Każdy jest innym i nikt sobą samym.

Powiedzieli, że to Witolda w posły poje-
chał. Nie wiedziałem wtedy, co czynić: czekać czy za nim jechać. Bałem się rozminąłeś Ale
żem to z mistrzem i wielkim szatnym miał z dawnych czasów znajomość – spuściłem im się z
tajemnicy, dlaczegom przyjechał, oni zaś zakrzyknęli, że to nie może być.
– Czemu?
– Skroś tej samej przyczyny, którą księżna na Płocku wyłuszczyła. I mistrz przy tym rzekł:
„Co byś o mnie myślał, gdybym ja każdemu rycerzowi z Mazowsza albo z Polski stawał?”
No – i praw był, bo dawno by go już na świecie nie było. Cudowali się tedy obaj z szatnym –
i opowiedzieli to przy stole na wieczerzy. To ci mówię, jakobyś w ul dmuchnął! A szczegól-
nie między gośćmi podniosła się ich zaraz kupa: „Kuno – krzyczeli – nie może, ale my mo-
żem!” Wybrałem sobie tedy trzech chcąc się z nimi po kolei potykać, ale mistrz po wielkich
prośba pozwolił jeno z jednym, któremu na przezwisko było też Lichtenstein i który był Kuna
krewny.
– No i co? – zakrzyknął Zbyszko.
– Ano, jużci przywiozłem jego blachy, ale tak całkiem popękane, że i jednej grzywny nikt
za nie nie da.
– Bójcie się Boga, toście przysięgę spełnili!
– Zrazu byłem rad, bom i sam tak mniemał, ale potem pomyślałem: „Nie! – to nie to sa-
mo!” I teraz spokoju nijakiego nie mam, bo nuż to nie to samo!
Lecz Zbyszko począł go pocieszać.
– Mnie też znacie, że w takich rzeczach ni sobie, ni komu nie folguję, ale gdyby mi się tak
przygodziło, to miałbym dosyć. I to wam mówię, że najwięksi rycerze w Krakowie mi w tym
218
przyświadczą. Sam Zawisza, który na czci rycerskiej najlepiej się zna, pewnie nie co innego
powie.
– Tak mówisz? – zapytał Maćko.
– Pomyślcie jeno: oni sławni w całym świecie – i pozwali go też, a żaden nie spawił nawet
i tyle, ile wyście sprawili. Ślubowaliście śmierć Lichtensteinowi – i przecie Lichtensteinaście
zarżnęli.
– Może – rzekł stary rycerz.
A Zbyszko, który był ciekaw spraw rycerskich, zapytał:
– Nuże! mówcie: młody był czy stary? i jakże było: z konia czy piechtą?
– Było mu ze trzydzieści pięć roków i brodę miał do pasa, a było z konia. Bóg mi pomógł,
że go kopią zmacałem, ale potem przyszło do mieszów. To tak, mówię ci, krew mu z gęby
buchała, że cała broda była jakoby jeden sopel.
– A narzekaliście nieraz, że się starzejecie?
– Bo jak na koń siędę alboli się na ziemi rozkraczę, to się trzymam krzepko, ale już na sio-
dło we zbroi całej nie skoczę.
– Ale i Kuno nie byłby się wam odjął.
Stary machnął pogardliwie ręką na znak, że z Kunonem byłoby mu poszło znacznie łatwiej
– po czym poszli oglądać zdobyczne „blachy”, które Maćko zabrał tylko na znak zwycięstwa,
bo zresztą były zbyt potrzaskane i dlatego bez wartości. Tylko nabiodrza i nagolenniki były
nietknięte i roboty bardzo przedniej.
– Wolałbym wszelako, żeby t były Kunona – mówił posępnie Maćko.
Na co Zbyszko:
– Wie Pan Bóg, co lepiej. Kunona, jeśli mistrzem zostanie, to już nie dostaniecie, chyba w
jakowej wielkiej bitwie.
– Nastawiałem ci ja ucha, co ludzie mówią – odrzekł Maćko. – Jedni tedy gadają, że po
Kondracie będzie Kuno, a drudzy, że brat Kondratowy, Ulryk.
– Wolałbym, żeby był Ulryk – rzekł Zbyszko.
– I ja, a wiesz dlaczego? Kuno rozum ma większy i chytrzejszy, a Ulryk zapalczywszy.
Prawy to jest rycerz, któren czci dochowuje, ale do wojny z nami aż drży. Powiadają też, że
byle mistrzem ostał, to przyjdzie wnet taka nawałnica, jakiej na świecie nie bywało. A na
Kondrata omdlałości pono już często przychodzą. Raz go zamroczyło i przy mnie. Hej! może
doczekamy!
– Daj to Bóg! A są jakieś nowe niezgody z Królestwem?
– Są stare i nowe. Krzyżak zawsze Krzyżakiem. Chociaż wie, żeś mocniejszy i że z tobą
źle zadrzeć, będzie ci na twoje dybał, bo inaczej nie może.
– Przecie oni myślą, że Zakon od wszystkich królestw mocniejszy.
– Nie wszyscy, ale wielu, a między nimi i Ulryk. Bo w rzeczy, potęga to jest okrutna.
– A pamiętacie, co mówił Zyndram z Maszkowic?
– Pamiętam i tam z każdym rokiem gorzej. Brat brata tak nie przyjmie jako mnie tam
przyjmowali, gdy żaden Krzyżak nie poglądał. Mają ich tam wszyscy dosyć.
– To i niedługo czekać!
– Niedługo albo i długo – rzekł Maćko.
I po chwili zastanowienia dodał:
– A tymczasem trza harować – i majętności przysparzać, aby godnie w pole wystąpić.
219
Rozdział
czterdziesty ósmy