Kochał pracę umysłową, a nie cierpiał fizycznej.
Ponadto w głębi duszy pragnął podziwu. Bezkrytycznego uwielbienia. Czci i hołdów. I nawet nie wiedział, że pragnie także inteligentnego partnerstwa. Sam był dumny z siebie, wiedział doskonale i nie bez podstaw, że umysłem, wykształceniem i smykałką do interesów przerasta swoje otoczenie o parę pięter, i życzył sobie być doceniany, jeśli nie na każdym kroku, to przynajmniej w domu, gdzie powinien tkwić na piedestale jako absolutny pan i władca. On wszak zarobił na ten dom, on stworzył podstawy egzystencji, bez niego ta kretynka, jego żona, nie miałaby nic.
Teraz przy jego boku trwała okropnie gruba, starzejąca się baba, nadęta, fanaberyjna, pełna pretensji, wciąż bezdennie głupia, wciąż gadatliwa nie do zniesienia, wścibska, złośliwa, nietaktowna i kompromitująca. W ciągu ostatnich lat robiła się coraz gorsza, bez przerwy nadąsana, płaksiwa, obrażona nie wiadomo na co i w ogóle nieznośna. Rozmawiać z nią, jak z człowiekiem, dawno już było niemożliwe, od początku zresztą orientował się, że nie o rozmów sobie żonę bierze. Ale gdzie się podziało uwielbienie, gdzie podziw bez granic, gdzie trwożny szacunek...?
Uwielbienie, podziw i szacunek lśniły i błyskaty w pięknych oczach Joli, tłumaczki w jego własnej firmie. Jola znała sześć języków i w każdym potrafiła wystosować dyplomatyczną korespondencję, co miało szalone znaczenie przy wszelkich umowach zagranicznych. Rozumiała, co się do niej mówi...
No dobrze, ale zaraz, spokojnie, ktoś przecież musiałby go obsługiwać. Jola...? Jola umiała błyszczeć urodą za grosze, strzelać intelektem, milczeć czołobitnie, subtelnie promieniować seksem... Pytanie, czy umiała gotować...?
Sam przed sobą Karol z trudem przyznawał się do szarpiącej nim rozterki. Ostatecznie miał oczy w głowie i widział siebie wśród rozmaitych smukłych młodzieńców... czort bierz młodzieńców, nawet starszych facetów w znakomitej kondycji. Też chciałby mieć taką kondycję, też chciałby tak wyglądaj, tymczasem Malwina gotowała w sposób nie do odparcia, Karol był łakomy, uwielbiał kopytka ze schabem, zraziki w zawiesistym sosie, zająca w śmietanie, sałatki z majonezem, fondue z żółtego sera, świeże pieczywko, tłusty boczek z chrzanem, słodycze... Nienawidził gotowanych jarzyn, warzyw i owoców, nie znosił chudego białego sera. Gdyby nie było absolutnie nic innego do jedzenia, gdyby mu to obrzydliwe ktoś dał, postawił przed nosem, gdyby przez całą dobę nic w ustach nie miał...
Koszmarny pomysł.
Gdyby jednak...? Dobre, ale niskokaloryczne...?
Malwina była do tego niezdolna. Gotowała rewelacyjnie i w całej orgii kalorii. Sama z siebie żadnej diety wprowadzić nie umiała. Wrogość ku niemu z niej tryskała, ale znakomite i tuczące żarło stało gotowe, a Karol nie umiał mu się oprzeć. I, co gorsza, wcale nie chciał...
Pogarszało się stopniowo. Karol, wbrew wyglądowi, dobrodusznemu i sympatycznemu, był twardy, zacięty, bezlitosny, dziko zakochany w pracy zawodowej, zdecydowany zrobić majątek nawet po trupach. Szczęśliwie trupy jakoś mu się nie przyplątały, ale praca umysłowa i napięcie wyzuwały go z wszelkich sil Potrzebował odpoczynku, relaksu, a nie rozrywek i wysiłków fizycznych. Przestał jeździć na nartach, od skocznych tańców go odrzucało, czasem jeszcze żeglował i pływał, tymczasem ta idiotka bała się wody, a za to rwała do towarzyskich akrobacji.
Zaczęła palić papierosy, zgłupiała chyba, papierosy kosztują i niszczą urodę. Po czwartym kieliszku wina robiła się do szaleństwa rozmowna, od bredni zaś, jakie wygadywała, jęczała ziemia, a kto wie czy i nie księżyc. I żadne słowne argumenty do niej nie docierały, musiał niekiedy reagować czynnie, robiąc z siebie brutala. W domu albo gęba się jej nie zamykała, bzdety beznadziejne zaprzątały jej uwagę, albo milczała do niego kamiennie, prychając tylko niekiedy kąśliwymi i obraźliwymi uwagami na stronie. Żadnego zrozumienia jego potrzeb, sama niechęć i lekceważenie, a co w ogóle miała do roboty, poza dbałością o niego? I o siebie samą?
Była egoistką i egocentryczką, o tym Karol wiedział doskonale, ale on też był egoistą i egocentrykiem, chciał żyć po swojemu i chyba, do diabła, miał do tego prawo...? Po dwudziestu latach ciężkich wysiłków, uwieńczonych sukcesem, mógł może żądać odrobiny komfortu psychicznego...?
Z drugiej jednakże strony usłane miał miękko i gdyby nie Jola... To właściwie Jola otworzyła mu oczy chociaż ani słowa o tym nie powiedziała, ale jakoś pod jej milczącym wpływem... Ta cała balneoterapia... Stać go było, mógł sobie zafundować całe trzy tygodnie wyjść z tego chudszy o dziesięć kilo i młodszy o pięć lat, no, dziesięć kilo to trochę mało, powinien stracić dwadzieścia, bo już przekracza setkę, a tak naprawdę powinien ważyć siedemdziesiąt osiem. Do diabła z tym wiktem Malwiny...
Rozwieść się z nią może i należało. Ale czy naprawdę koniecznie...?
Romek i Krzysztof wciąż rozważali sprawę podziału majątku.