Każdy jest innym i nikt sobą samym.


— Należą także do ciebie.
— Skoro tak sobie życzy mój małżonek.
Barak westchnął.
— Nigdy nie przestaniesz, Merel? — zapytał ze smutkiem.
— Nie rozumiem, panie.
— Drobiazg.
— Czy pan mój uściśnie mnie, nim odjedzie?
205
— Niby po co? — mruknął Barak. Przeskoczył na okręt i natychmiast zniknął
pod pokładem.
Ciocia Pol zatrzymała się i z powagą zmierzyła wzrokiem jego żonę. Zdawało
się, że ma zamiar coś powiedzieć, ale nagle roześmiała się bez powodu.
— Coś zabawnego, lady Polgaro? — spytała Merel.
— Bardzo zabawnego, Merel — potwierdziła ciocia Pol z tajemniczym uśmie-
chem.
— Czy wolno mi będzie dzielić tę wesołość?
— Ubawisz się, Merel. Obiecuję. Ale nie powiem ci teraz, żeby nie popsuć
zabawy.
Roześmiała się znowu i wkroczyła na trap. Durnik podał jej ramię i razem
przeszli na pokład.
Pan Wilk uścisnął dłoń każdemu z królów po kolei, po czym żwawo wkroczył
na okręt. Przez chwilę spoglądał jeszcze na prastare, otulone śnieżnym całunem miasto Val Alorn i wyrastające za nim niebotyczne góry Chereku.
— Żegnaj, Belgaracie! — zawołał Anheg. Pan Wilk skinął głową.
— Nie zapomnijcie o minstrelach — rzucił jeszcze.
— Nie zapomnimy — obiecał Anheg. — Powodzenia.
Pan Wilk uśmiechnął się i ruszył na dziób statku Greldika. Pchnięty nagłym
impulsem Garion poszedł za nim. Miał wiele pytań, które domagały się odpowiedzi, a jeśli ktokolwiek je znał, to z pewnością ten starzec.
— Panie Wilku — odezwał się, gdy obaj stanęli na wysokim dziobie.
— Tak, Garionie?
Chłopiec nie wiedział, jak zacząć, więc zaatakował problem okrężną drogą.
— Jak ciocia Pol wyleczyła oczy starej Martje?
— Wola i Słowo — wyjaśnił Wilk. Długi płaszcz starca powiewał na wie-
trze. — To nietrudne.
— Nie rozumiem.
— Po prostu chcesz, by coś się stało. Potem wypowiadasz słowo. Jeśli twa
wola jest dostatecznie silna, staje się.
— I to wszystko? — Garion był nieco rozczarowany.
— Wszystko — potwierdził Wilk.
— Czy słowo ma być magiczne?
Starzec wybuchnął śmiechem. Patrzył na słońce, odbijające się jasno od po-
wierzchni morza.
— Nie — odparł. — Nie ma żadnych magicznych słów. Niektórzy ludzie w to
wierzą, ale nie mają racji. Grolimowie używają dziwacznych sformułowań, ale to zbędne. Każde się nada. To Wola jest ważna, nie Słowo. Słowo to tylko ukierun-kowanie Woli.
— Czy ja bym tak potrafił? — spytał z nadzieją chłopiec.
Wilk przyjrzał mu się uważnie.
206
— Nie wiem Garionie. Kiedy mnie udało się po raz pierwszy, nie byłem du-
żo starszy od ciebie. Ale przeżyłem kilka lat u boku Aldura, a to chyba istotna różnica.
— I co się stało?
— Mój Mistrz chciał, bym przesunął głaz. Chyba uważał, że leży mu na dro-
dze. Próbowałem, ale był za ciężki. Po pewnym czasie zezłościłem się i kazałem mu się ruszyć. I przesunął się. Byłem trochę zdziwiony, ale mój Mistrz nie dostrzegł w tym nic niezwykłego.
— Powiedziałeś „rusz się” I już? — Garion nie mógł uwierzyć.
— I już — Wilk wzruszył ramionami. — Rzecz wydawała się tak prosta, że
sam byłem zdziwiony, dlaczego wcześniej na to nie wpadłem. Sądziłem wtedy,
że każdy to potrafi. Ale od tamtych dni ludzie bardzo się zmienili. Może to już w ogóle niemożliwe? Trudno powiedzieć.
— Zawsze myślałem, że magia polega na długich zaklęciach, niezwykłych
znakach i podobnych rzeczach.
— To tylko sztuczki oszustów i szarlatanów. Urządzają pokazy, zadziwiają
i przerażają prostych ludzi, ale zaklęcia i uroki nie mają nic wspólnego z praw-dziwymi czarami. Wszystko wynika z Woli. Zogniskuj Wolę, wypowiedz Słowo
i rzecz się staje. Czasem pomaga gest, ale nie jest naprawdę konieczny. Twoja ciotka zawsze wykorzystuje jakieś gesty, kiedy sprawia, że coś się staje. Od paru stuleci próbuję u niej wykorzenić ten nawyk.
Chłopiec zamrugał z niedowierzaniem.
— Od paru stuleci? — odetchnął głośno. — Ile ona ma lat?
— Więcej, niż się wydaje. Ale niegrzecznie jest pytać o wiek damy.
Gariona ogarnęło uczucie strasznej pustki. Najgorsze obawy zyskały właśnie
potwierdzenie.
— Więc nie jest naprawdę moją ciocią, czyż tak? — spytał nieszczęśliwym
tonem.
— Skąd ci to przyszło do głowy?
— Przecież nie może. Zawsze sądziłem, że jest siostrą ojca, ale jeśli ma setki i tysiące lat, to przecież niemożliwe.
— Za często używasz tego słowa, Garionie. Kiedy się dobrze zastanowić, to
nic nie jest naprawdę niemożliwe. A przynajmniej bardzo niewiele.