Każdy jest innym i nikt sobą samym.

– Zwykle o wschodzie słońca rozmawiam ze sobą na głos. Bez wątpienia przypadkowy obserwator uznałby mnie za szaleńca, ale w wypowiadaniu na głos swoich strachów, bólu i winy jest coś, co pomaga mi zwalczyć te często irracjonalne emocje.
– Irracjonalne?
– Rasistowskie przekonania o własnym gatunku – odparł Drizzt. – Poświęcenie temu, co uważam za właściwe. Ból po stracie przyjaciela, a nawet jednego wroga.
– Ellifain. – Tak.
– To nie była twoja wina.
– Tak. Wiem. Gdybym wiedział, że to Ellifain, próbowałbym wszystko jej wytłumaczyć albo pokonać ją w jakiś nie zagrażający życiu sposób. Wiem, że sprowadziła na siebie śmierć. Mimo to nadal jest to dla mnie smutna i bolesna sprawa.
– Czujesz się winny?
– Trochę – przyznał Drizzt.
Innovindil obeszła ognisko i uklękła obok mrocznego elfa. Uniosła dłoń i delikatnie pogłaskała go po twarzy.
– Czujesz się winny, bo masz dobre serce, Drizzcie Do’Urdenie. Tak jak ja, Tarathiel, jak większość elfów, choć bardzo staramy się ukrywać te cechy przed innymi. Nasze sumienie to nasze zbawienie. Nasz cel określa kwestionowanie wszystkiego, dobra i zła, działań i ich skutków. Nie daj się oszukać. Jeśli twoje życie trwa wiele wieków, posiadanie celu to często jedyne, co mamy.
Jakże dobrze Drizzt znał tę prawdę!
– Wypowiadasz swoje myśli na głos, kiedy jest już po wszystkim? – spytała. – Wykorzystujesz swoje doświadczenie i odgrywasz przed sobą, aby zastanowić się nad swoimi posunięciami i uczuciami, kiedy możesz już spojrzeć wstecz?
– Czasem.
– I wtedy Drizzt przyjmuje nauki, jakie odebrał? Czy utwierdzając się w swoich wyborach, zyskałeś trochę pewności siebie, gdyby pojawiła się podobna sytuacja?
Pytanie sprawiło, że Drizzt zastanawiał się przez jakiś czas. Musiał wierzyć, że Innovindil trafiła w coś ważnego. W takich dyskusjach z samym sobą Drizzt rozwiązał wiele problemów, myślał, że zatoczył już niemal pełne koło...
...aż do upadku Płycizn.
Spojrzał na Innovindil i dostrzegł, że przysunęła się do niego bardzo blisko. Czuł ciepło jej oddechu. Złociste włosy wydawały się tak miękkie, a podświetlone blaskiem ognia wyglądały, jakby się jarzyły. Jej oczy zdawały się tak ciemne i tajemnicze, tak bardzo pełne życia.
Znów pogładziła go po twarzy, a Drizzt poczuł, jak gotuje się w nim krew. Bardzo starał się nie dygotać.
– Masz piękną i wrażliwą duszę, Drizzcie Do’Urdenie – powiedziała. – Teraz rozumiem lepiej trudną drogę, jaką przeszedłeś, i podziwiam twoje poświęcenie.
– Wierzysz teraz, iż wiem, co to znaczy być elfem? – spytał ją, by rozładować narastające napięcie, rozluźnić nieco nastrój.
Lecz Innovindil nie dała się zbyć tak łatwo.
– Nie – odparła. – Znasz połowę prawdy, ostrożnie wybierasz działania, które mają jakiś dalekosiężny skutek. Zastanawiasz się i martwisz, starasz się uczciwie ocenić swoje posunięcia i wymagasz od siebie prawdziwych odpowiedzi, a to już dużo. Młode elfy działają i zastanawiają się; pewnego dnia, podążając tą drogą samooceny zaczniesz reagować na wszystko, co cię spotyka, z pełnym przekonaniem, że działasz słusznie.
Drizzt odchylił się nieco, gdyż Innovindil nachylała się coraz bardziej, tak że ich twarze dzieliły zaledwie cale.
– A ta połowa, której jeszcze nie znam? – spytał obawiając się, że jego głos załamie się przy kolejnym słowie.
W odpowiedzi Innovindil przysunęła się bliżej i pocałowała go. Drizzt nie wiedział, jak ma zareagować. Siedział tak przez długą chwilę, czując ciepło jej warg i języka, dłoń głaszczącą kark i ciepło szczupłego ciała. Poczuł uderzenie gorąca, świat zdawał się wirować, a Drizzt przestał myśleć i po prostu zaczął... czuć.
Odpowiedział na jej pocałunek, a dłonie zaczęły poruszać się po jej ciele. Usłyszał własny cichy jęk i nawet nie był tego do końca świadom.
Innovindil nagle przerwała i cofnęła się, chwytając Drizzta za ręce. Popatrzyła na niego z zainteresowaniem i spytała:
– A jeśli ona żyje?
Drizzt usiłował zrozumieć tę nagłą zmianę, lecz kiedy dotarł do niego sens pytania, odpowiedzią było bardziej jąkanie niż słowa.
– Czy chciałbyś to kontynuować wiedząc, że Catti-brie żyje? – spytała Innovindil. Równie dobrze mogłaby dodać jeszcze „Drizzcie Do’Urdenie”.
Mroczny elf miał zamęt w głowie. – A...ale... – wyjąkał.
– Ach, Drizzcie – westchnęła Innovindil. Podniosła się zwinnie. – Zbyt mocno się kontrolujesz. Przy każdej decyzji zastanawiasz się, co będzie dalej.
– Czy to właśnie nie znaczy bycie elfem? – spytał głosem ociekającym sarkazmem.
– Możliwe – odparła. Znów podeszła i nachyliła się, spoglądając na niego złośliwie. – Według twego doświadczenia bycie elfem oznacza stoicyzm. Lecz odpuszczenie sobie co jakiś czas, mój przyjacielu, oznacza bycie żywym.
Zachichotała i odeszła.
– To ty się wycofałaś, nie ja – przypomniał Drizzt, a Innovindil odwróciła się gwałtownie.
– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
Miała rację i Drizzt o tym wiedział. Mógł tylko wyobrażać sobie, jak bardzo miałby poszarpane emocje, gdyby rzeczywiście to zrobili.
– Widziałam, że w walce jesteś bezlitosny – ciągnęła Innovindil. – A w miłości? Wżyciu? Mając swoje sejmitary możesz stawić czoła jednemu gigantowi, nawet dziesięciu! A czy jesteś choć w części tak odważny, jeśli chodzi o sprawy serca? Krzyczysz z gniewu wobec goblinów, ale czy masz odwagę krzyczeć z namiętności?
Drizzt nie odpowiedział, gdyż nie umiał. Spuścił wzrok, zachichotał głupkowato i poczuł się zaskoczony, kiedy elfka znów usiadła obok niego i objęła go ramieniem.