-
dobnie mo¿e wam powiedzieæ. To w³aœnie on rz¹dzi tu wszystkim...
ca³ym podziemiem. Nazywa siê Szef B.
– Nie wiesz przypadkiem, gdzie mo¿emy znaleŸæ tego Szefa
B? – zapyta³ Roa.
Fasgo œciszy³ g³os do ledwo s³yszalnego szeptu.
– Zapytajcie o niego raz czy dwa kogokolwiek – doradzi³. –
Szef B sam was znajdzie.
Zamierza³ wstaæ od sto³u, ale Han po³o¿y³ d³oñ na jego ramieniu.
– Kto wydaje rozkazy Reckowi? – spyta³. – Kto jest jego pra-
codawc¹?
Twarz gwiezdnego w³óczêgi zblad³a jak p³ótno.
– Nie chcia³byœ siê z nimi spotkaæ, Roaky – powiedzia³. – S¹
paskudni jak diab³y, a mo¿e nawet bardziej.
– Podasz mi jakieœ nazwiska?
– Nigdy nie zapamiêtywa³em ¿adnych nazwisk. Naprawdê...
Fasgo prze³kn¹³ œlinê. Urwa³ nie koñcz¹c zdania. Patrzy³ na coœ,
co znajdowa³o siê ponad ramieniem Hana.
Solo odwróci³ siê i ujrza³ zd¹¿aj¹c¹ do ich stolika trójkê Trando-
shan. Wszyscy byli uzbrojeni w pistolety blasterowe Merr-Sonn i Blas-
-Tech. Nosili d³ugie do kolan p³aszcze, które utrzymywa³y sta³¹ tem-
peraturê cia³a. Dwie jaszczuropodobne istoty stanê³y po obu stronach
krzes³a Hana, a trzeci samiec – najwy¿szy i najstarszy, je¿eli s¹dziæ po
siwej barwie skóry – okr¹¿y³ stolik a¿ dwa razy. Ani na chwilê nie
przesta³ wlepiaæ w Hana czerwonych oczu z czarnymi Ÿrenicami.
W koñcu usiad³ na krzeœle, ustawionym dok³adnie naprzeciwko niego.
– Twoja twarz wydaje mi siê znajoma – wychrypia³. Z poz-
bawionych ust warg wysun¹³ d³ugi jêzyk i kilka razy machn¹³ nim
w powietrzu. – A twój smak nawet jeszcze bardziej.
139
Han zmusi³ siê do rozluŸnienia miêœni. Nie w¹tpi³, ¿e Trandoshanin go rozpozna³, nie by³ jednak pewien, czy kiedykolwiek spo-